"Od II. poł. lat 60. Stanisław Bareja i Jacek Fedorowicz wspólnie pisali scenariusze komedii, jednak filmowi decydenci odrzucili kilka ich projektów. Sytuacja zmieniła się po dojściu do władzy ekipy Edwarda Gierka (1970). Pierwszy wspólny film +Poszukiwany, poszukiwana+ udało się zrealizować latem 1972 r." - powiedziała PAP historyk z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w prof. dr hab. Dorota Skotarczak. W 1973 r. rozpoczęli prace nad scenariuszem komedii pod roboczym tytułem "Lawina" od splotu zdarzeń które spadły na małżeństwo Jana i Wandy Filikiewiczów (Jacek Fedorowicz i Halina Kowalska).
"Scenarzyści poruszyli trudny i ważny w PRL problem braku mieszkań, nieprzystającego do rzeczywistości prawa mieszkaniowego i związanych z tym patologii i nadużyć. Osią fabuły jest problem głównego bohatera z wymeldowaniem z mieszkania Jerzego Dąbczaka (Jerzy Dobrowolski), pierwszego męża swojego żony. Państwo stworzyło taki system prawny, że uczciwi ludzie byli zmuszeni żyć pod jednym dachem z notorycznym oszustem i kombinatorem. I wszystko to rozgrywało się w majestacie prawa" - wyjaśniła, dodając, że krytyczni wobec realiów PRL autorzy konsultowali tekst scenariusza "Lawiny" z radcą prawnym.
Bareja nie był pierwszym polskim reżyserem, który poruszał tematykę mieszkaniową. Znajdziemy ją także w "Skarbie" Leonarda Buczkowskiego (1949) czy "Szczęściarzu Antonim"(1961). "Bareja poszedł znacznie dalej w swojej krytyce. Ostrze satyry skierował także na zjawisko rozbudowanej do gigantycznych rozmiarów biurokracji, donosicielstwo oraz ogólnopolski trend do uzyskania meldunku w stolicy" - wyjaśniła historyczka.
W "Lawinie" Dąbczak był mało sympatycznym typem. "Zrobił kilka ruchów gimnastycznych, naprężył mięśnie, z kieszeni płaszcza wyjął coś w rodzaju pałki gumowej i demonstracyjnie włożył go sobie za pasek. Wychodząc jeszcze od niechcenia uderzył we framugę drzwi wyraźnie wyćwiczonym ciosem karate" - czytamy w scenariuszu. Z tekstu wynika, że nosił "jakieś legitymacje". Autorzy sugerowali, że miał powiązania z resortem bezpieczeństwa, prawdopobnie był członkiem ORMO. Pałka i płaszcz mogą kojarzyć się się tzw. aktywem robotniczym, który w marcu 1968 r. pałował protestujących studentów UW i innych polskich uczelni. "Dobrowolski ocieplił wizerunek Dąbczaka. Wykreował postać mieszkaniowego kombinatora budzącego jednak cień sympatii, a nie odrazę. Do potocznej polszczyzny weszły jego ulubione powiedzonka "Brawo Jaś!" czy "małe Miki!" - powiedziała Skotarczak.
Ze scenariusza "Lawiny" wynikało, że ojciec Lusi, hodowca róż borykał się z problemami podatkowymi i "skarbówką", która w PRL nakładała na przedstawicieli "prywatnej inicjatywy" wysoki podatek uznaniowy tzw. domiar. "–Zostajecie tu. - Dlaczego? – spytała Lusia żałośnie. -Jeszcze nie wiecie? – zrobił pauzę dramatyczną – Domiar!"
Po wprowadzeniu szeregu zmian w scenariuszu, pod koniec 1973 r. Bareja i Fedorowicz zmienili tytuł na "Nie ma róży bez ognia". W połączeniu z wątkiem podpalenia szklarni przez ojca Lusi (Mieczysław Czechowicz) ten pozornie bezsensowna zbitka słowna z przysłów "Nie ma róży bez kolców" i "Nie ma dymu bez ognia", nawiązująca także do wyrażenia "Nie czas żałować róż, kiedy płoną lasy" z "Lilli Wenedy" Juliusza Słowackiego nabierała nowego znaczenia.
W marcu 1974 r. ekipa rozpoczęła zdjęcia. Ujęcia bloku, w którym Filikiewiczowie otrzymali mieszkanie, realizowano na osiedlu Piaski, przy ul. Starej Baśni 3. Na dachu bloku kręcono scenę, w której Fedorowicz tańczy ze Stanisławą Celińską. Kamera Andrzeja Ramlaua zarejestrowała chaos i bałagan panujący na budowie osiedla, a także obowiązującą w PRL zasadę, że najpierw buduje się bloki, a dopiero po nich infrastukturę i przez pewien czas lokatorzy byli skazani na "wyprawy" do sklepu spożywczego w innej części dzielnicy.
Bareja był zafascynowany amerykańskimi komediami niemymi z lat 20. XX w. "Dotychczasowe rezultaty nie satysfakcjonują nas jeszcze, ale próbujemy dojść do własnego odrębnego stylu komediowego…Chodzi nam o współczesną wersję burleski, taką, w której można będzie posłużyć się najnowocześniejszym sprzętem-nawet gigantycznymi koparkami, buldożerami, kombajnami. Jest to przedsięwzięcie niezmiernie trudne technicznie, ale – ponieważ na wszystko są sposoby – mam nadzieję, kiedyś uda nam się zrealizować film tego typu, tak sprawnie jak robili to Amerykanie 50 lat temu" - mówił w wywiadzie dla "Filmowego Serwisu Prasowego" w 1974.
Motyw Harolda Lloyda wspinającego się na budynek znamy z niemej komedii Fred C. Newmeyera i Sama Taylora "Safety Last!" (Jeszcze wyżej) z 1923 r. "+Nie ma róży bez ognia+ jest popisem aktorskim Jacka Fedorowicza. Ten świetny aktor, wyjątkowo sprawny i bardzo ofiarny, całkowicie żył rolą, nie korzystając niemal, mimo ryzyka , z pomocy dublerów. Uważam, że ma szczególne predyspozycje do ról burleskowych" – wspominał reżyser. Kaskader tylko sporadycznie zastępował aktora m.in. w scenie wciągania na linie lodówki.
W filmie nie ma opisanej w "Lawinie" sceny dyktanda z języka polskiego. Filikiewicz dyktował uczniom treść donosu na Dąbczak, by nie splamić własnego sumienia. "+Lokatorzy+… wykrzyknik, +wzywam do ostrego protestu+…+do naszego bloku wprowadził się notoryczny alkoholik+… dla ułatwienia wam powiem: alkoholik przez samo „h”.
W filmie pozostawiono jednak wątek donosów, które adminstrator (Bronisław Pawlik) kolekcjował, jak funkcjonariusz SB, w teczkach jako "przejaw więzi z masami". W scenie realizowanej w jednej ze stołecznych podstawówek widzimy tłum uczniów. Siedząca w pierwszej ławce blondynka w czerwonej bluzce to Katarzyna Bareja, córka reżysera. Pojawiła się także na planie innych filmów ojca. Także i sam Bareja, niczym Alfred Hitchcock, pojawiał się na ekranie w mikroepizodach.
"Film może być rodzajem źródła historycznego. Komedie Barei są także filmami dokumentalnymi, świadectwami epoki. Oglądając +Nie ma róży bez ognia+ widzimy jak wyglądali i zwracali się do siebie ludzie ludzie, jak wyglądała polska szkoła czy życie w bloku 50 lat temu" - podkreśla prof. Skotarczak.
"Widzimy Warszawę epoki Gierka, osiedle Piaski w budowie, a także szereg miejsc, jak zlikwidowany pod koniec lat 70. dworzec autobusowy PKS przy ul. Żytniej czy przedwojenną willę na Mokotowie przy ul. Bieżanowskiej. Na filmowej taśmie reżyser uwiecznił specyficzny styl i modę, jaka panowała na ulicach stolicy na początku 1974 r. Możemy więc zobaczyć Zenka (Stanisław Tym) w koszulce z podobizną Czesława Niemena, mężczyzn z modnymi wówczas długimi włosami, wszechobecne spodnie z szerokimi nogawkami tzw. dzwony oraz ortalionowe kurtki" - wskazała.
Film realizowano wyłącznie we wnętrzach naturalnych. Nawet kryształy, które w finałowej scenie tłucze Filikiewicz, były prawdziwe. Rekwizyty były "odrzutami produkcyjnymi" z Huty Szkła Julia w Szklarskiej Porębie.
Kolaudacja komedii odbyła się 17 czerwca 1974 r. Wśród obecnych byli Wanda Jakubowska, Tadeusz Konwicki i Jacek Fedorowicz. "Reżyser angażując cały tłum dobrych aktorów, nie wydobył z nich komizmu" - powiedziała Jakubowska. Jako punkt odniesienia oceniający przyjęli film "Sami swoi" (1967) w reżyserii Sylwestra Chęcińskiego. Według reżyserki "Nie ma róży bez ognia" nie spełniał "wymagań stawianych komedii socjalistycznej komedii ludowej".
"Mówi się o tym, że tym razem film się nie udał, mówi się o tym, że schlebia on drobnomieszczańskim gustom, a potem tłumy walą na film. Będąc producentem państwowym nie odważyłbym się lekceważyć pewnych zjawisk, jakie są związane z filmami Barei" - mówił scenarzysta, a prywatnie kolega reżysera Aleksander Ścibor-Rylski, który miał zastrzeżenia do scen z gagami.
"Nie można atakować filmów, za to że mają powodzenie. (...) staram się na ogół poruszać sprawy, które dręczą nasze społeczeństwo, które są dla ludzi ważne i to jest powodem, że filmy te cieszą się powodzeniem. Jeżeli o sprawach mieszkaniowych mówi się w Sejmie, jeżeli tej sprawie jest poświęcone posiedzenie Komitetu Centralnego, to na pewno sprawa jest ważna i dlatego wydaje mi się, że film wyszedł naprzeciw tym społecznym potrzebom i życzeniom (…)- bronił się Bareja i wyjaśniał: "należę do tych reżyserów, którzy takie gagi bardzo lubią, są one wyprowadzone z burleski i w gruncie rzeczy mam głębokie przekonanie, że na stosowaniu takich chwytów polega prawdziwa komedia".
25 grudnia 1974 r. film "Nie ma róży bez ognia" trafił na ekrany polskich kin. Obejrzało go około 3 mln osób w Polsce i dziewięciu innych krajach. Kinematografii przyniósł dochód 16 milionów złotych oraz dewizowe zyski z licencji za dystrybucję poza Polską.
"Zebrano tu niemal całą naszą czołówkę komediową – Jacek Fedorowicz, Jerzy Dobrowolski, Mieczysław Czechowicz, Wiesław Gołas, Jan Kobuszewski, Wojciech Pokora, Bohdan Łazuka, Jan Himilsbach i inni. To wystarczy, by ten głupiutki film miał powodzenie" - pisał Tadeusz Wiącek na łamach "Słowa Ludu"
"Niewesoła, prymitywna w stylu prezentowanego komizmu i nieudolna w wykonaniu, komedia Barei – żerująca na realnych problemach /kłopoty mieszkaniowe/ i przez to uzurpująca sobie prawo do miana satyry społecznej stanowi naturalny pomost do ostatniej grupy filmów, które łączy wprawdzie jedna tylko przyczyna: usiłują mianowicie, udawać, coś, czym nie są, przy czym wysiłki te nie przekraczają bardzo obniżonego pułapu sprawności realizatorskiej" - oceniał Andrzej Ochalski w "Małym roczniku filmowym 1974".
Według historyka Przemysława Gasztolda, właśnie Ochalski, w latach 1976-77 adwersarz Barei i jednocześnie członek PZPR, wraz z Bohdanem Porębą i Ryszardem Filipskim uczestniczył w przygotowaniu i kolportażu skierowanego przeciw KOR i opozycji demokratycznej "Listu 2000", autorstwa jednego z głównych propagandystów antysemickiej kampanii 1968 r. - Ryszarda Gontarza. W późniejszych filmach i serialach Bareja "rewanżował" się partyjnemu "betonowi" i nacjonalistom ze Zjednoczenia Patriotycznego "Grunwald", tworząc postacie reżysera Zagajnego ("Miś") czy Barewicza ("Zmiennicy"). (PAP)
Napisz komentarz
Komentarze