Okazuje się, że wielu przypadkach wyborcy podpisują się pod listami nie znając nazwisk znajdujących się na nich kandydatów. Udzielają w ten sposób poparcia szyldowi partyjnemu, nie wiedząc, czy składając swój podpis nie firmuje w ten sposób jakiegoś gangstera, czy innej osoby o wątpliwej kondycji intelektualnej lub etycznej.
Swoich wszystkich kandydatów upubliczniła od samego początku właściwie jedynie Platforma Obywatelska a w instrukcji zbierania podpisów wysłanej do członków partii wyraźnie zaznaczono, że do list poparcia należy dopinać listy z nazwiskami kandydatów, w taki sposób, by wyborca dokładnie wiedział, komu udziela poparcia.
Na innych listach do dzisiaj trwają roszady personalne (dla przykładu na listę sejmową trafił ostatnio dotychczasowy senator, Grzegorz Wojciechowski z PiS). Niedawno liderem listy Kukiz'15 był Marcin Pampuch, ileś osób współpracujących z tym kandydatem zbierało podpisy poparcia. Kandydat szybko z listy wypadł, a podpisy zostały?
Zbieranie podpisów pod listami bez nazwisk to robienie ludzi w "bambuko". Poza Antonim Macierewiczem, liderującym liście PiS żadne inne nazwiska nie są znane ani pewne. Podobnie jest z listą komitetu "Nowoczesna" i kilkoma innymi, o których poparcie zabiegają działacze (którzy sami często nie wiedzą jakich mają kandydatów).
Inaczej jest w przypadku kandydatów do Senatu. Od poprzedniej kadencji mamy tu do czynienia z jednomandatowymi okręgami wyborczymi. Lista poparcia powinna zawierać również nazwisko kandydata. Czy wszystkie je zawierały? Z tego, co nam wiadomo, nie.
Napisz komentarz
Komentarze