W niedzielę 16 sierpnia 2009 roku, nasze Stowarzyszenia Abstynenckie ALA, AZYL zorganizowały spływ kajakowy Pilicą na odcinku Tomaszów Mazowiecki–Zakościele. Uczestnictwo w wodnej imprezie okazało się dla mnie znakomitym pomysłem, jako, że był to jedyny racjonalny sposób na rozładowanie wewnętrznego napięcia, z jakim, od co najmniej miesiąca się borykałem (organizacja jubileuszu obchodów "50 lat Rock'n'Rolla w Tomaszowie". Nigdy w swoim życiu nie miałem okazji – lub, jak kto woli, nie starałem się - brać udziału w tak pięknej, odprężającej imprezie. Wstyd przyznać, że dopiero mając 65 lat, korzystałem z możliwości poznania najpiękniejszych zakątków regionu. Regionu w którym się urodziłem, wychowałem.
Na partnerkę kajakowej dwójki zaprosiłem przebywającą w moim domu na wakacjach, ukochaną wnuczkę, dziesięcioletnią Martusię. Pogoda była piękna, słoneczna, jak ostatnie trzy tygodnie, idealna na niedzielny wypoczynek. Zebraliśmy się przed południem na przystani OSiR-u (dawna przystań klubu Lechia) w liczbie 26 osób. Po krótkiej, kajakowej odprawie, przydzielono naszej grupie trzech ratowników–przewodników, udzielono nam instruktażu dotyczącego zachowania, bezpieczeństwa na wodzie. Pobraliśmy wiosła, kapoki ruszając na brzeg rzeki, gdzie zacumowane były kajaki.
Wnuczkę usadowiłem w kapoku na dziobie naszej łupiny a sam zająłem miejsce za nią. Na przemian uderzając to lewym, to prawym piórem wiosła, szybko odbiłem od brzegu i znaleźliśmy się na środku rzeki, obierając kierunek Spała, Inowłódz, Zakościele. To piękne uczucie, kiedy widzi się po lewej czy prawej stronie płynące kajaki, a przed sobą zakola wijącej się, niczym wąż rzeki. Spojrzałem na wnuczkę, zobaczyłem jej uśmiechniętą buzię oraz radość bijącą z oczu, które mówiły mi, jak bardzo jest szczęśliwa, jaką wakacyjną frajdę sprawił jej dziadek.
W kawalkadzie kajaków czuliśmy się bezpiecznie, bo wokół nas, w swoich jedynkach kręcili się ratownicy – przewodnicy często pytając, - Czy u was wszystko w porządku, czy macie siłę wiosłować? A jak czuje się dziewczynka? Przed każdą pułapką czy wodną przeszkodą, jak na przykład pod mostem na Karpatach, żelaznym mostem kolejowym na Niwce czy przy powalonych karczach, powalonych drzewach, niebezpiecznych, nagłych załomach, wirach rzecznych i wielu innych niebezpieczeństwach, czyhających na wodnym szlaku, zawsze czuwał ratownik – przewodnik, wskazując nam bezpieczną drogę dla jej opłynięcia.
Zostawiliśmy za sobą Nowy Port na lewym brzegu rzeki, Ludwików na prawym i sunęliśmy dalej pomiędzy polami, na których widoczne były jeszcze niesprzątnięte, malownicze, złote snopki zboża, pomiędzy rozległymi łąkami, nieużytkami i kępami drzew. Kiedy znaleźliśmy się na wysokości oczyszczalni ścieków, w dawnych latach należącej do zakładu ZWCh „Wistom”, obecnie do U.M., zauważyłem, że zlikwidowano dopływ rzeki Czarnej i Wolbórki (wchłonął je sztuczny akwen oczyszczalni ścieków), wpadających razem na tym krótkim odcinku, do rzeki Pilica. Pamiętałem, jeszcze z okresu szkolnego, dorzecze tych połączonych rzek, kiedy z kolegami na Łąki Henrykowskie przychodziliśmy na wagary.
Napisz komentarz
Komentarze