The Individual Beings to prowadzona przez trębacza Tomasza Dąbrowskiego międzynarodowa grupa, w skład której wchodzą Ireneusz Wojtczak (saksofony), Grzegorz Tarwid (fortepian, moog), Fredrik Lundin (saksofon), Jan Emil Młynarski (perkusja), Max Mucha (kontrabas) i Knut Finsrud (perkusja). "Better" to jej druga płyta, po wydanej w 2022 r. i wysoko ocenionej przez międzynarodową jazzową prasę "The Individual Beings". Amerykański magazyn "DownBeat" uznał ją za jedną z najlepszych płyt roku. Na "Better" zespół wystąpił w tym samym składzie, jednak bogatszy o dwa lata wspólnej pracy.
PAP: Czy dwa lata w życiu zespołu, wykonującego muzykę improwizowaną to dużo czy mało? W dodatku grupę tworzą muzycy, którzy mają także inne projekty, często prowadzą własne składy.
Tomasz Dąbrowski: Chciałoby się powiedzieć, że i mało i dużo. Dwa lata to z jednej strony nie jest szmat czasu, dwa lata szybko zlatują. Ale tak naprawdę wszystkie miary czasu sprowadzają się w tym zawodzie do tego, jak często uda się wspólnie pograć. W naszym przypadku powiedziałbym, że były to dobre dwa lata, pełne muzycznych zdarzeń. To, że muzycy septetu są na co dzień zajęci, moim zdaniem tylko dodaje, działa na korzyść. W muzyce występuje pewien, dość istotny element, mianowicie to, że trzeba nie tylko umieć grać, ale mieć o czym grać. Aktywność muzyków powoduje, że pojawiają się dodatkowe bodźce twórcze, każdy z osobna cały czas idzie do przodu, co jest najlepszą nobilitacją dla zespołu.
PAP: Każdy z muzyków The Individual Beings ma także własną osobowość twórczą, własny styl. Nawet nazwa grupy sugeruje indywidualność. Jak sprawić, jako lider, by poświęcili je na rzecz zespołu?
T. D.: Szczerze - sam nie wiem. Dzisiaj wszyscy łakniemy szybkich odpowiedzi, uniwersalnych recept, sposobów i sztuczek, których można by się złapać. A tak naprawdę sprowadza się to do tego, że właśnie nie potrzeba niczego dookreślać, zalecać. Od samego początku naszym punktem wyjścia była pewna swoboda, skupienie się na indywidualności i jej sile w kolektywie. I od razu to zadziałało. Liderowanie temu zespołowi sprowadza się do tego, by stwarzać powody do spotkań, przynosić kompozycje i pomysły na muzykę, która zainspiruje wszystkich do dawania z siebie jak najwięcej. Dla mnie to właśnie jest największą siłą muzyki improwizowanej - indywidualność. Mówi się, że najświętszą odmianą jazzu jest ten amerykański, że trzeba go grać w określony, taki a nie inny sposób... Nie wiem, może i tak, może jest jakiś właściwy sposób... Dla mnie w jazzie najbardziej pociągające były zawsze wielkie osobowości, charaktery, wyraźne głosy.
PAP: A myślisz o swojej muzyce jako o jazzie? Wykraczacie jednak poza typowo jazzową formę.
T. D.: Jest to muzyka jazzowa w tym sensie, że jest w niej wiele wolności do interpretacji i przestrzeni dla muzyków, by wyrażali siebie tak, jak chcą. To jest ten jazz w naszej muzyce. Jest okazja do tego, by się spotkać i poimprowizować, kompozycyjnie rama muzyczna jest jednak dość silnie nakreślona. Dzisiaj wszystko się miesza, a gdy się nad tym zastanowić to jest to nieodzowny element muzyki jazzowej od zawsze. A mianowicie by brać elementy zastane i przepoczwarzać to w muzykę współczesną. Moim zdaniem "Better" to świetny przykład tego jak różnorodny jest współczesny jazz.
Lubię, gdy ktoś ma problemy z jasnym zdefiniowaniem, określeniem tej muzyki. No i jest ona jazzowa również w tym sensie, że jest w niej wiele improwizacji. Nazywanie jej jazzem to rodzaj zachęty: zapowiedź tego, że mogą się wydarzyć rzeczy, których nikt się nie spodziewa i będąc na koncercie masz pewność, że to, czego doświadczasz, nigdy się już nie powtórzy. Trochę jak ze znaczkiem "Made in Japan", kiedyś była to oznaka jakości, marki. Muzyka jazzowa niegdyś służyła zabawie, ale na przestrzeni dekad była także silnie związana z ruchami wolnościowymi, ruchami praw obywatelskich, opisywała to, co dzieje się w społeczeństwie.
Od ponad 15 lat jeżdżę z koncertami po świecie, grając na Zachodzie dla dojrzałej wiekowo widowni. Zastanawiam się, na ile ta muzyka jest wciąż aktualna. A potem przyjeżdżam do Polski i okazuje się, że publiczność jest nie tylko wyrobiona, osłuchana i żywo reagująca na to, co dzieje się na scenie, ale także młoda! Muzycy z Danii, Norwegii czy Szwecji, z którymi gram w Polsce nie mogą się nadziwić. Polska publiczność zna się na jazzie, jest więc wymagająca. Nie omami się jej byle czym. Muzyka musi trzymać poziom, musi stać za nią jakaś myśl. Sytuacja koncertowa weryfikuje wszelkie PR-owe machinacje. Nie ma miejsca na ściemnianie. Wychodzisz na scenę przed ludzi i albo masz coś do powiedzenia, albo nie.
PAP: Jak sprawić, by jazz ciążący w awangardowe kierunki pozostał przystępny? Jak wiele z tego, co słyszymy na płycie "Better" to wynik improwizacji, jak wiele jest wcześniej zaaranżowane?
T. D.: Ten projekt zaczął się od Tomasza Stańki. On mówił, że numery to preteksty, żeby sobie poimprowizować. Lubię przywoływać tę myśl. Staram się działać podobnie, a nawet iść krok dalej. Brać te numery-preteksty, czyli utwory o bardzo silnej strukturze, czy jej wyraźnych elementów jak melodia, i łączyć je z różnymi nieoczywistymi formami, prowadzącymi do nieoczywistych rozwiązań. To są starannie przemyślane przeze mnie pomysły, z drugiej strony - kiedy muzyka zostanie zapisana i wiem, że działa, wychodzę z roli kompozytora i staję się muzykiem. To wtedy właśnie wkraczają w to osobowości muzyków, którzy biorą za te utwory pewną odpowiedzialność. Za to jak się rozwiną.
Tomasz Dąbrowski i grupa The Individual Beings zagra 19 czerwca w warszawskim klubie Pardon, To Tu. (PAP)
Napisz komentarz
Komentarze