Jakiś czas temu, mój ponad osiemnastoletni pies dostał "ataku", który objawiał się okropnym piszczeniem, chwilowym niedowidzeniem, szaleńczym bieganiem i ucieczką z domu. Z uwagi na to, że nie wyglądało to za dobrze, a wiek mojego psa jest na prawdę rzadki, udałam się do jednego z tomaszowskich weterynarzy (tylko on przyjmował w niedzielę).
"Specjalista" wstrzyknął mojemu psu witaminę B12 i jakiś lek na uspokojenie, następnie postawił diagnozę...kamień nazębny i ogólna paradontoza. Według niego, właśnie to było przyczyną takiego zachowania Kuby.
Za wizytę zapłaciłam ponad 70zł, a za przepisane leki (antybiotyki), które potencjalnie miały pomóc, następne 30zł. Reasumując... pieniążki wydane, czas zmarnowany, u psa brak poprawy. Antybiotyk musiałam wyrzucić.
Po kolejnym ataku niezwłocznie udałam się do Weterynarza na ul. Cekanowskiej. Po zbadaniu Kuby, weterynarz stwierdził u mojego psa padaczkę neurologiczną. Przepisał stosowne leki (tanie i skuteczne), a następnie zalecił "odwiedzać" gabinet przez kolejne trzy dni. I tak też zrobiłam. Liczyłam się z dużymi kosztami takiego leczenia, tym bardziej, że nie była to pojedyncza wizyta. Mimo moich obaw, okazało się, że dr Sierant nie wziął ode mnie żadnych pieniędzy.
Tym artykułem chciałam pokazać, że ogromne znaczenie ma wybór lekarza dla naszych zwierzaków. Na szczęście moja historia skończyła się dobrze, ale nikt nie wiem ile takich sytuacji miało już miejsce... Pamiętajmy, że o zdrowie naszych przyjaciół dbać musimy, a w zamian otrzymamy coś więcej niż wdzięczność.
Imie i nazwisko
do wiadomości redakcji
Napisz komentarz
Komentarze