Wczesne wspomaganie rozwoju jest to zespół wielokierunkowych oddziaływań skierowanych na dziecko, co do którego zdiagnozowano lub podejrzewa się nieprawidłowości rozwojowe. Polega ono na pobudzaniu psychoruchowego i społecznego rozwoju dziecka od chwili wykrycia niepełnosprawności do czasu podjęcia nauki w szkole. Zakres tego oddziaływania może być bardzo różny, w zależności od zdiagnozowanych przez specjalistów deficytów rozwojowych. Może ono obejmować: psychomotorykę, sferę komunikacji, mowy i języka, funkcjonowanie zmysłów dziecka, itd. O problemach z organizacją zajęć pisałem w kwietniu ubiegłego roku.
- Nauczyciele zatrudnieni w szkołach i przedszkolach prowadzonych przez Gminę – Miasto Tomaszów Mazowiecki realizują zalecenia zawarte w orzeczeniach o potrzebie kształcenia specjalnego i opiniach wydanych przez Poradnię Psychologiczno – Pedagogiczną (PPP). Uczniowi objętemu orzeczeniem specjalnym na podstawie orzeczenia PPP – dostosowuje się odpowiedni program wychowania przedszkolnego i programu nauczania do indywidualnych potrzeb rozwojowych i edukacyjnych oraz możliwości psychofizycznych dziecka/ucznia. Dostosowanie następuje na podstawie opracowanego dla dziecka/ucznia indywidualnego programu edukacyjno – terapeutycznego uwzględniającego zalecenia zawarte w orzeczeniu o potrzebie kształcenia specjalnego - wyjaśniała nam wówczas dyrektor Wydziału Oświaty Urzędu Miasta w Tomaszowie Mazowieckim, Halina Szczucińska
Skoro jednak jest tak dobrze, to dlaczego rodzice wożą swoje dzieci do innych miast, by pracować z tamtejszymi specjalistami. Potrzeby w tym zakresie istnieją. Świadczy o tym chociażby kolejka do Przedszkola Integracyjnego "Wyspa Szkrabów", gdzie zajęcia dla dzieci są realizowane.
- Nic się w tym zakresie nie zmieniło. Musiałam specjalnie zrobić prawo jazdy, by mieć możliwość wozić dziecko do specjalisty do Piotrkowa do poradni "Tęczowej" - opowiada pani Aneta, twierdząc, że nie to jest obecnie jej największym problemem. W jej odczuciu, dziecko, którym się opiekuje jest dyskryminowane przez dyrektorkę przedszkola, do którego uczęszcza. Ale dyskryminowani czują się przede wszystkim sami rodzice. Pojawiają się ostre słowa.
- Kuba nie mówi. Oczywistym było, że po osiągnięciu wieku szkolnego zostanie odroczony i pozostanie w przedszkolu. Nie dostaliśmy wniosku o przyjęcie do przedszkola. Dowiedzieliśmy się, że miejsce dla Kuby jest ale w przedszkolu numer 20. Jaki sens było przenosić dziecko na ostatni rok do nowej placówki? Poza tym to w tym przedszkolu ma swoją siostrę. Usłyszeliśmy, że znajdzie się też miejsce i dla niej - opowiada mama chłopca.
Mama skarży się na zły kontakt z dyrektorką przedszkola. Twierdzi, że zamyka się przed nią w gabinecie i za każdym razem odsyła do dyrektora całego Zespołu Szkolno Przedszkolnego, Sławomira Żegoty. Dyrektor przy każdej rozmowie rozkładał ręce mówiąc, że jest bezsilny i nic nie może w tej sprawie zrobić. Pojawia się też zarzut braku empatii.
Pani Aneta dodaje, że dyrektorka posługuje się nauczycielkami niczym tarczą. Coś w tym chyba jest, bo na spotkanie ze mną poza samą dyrektorką przyszły aż cztery panie, pod których opieką dziecko przebywa bądź przebywało. Dyrektorka nalegała wręcz by przy naszej rozmowie wszystkie panie były obecne.
Zapytane o źródło konfliktu między dyrekcją przedszkola, a opiekunami panie twierdzą, że nie jest to do nich pytanie. Właściwie trudno nawet odmówić im racji, bo konflikt nie dotyczy ich, ale dyrektorki przedszkola.
Za to młoda terapeutka na niemal każde z zadanych pytań odpowiada niemal tą samą formułką, że jako terapeuci pracują zgodnie z przepisami i etyką zawodową, która ich obowiązuje. Po chwili znowu pada ta sama odpowiedź, że nie jest to pytanie, które powinno być kierowane do personelu i dyrekcji przedszkola.
Nikt nie jest natomiast w stanie odpowiedzieć na pytanie: co takiego się stało, że przez trzy lata, kiedy dziecko uczęszczało do przedszkola konfliktów żadnych nie było, a pojawiły się one w ostatnim roku. Kiedy pytanie pada, zalega wymowna cisza.
We wrześniu ubiegłego roku, wraz z początkiem nowego roku szkolnego, rodzice zaprowadzili dziecko ponownie do przedszkola. Skończyło się nieprzyjemnie. Według ich relacji dyrektorka groziła, że zadzwoni na Policję i przekaże dziecko do policyjnej izby dziecka. Po co? Tego nikt nie wie. Chłopiec miał rzekomo przebywać w placówce nielegalnie.
Dyrektorka twierdzi, że nie było mowy o żadnej Policji. Wyjaśnia natomiast, że rodzice nie dopełnili wszystkich formalności związanych z pozostawieniem dziecka w przedszkolu, że w jej mniemaniu dokumenty dorobiono po czasie (w kolejnej rozmowie ze mną dyrektorka wyparła się, że nic takiego mi nie mówiła), a 7-latek powinien zostać objęty obowiązkiem szkolnym. Zagadnięty z kolei dyrektor Sławomir Żegota potwierdza, że straszenie Policją jednak było. Wychodzi na to, że ktoś tu, delikatnie mówiąc, rozmija się z prawdą. Dyrektorka stwierdza, że za słowa dyrektora Żegoty nie chce odpowiadać.
- Od początku nie widziałem problemu w tym, aby dziecko zostało w naszym przedszkolu. Dla mnie najważniejsze jest dobro dziecka. Skoro rodzice chcą dziecko zostawić, bo się w tym miejscu czuje bezpiecznie, to po co je za wszelką cenę wypychać. To ci rodzice są na prawie. Przychodzimy do pracy dla tych dzieci. Przynajmniej ja tak uważam - twierdzi Sławomir Żegota.
Pani Aneta, słysząc o niedopełnieniu formalności wyjmuje z teczki pismo z kwietnia ub. roku z prośbą o pozostawienie dziecka w przedszkolu na kolejny rok szkolny. Do pisma podpięta jest odpowiedź, w której sugeruje się przeniesienie dziecka do innego przedszkola. Twierdzi, że złożyła też pismo dotyczące odroczenia z macierzystej szkoły chłopca. Pismo jednak zniknęło. - Przecież oboje dzieci było normalnie wpisanych na listę. Zostawiając Kubę tak jak zawsze tę listę podpisywałam. Nie mieliśmy pojęcia, że jest jakiś problem, że czegoś brakuje. Jak mogliśmy załatwiać dokumenty po fakcie, skoro mają datę z kwietnia poprzedniego roku - mówi nieco podenerwowana.
Tu znowu zaprzecza dyrektorka. Twierdzi, że żadnej listy, a tym bardziej podpisów na niej nie było.
Konflikt rodziców z dyrekcją przedszkola narastał przez cały rok szkolny. Swój moment kulminacyjny miał w chwili, kiedy Przedszkole wystawiało opinię o dziecku na potrzeby Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie, czyli w kwietniu tego roku.
Zdaniem rodziców opinia stanowi zemstę, ponieważ poza informacją o dziecku zawiera także niepochlebne komentarze dotyczący opiekunów. Czytamy w nim, że opiekunowi prawni tylko pozornie interesują się sytuacją dziecka w przedszkolu, a współpraca między nimi, a nauczycielami jest trudna i ogranicza się do tego, że opiekunowie mówią tylko to, co oni chcą, jakie mają wymagania i żądania - często mijające się z dobrem dziecka. Podważają oddziaływania pedagogiczne specjalistów, jakby zależało im na utrzymaniu niepełnosprawności dziecka.
Zapytani o ten fragment nauczyciele twierdzą, że opiekunowie ani razu od początku roku szkolnego nie zadali im pytania o postępy i zachowanie dziecka. Ponoć rozmów rodzic - nauczyciel nie było. Problem w tym, że opinie i stwierdzania wygłaszane przez te same osoby rozmijają i nawzajem sobie zaprzeczają. Z jednej strony wskazuje się na brak zainteresowania postępami chłopca, z drugiej opowiada o tym, że rodzice przychodzą także w czasie zajęć i proszą by im różne rzeczy tłumaczyć, i przeszkadzają w ten sposób w pracy nauczycielom. W tym samym zdaniu mówi się, że informacje są na bieżąco przekazywane i że rodzice dzieckiem się nie interesują. Doszło do tak kuriozalnych sytuacji, że nauczyciele i rodzice sporządzają notatki ze spotkań.
Na jakiej podstawie pracownicy przedszkola twierdzą, że opiekunom zależy na utrzymaniu niepełnosprawności dziecka? Pytanie jest tym bardziej ważne, że schorzenie, jakie dotknęło małego Kubę zrobiło z niego osobę niepełnosprawną już na całe życie. Warto podkreślić, że wszystkie terapie w jego przypadku mają na celu jedynie zmniejszenie objawów, bo w pełne wyeliminowanie niepełnosprawności nikt nie wierzy.
Odpowiedzi na to pytanie nie udało się uzyskać. Dyrektorka zasłoniła się w tym przypadku ochroną danych osobowych.
Co ciekawe ochrona danych osobowych i wrażliwych nie stanęła na przeszkodzie by wtajemniczać w sprawę osoby całkowicie postronne. Kiedy zainteresowałem się tematem otrzymałem maila. Przyznam, że dawno nic mnie tak nie zaskoczyło.
Witam, w związku z dziwnymi doniesieniami nt pani Dyrektor oraz pań Przedszkolanek z przedszkola nr 2 w Tomaszowie Mazowieckim, chciałabym poinformować, że jestem zaskoczona pomówieniami na ich temat oraz placówki. Nigdy nie miało miejsca jakiekolwiek uchybienie z ich strony w stosunku do mojego dziecka, ani nie słyszałam o czymś podobnym w przypadku innych dzieci. Zawsze można liczyć na pomoc, rzetelność i uprzejmość z ich strony. Jestem matką dwójki dzieci i mam pogląd na pracę innych placówek. Przedszkole jest przyjazne zarówno dla dzieci jak i rodziców. Oferuje bardzo dobre warunki wychowawcze, pomimo tak małej placówki. Szkoda, że prywatne problemy opiekunów jednego z dzieci są przenoszone w taki sposób na działalność i dobrą opinię przedszkola"
Podobne komentarze pojawiły się w przypadku stwierdzenia, że rodzice nie cieszą się z postępów dziecka. Nauczyciele twierdzą, że opinie wydawane są na podstawie obserwacji. Ile więc czasu trzeba z kimś spędzić, by w kategoryczny sposób stwierdzić, że się z czegoś cieszy bądź nie.
Kolejny akapit mówi o roszczeniowej postawie opiekunów. Pod opinią podpisała się wychowawczyni chłopca oraz nauczyciel wspomagający. Opinię pokazaliśmy jednemu z tomaszowskich psychologów. Jego komentarz był krótki: absolutny brak profesjonalizmu. Zwraca też uwagę na emocjonalny ton fragmentu dotyczącego opiekunów. - Jest to po prostu nie do przyjęcia. Jak można mówić z jednej strony o roszczeniowości, a z drugiej o pozorności zainteresowania chłopcem. To się po prostu kupy nie trzyma. Na jakiej podstawie można stwierdzić czy ktoś się z czegoś cieszy, czy też nie. Wychowawca chciałby obserwować jakiego rodzaju reakcje? Rodzice mają śpiewać, podskakiwać, machać rękoma? - mówi w rozmowie z portalem.
Jak nauczyciele wyjaśniają znaczenie słowa roszczeniowy? Terapeutka dziecka stwierdziła, że tego terminu nie trzeba nikomu wyjaśniać. Dyrektorka dodała, że nauczycielki skoro takiego słowa użyły to zapewne znają jego znaczenie. Jakie więc ono jest? Otóż okazuje się, że postawa roszczeniowa polega na tym, że rodzic wysuwa jakieś swoje życzenia i oczekuje, że zostaną one spełnione. Czy zna ktoś wobec tego rodzica, który zgodnie z ta definicją nie byłby roszczeniowy? Pracownicy przedszkola takie osoby znają.
- Opiekuję się Kubą od dziecka. W życiu bym mu krzywdy nie pozwoliła zrobić. A tu panie z przedszkola próbują zepsuć mi opinię. Opinia z poprzedniego roku jest bardzo dobra i nagle zrobiła się zła. Nam się wydaje, że panie zostały nakłonione do tego, by taką opinię o nas napisać - mówi rozżalona pani Aneta.
W opinii czytamy również, że opiekunowie kwestionują działania terapeutyczne podejmowane w przedszkolu. Oni sami temu nie zaprzeczają, ale też specjalnie nie krytykują. Podkreślają, że w czasie wizyty w Kuratorium, gdzie pojechali się poskarżyć powiedziano im, że dokument o nazwie IPET został źle sporządzony. Ich zdaniem sporządzono go metodą "kopiuj-wklej". Pojawia się nawet konieczność nauki języka... kaszubskiego. Chwalą prace z przedszkolną logopedą, ale zaznaczają też, że postępy jakie dziecko robi nie są tylko zasługą pracy, jaką wykonuje w przedszkolu. Pretensje jakie się pojawiają dotyczą tego, że nauczyciele pracują z dzieckiem wtedy, kiedy inne dzieci idą na podwórko się bawić. Wywołuje to u chłopca frustracje.
Dyrektor Sławomir Żegota, który kieruje całym Zespołem Szkolno Przedszkolnym twierdzi, że opinii wystawionej przez pracowników przedszkola nie znał. Co prawda podpisał pismo przewodnie, do którego została ona załączona, ale treści nikt mu nie pokazał. Przeczytał ją dopiero w ostatnich dniach i nie ukrywa, że jest zaskoczony jej treścią, bo rodziców chłopca zna i ma o nich zupełnie inne zdanie. Pismo jakie podpisał miało charakter bardzo ogólny.
Dyrektorka Przedszkola twierdzi natomiast, że Sławomir Żegota był we wszystko wprowadzany i to on odpowiada za funkcjonowanie całego Zespołu Szkolno Przedszkolnego. Faktycznie, pod żadnym z pism w tej konkretnej sprawie nie figuruje nigdzie podpis dyrektorki. Są nauczycielki, terapeutki, ale samej dyrektor nie ma. Powodem miała być długotrwała choroba i zwolnienie, na którym przebywała.
Sprawa trafiła do Kuratorium Oświaty. Przeprowadzono nawet kontrolę, która nic nie wykazała. Nauczycielki i dyrektorka chętnie się na nią powołują. O samej kontroli natomiast nie posiada żadnych informacji organ prowadzący przedszkole, czyli Urząd Miasta.
Brak reakcji ze strony organu nadzorującego powoduje kolejne rozgoryczenie - Najpierw otrzymaliśmy pismo, że wydłużają termin rozpatrzenia naszej skargi. Nawet nie odniesiono się do faktu, że byliśmy straszeni Policją. Skarga naszym zdaniem wcale nie została rozpatrzona.
Rodzicom trudno się dziwić, a podobne kontrole, w których jedni urzędnicy kontrolują innych, w przeważającej większości przypadków kończą się podobnie. Wystarczy prześledzić efekty skarg składanych przez obywateli na funkcjonowanie tego czy innego urzędnika, a jakie są rozpatrywane przez radnych. Jeśli nie ma na tyle rażących zaniedbań, że istnieje zagrożenie postawienia zarzutów prokuratorskich najczęściej kończy się na drobnych zaleceniach, mających jedynie uwiarygodnić rzetelność przeprowadzonej kontroli.
Kiedy opinia na temat dziecka i rodziców trafiła do Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie, zaproponowano spotkanie konfrontacyjne, w którym mieli wziąć udział pracownicy przedszkola. Pani Aneta twierdzi, że w wyznaczonym dniu na spotkaniu się nie stawili pod pozorem wycieczki, która nawiasem mówiąc, była kolejnego dnia.
Co myślą o sprawie pracownicy PCPR, pod których opieką dziecko przebywa od kilku lat?
- Jeżeli chodzi o nas, czyli o PCPR, to współpraca z opiekunami dziecka wygląda prawidłowo. Nie mam większych zarzutów, chociaż to być może niewłaściwe słowo. Wydaje nam się, że chłopiec jest obciążony nadmierną ilością zajęć: logopedycznych, psychologicznych i innych. Tłumaczymy, że wiele zadań można wykonywać w formie zabawy z dzieckiem w domu. Niekoniecznie trzeba chodzić do wielu różnych specjalistów. Wydaje nam się, że pani Aneta tak bardzo kocha to dziecko, mimo że nie jest jego rodzoną matką, że nie chce pogodzić się z jego upośledzeniem. Jeśli jednak chodzi o całokształt, to nie możemy jej zarzucić czegokolwiek. Dziecko jest bardzo zadbane i czyste. Regularnie przychodzi do naszej pani psycholog. Mama stawia się do nas na każde nasze wezwanie - twierdzą pracownicy Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie i przyznają, że wiedzą o konflikcie między rodzicami, a dyrekcją przedszkola.
Relacje między pracownikami PCPR, a opiekunami małego Kuby opierają się na rozmowach i na tym, że Centrum stara się pomagać w rozwiązywaniu bieżących problemów, jakie się pojawiają. Jest to tym bardziej potrzebne, że nadopiekuńczość pani Anety może mieć swoje źródło w fakcie, że ona też jest wychowanką pieczy zastępczej. Pracownicy podkreślają, że kobieta przyjmuje ich uwagi i stara się realizować.
Pracownicy PCPR mówią wprost, że ich zdaniem sformułowanie o tym, że nauczyciele nie spotykają się ze strony opiekunki dziecka z zainteresowaniem jego postępami, jest nieprawdziwe i krzywdzące.
Problem teoretycznie za miesiąc rozwiąże się sam. Skończy się rok szkolny i dziecko trafi w inne miejsce. Tylko, że mamy do czynienia z oficjalnym dokumentem, który kiedyś przez kogoś może być w sposób podły zostać wykorzystany.
****
Jaka jest moja ocena tej sytuacji? Moim zdaniem problem z małym Kubą pojawił się wtedy, kiedy rodzice uzyskali orzeczenie o konieczności wprowadzenia tzw. WWR, czyli Wczesnego Wspomagania Rozwoju. Orzeczenie, które wydano w moim odczuciu zbyt późno spowodowało konieczność prowadzenia z dzieckiem konkretnych zajęć z konkretnymi specjalistami. W tym przypadku specjaliści tacy zatrudniani są w przedszkolu numer 20. Dlatego próbowano na przekór rodzicom przenieść chłopca właśnie tam. Kiedy stawili opór pojawił się konflikt, który przez cały rok szkolny narastał.
Zabrakło zrozumienia ze strony nie tylko dyrekcji przedszkola, ale również władz miasta, ponieważ to one zapewniają możliwość korzystania z WWR dla dzieci. Ktoś uparł się, że nie ma potrzeby by dla dziecka, które trzy lata uczęszczało do tego samego przedszkola, czuło się bezpiecznie i dobrze, zatrudnić na godzinę lub dwie w tygodniu terapeuty. Zabrakło ludzkiego podejścia.
Zamiast niego pojawiła się biurokratyczna machina, która wciągnęła w bezduszny sposób wszystkich. Mając kontakt z nauczycielkami i dyrektorką, również nie miałem wrażenia, by były one w stanie wykazać się zrozumieniem. Szkoda, bo mamy do czynienia z żywymi ludźmi i chorym dzieckiem. Zamiast dialogu, mamy znane z radzieckich kreskówek o wilku i zającu "nu, pogadi". Rodzice w tym starciu są zdecydowanie słabszym podmiotem.
****
Jeśli chcecie abyśmy zajęli się też Waszym problemem, skontaktujcie się z nami. [email protected]
Napisz komentarz
Komentarze