Zdarza mi się czasem posłuchać hip hopu. Są to rzadkie chwile i ograniczają się przeważnie do kilku płyt ś.p. Kalibra 44. Nigdy nie rozumiałem jak można podniecać się wciąż tymi samymi bluzgami i jednolitym bitem. Również cała otoczka wizualna zwala po prostu z nóg.
Gacie z kroczem na wysokości kolan, czapeczka z daszkiem i nieodłączna butelka z browarem w ręku. Ale podobno o gustach się nie dyskutuje.
Dla mnie hip-hop to jedno wielkie oszustwo. Zaczynając od tego, że różni kolesie wmawiają dzieciakom, że są tacy jak oni, że cały świat jest „be” równocześnie jeżdżąc autami, o których większość ich słuchaczy może tylko pomarzyć.
To jeszcze pół biedy. Jak ktoś jest głupi, to niech sobie słucha i pozwala sobie ciemnotę wciskać. Jego sprawa. Jak dorośnie, zrozumie, że ktoś go robił w bambuko.
Dużo gorsze moim zdaniem jest jednak to, że wielu takich pseudoartystów otwarcie kradnie cudzą twórczość. W dodatku, często psując niezłe, cudze utwory. Wkurzające to jest, szczególnie u kolesi, którzy nie potrafią samemu napisać kilku nut i całe życie żerują na tym, co już ktoś inny stworzył.
Na temat niedzielnej imprezy mogę powiedzieć, że była nieco śmieszna. Nie wiem, czy mieszkańcy naszego miasta oczekują na promocję kultury trzepakowej. Być może tak jest. Ale 40 letni facet w lustrzanych okularach, dresie i przekrzywionej na bok czapeczce udający M. Jacksona wygląda tragikomicznie.
DJ niszczący analogi na swoich gramofonach też nie zrobił na mnie oszałamiającego wrażenia.
A tomaszowscy freestylowcy… no cóż, myślałem, że wykażą się chociaż odrobiną inwencji. Zawiodłem się ale mała to raczej strata.
Najlepszą ilustracją poziomu artystycznego było rapowanie ogłoszeń z lokalnej gazety. Właściwie to żadna różnica czy ktoś „rzuca mięchem” do mikrofonu czy też czyta o BMW rocznik 91 które ktoś tam tanio sprzeda.
Ale, żeby nie było… to na zakończenie dodam, że jaśniejszym punktem niedzielnej imprezy była para kopiąca Zośkę.
Zapraszamy oczywiście do naszej fotogalerii
Napisz komentarz
Komentarze