Według danych Ministerstwa Rodziny i Polityki Społecznej w polskim systemie pieczy zastępczej przebywa 74 dzieci z Ukrainy, z których 71 mieszka w formie instytucjonalnej, a troje w rodzinnej. Z kolei 2004 ukraińskich dzieci przebywa w naszym kraju poza polskim systemem pieczy zastępczej. To dzieci, które przyjechały do Polski razem ze swoimi opiekunami.
Pomocy dzieciom z ukraińskich domów dziecka, ich opiekunom oraz rodzinom zastępczym udzielają m.in. polskie organizacje pozarządowe. Jedną z nich jest Stowarzyszenie SOS Wioski Dziecięce, które przyjęło do tej pory 173 osoby z Ukrainy, w tym 123 dzieci.
"Ewakuowaliśmy prawie wszystkie rodziny, które były pod opieką SOS Wiosek Dziecięcych Ukraina. To była duża grupa osób z wioski w Browarach pod Kijowem. Przyjęliśmy także dzieci z obwodu ługańskiego we wschodniej Ukrainie. Tutaj sytuacja jest bardzo trudna, bo nie wiadomo, czy one kiedykolwiek będą mogły tam wrócić" - powiedziała w rozmowie z PAP rzeczniczka stowarzyszenia Anna Choszcz-Sendrowska.
Najmłodsze dziecko, które znajduje się pod opieką fundacji ma 3 lata, a najstarsze 17 lat. Stowarzyszenie uczestniczy też w procesie relokacji rodzin zastępczych, a więc pomaga im w znalezieniu odpowiedniego lokum, uzupełnieniu niezbędnych formalności, czy w umówieniu wizyty u lekarza.
"Jesteśmy teraz w kontakcie z około 200 osobami, które nie mieszkają w wioskach dziecięcych, ale korzystają z naszej pomocy" - powiedziała Choszcz-Sendrowska.
Poinformowała, że rodziny zastępcze w dalszym ciągu przyjeżdżają z Ukrainy do Polski, jednak w dużo mniejszej skali niż jeszcze 3 miesiące temu.
"Na samym początku wojny wiedzieliśmy, że musimy jak najszybciej dzieci stamtąd wydostać. Mamy też bardzo zapobiegliwych kolegów z Ukrainy, którzy te rodziny, głównie z obwodu ługańskiego, wysłali na wakacje jeszcze przed wybuchem wojny. One były dwa tygodnie w Truskawcu na zachodzie Ukrainy, więc było łatwiej je ewakuować do Polski. Potem wiązało się to już z większymi problemami, jednak prawie wszystkie rodziny z wiosek SOS zostały już sprowadzone do Polski" - podkreśliła rzeczniczka stowarzyszenia.
Przyznała, że dzieci bardzo różnie przeżywają obecną sytuację i w dużej mierze zależy to od wieku. "Na przykład dzieci z kijowskiego domu dziecka jechały do nas w bardzo dramatycznych okolicznościach. Najpierw siedziały kilka dni w schronie i w ogóle nie wychodziły z piwnicy. W końcu ewakuowały się tego dnia, kiedy w Kijowie zawaliła się wieża telewizyjna. Te wybuchy były bardzo blisko, dzieci wtedy stały na dworcu, słyszały dokładnie, co się dzieje" - powiedziała Choszcz-Sendrowska.
Potem - jak dodała - dzieci czekała jazda pociągiem, który kluczył i unikał miejsc, które mogły być niebezpieczne. "Podróż trwała 22 godziny. To był pociąg zaciemniony ze względów bezpieczeństwa. Malutkie dzieci jechały siedząc na półkach bagażowych. W momencie, kiedy pociąg hamował, a to zdarzało się dość często, to dzieci spadały z tych półek, ale nie płakały... Z kolei opiekunki siedziały w korytarzu, a na nich leżały starsze dzieci. Do tego była jedna toaleta" - relacjonowała Choszcz-Sendrowska.
Zwróciła uwagę, że są to dzieci, które z jakiegoś powodu przebywają w pieczy zastępczej, a więc sporo już w swoich życiach doświadczyły. "To są dzieci, które przeżyły traumę rozdzielenia z rodzicami biologicznymi, dzieci najczęściej z rodzin przemocowych. A więc jest to dla nich kolejne bardzo bolesne doświadczenie" - zaznaczyła.
Rzeczniczka stowarzyszenia przyznała, że wszystkie te przeżycia odcisnęły duże piętno na dzieciach, dlatego tak ważne jest odpowiednie podejście i zapewnienie im poczucia bezpieczeństwa.
"Byłam świadkiem, kiedy opiekunka próbowała dzieciom, trzy- i czteroletnim, zmienić trochę jedną rzecz w codziennej rutynie. Chciała zamienić drzemkę z obiadem. To była dla tych dzieci tragedia. One zaczęły bardzo mocno płakać. Dlatego tu nie może być żadnej zmiany. Teraz najważniejsze jest budowanie w nich poczucia bezpieczeństwa. Ważne, by miały zachowaną codzienną rutynę, ale też by byli przy nich ludzie, którzy są dla nich jedynym bezpiecznym dorosłym" - wskazała Choszcz-Sendrowska.
Zaznaczyła jednocześnie, że dzieci bardzo tęsknią za domem. "Chcą wracać, wszyscy" - dodała.
Zwróciła uwagę, że dzieci zostawiły w Ukrainie swoich bliskich - babcie, dziadków, starsze rodzeństwo. "Podobnie jest też z opiekunami. To kobiety, które mają mężów, którzy walczą, matki zastępcze zostawiły w Ukrainie dorosłe dzieci. Oni nie chcą zostawać w Polsce. Liczą na to, że wojna szybko się skończy i będą mogli wrócić na Ukrainę, ale trzeba mieć też do czego wracać" - powiedziała Choszcz-Sendrowska.
Poinformowała, że młodsze dzieci chodzą do polskich szkół podstawowych. Natomiast dzieci w wieku licealnym uczą się zdalnie w systemie ukraińskim.
SOS Wioski Dziecięce przygotowuje dom dla dzieci z ukraińskiej pieczy zastępczej. Powstanie on przy Placu Litewskim w Lublinie, gdzie jeszcze niedawno mieścił się bank. Pierwsze dzieci wraz z opiekunami mają się tam wprowadzić pod koniec czerwca.
"Zamieszkają tam dzieci, które teraz przebywają w jednym z hoteli. Tam będzie 40 miejsc" - przekazała rzeczniczka stowarzyszenia.
"Szukamy też innych miejsc, ale ważne, żeby były one zlokalizowane w dużych miastach, bo tam jest największy dostęp do specjalistów, bo to są dzieci po traumach. Mamy nadzieję, że sieć centrów specjalistycznych uda się stworzyć nie tylko dla ukraińskich dzieci, ale także dla polskich, które też potrzebują wsparcia" - zapowiedziała Choszcz-Sendrowska.
Stowarzyszenie SOS Wioski Dziecięce w Polsce od ponad 37 lat pomaga dzieciom pozbawionym opieki rodziców oraz tym z rodzin w trudnej sytuacji życiowej. Jest częścią międzynarodowej organizacji SOS Children’s Villages, obecnej w 136 krajach świata.
W Polsce prowadzi cztery SOS Wioski Dziecięce: w Biłgoraju, Kraśniku, Siedlcach i Karlinie. Wioska SOS to osiedle 12-14 domów. W każdym z nich mieszka Rodzina SOS, którą tworzą Rodzice SOS - może to być małżeństwo lub osoba samotna - oraz od 6 do 8 powierzonych ich opiece dzieci.(PAP)
Napisz komentarz
Komentarze