Streszczenie poprzednich odcinków: Polscy emigranci w Kanadzie z tak zwanego ostatniego rzutu końca lat dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku, Bazyl i Cichy Bob są członkami gangu Grubego Milionera w Toronto i zajmują się handlem narkotykami. Cichy Bob jest zastępcą szefa, wiec zazdrosny o jego pozycję Bazyl wpada na nikczemny pomysł by się go pozbyć i zająć jego miejsce. Pomysł realizuje z dbałością o drobiazgi, wykorzystując szaleńczą miłość oraz zazdrość przyjaciela i wspólnika. Obiektem tych emocji jest Piękna Józia – niczemu niewinna żona Cichego Boba. Po kolejnej prowokacji Bazyla Cichy Bob masakruje swoją żonę, czego skutkiem jest jej miesięczny pobyt w szpitalu, a w dalszej konsekwencji rozwód. Cichy po rocznej odsiadce w miltońskim więzieniu poprzysięga sobie zemstę na „niewiernej”. Konstruuje plan zbrodni doskonałej, której najważniejszym punktem jest takie pozbycie się zwłok żony, żeby nikt i nigdy ich nie odnalazł. Plan, rzeczywiście obłędnie doskonały a zarazem dziwaczny, wskazujący na odchyłki umysłowe bohatera, zostaje zrealizowany bardzo skrupulatnie. Cichy strzela do żony zwabionej przebiegle w cichy zaułek Mississaugi, po czym zabiera trupa do wynajętego wcześniej domku przy Collegeway. Opowiadanie, jakkolwiek oparte na kanwie prawdziwego wydarzenia które kiedyś wstrząsnęło polonijnym środowiskiem Kanady, jest od początku do końca tworem wyobraźni autora. Także imiona i pseudonimy nie mają nic wspólnego z rzeczywistymi.
I nie opuszczę cię nawet po śmierci
Tak pili w ciszy, aż butelka pokazała dno. Wtedy Cichy Bob, lekko się zataczając, spuścił z coolera zabarwioną na czerwonawo wodę i dosypał dwa nowe wory lodu.
- Teraz pójdziemy cichutko spać, a później to sobie porozmawiamy. Męczący dzień mieliśmy dzisiaj oboje, prawda? - zadał pytanie, lecz nie uzyskał odpowiedzi.
- Już zasnęłaś, kochana? - upewnił się tylko, przymykając dłonią jej martwe powieki. - Dobranoc, śpij dobrze.
- I love you, love you, love you - mruczał troskliwie, zajmując się przygotowaniem dla siebie trzech ścieżek kokainy. Wciągnął nosem jedną po drugiej, ułożył się na dywanie obok trumny i spokojnie zasnął.
Obudziło go słońce, bijące przez szyby prosto w twarz. Z trudem przypominał sobie wydarzenia minionego dnia. Wcale się nie zmartwił, wcale się nie zdziwił. Uśmiechnął się do swoich myśli i zajął się żoną. Przede wszystkim ponownie usunął czerwonawą wodę i wsypał worek lodu. Pogrzebał w jej torbie. Znalazł to, czego szukał, czyli saszetkę z kosmetykami. Twarz Pięknej Józi pobladła, jakby lekko przywiędła.
- To dlatego, że za długo śpi - mruknął do siebie. Cały czas śpi, dlaczego ona się nie budzi? - pomyślał zdziwiony. Chyba nie sprawię ci przykrości, jak zrobię ci mały makijaż, bo trochę blada jesteś - mruczał pod nosem, niewprawnymi ruchami pokrywając jej policzki pudrem. Potem karminową szminką poprawił jej usta.
- No i widzisz, znów możesz się podobać mężowi! - pocieszył Józię, a przy okazji samego siebie. A teraz będziemy rozmawiali.
Józia wcale nie chciała się odezwać, więc Cichy Bob wystartował pierwszy:
- Bo my, moja piękna żono, jesteśmy oboje stworzeni tylko dla siebie. I to dlatego Bóg nas połączył. Na tym świecie nic się nie dzieje bez przyczyny. Ja nigdy nie wierzyłem w przypadki, a ty? Dobrze wiem, że to źli ludzie chcieli nas rozłączyć, ale pokrzyżowaliśmy im plany. Teraz nikt już nie będzie nam współczuł. Nikt już nie będzie nas fałszywie obgadywał za naszymi plecami. Będziemy już na zawsze razem. Pamiętasz naszą wycieczkę do Niagara Falls? Wtedy też tak pięknie świeciło słońce. Byliśmy szczęśliwi, tak jak teraz jesteśmy.
Ale Piękna Józia nie mogła już otworzyć ust. Nie potrafiła powiedzieć ani tak, ani nie, ucieszyć się, czy zaprotestować. Cichy Bob ciągnął znów tę straszną whisky i stawał się coraz bardziej elokwentny.
- Ja domyślam się, o czym teraz myślisz. Niestety, nic ci nie wyjdzie z twoich naiwnych planów. Prawdziwa żona nigdy nie powinna opuszczać męża. To wszystko tak się popierdoliło w tej końcówce dwudziestego wieku. Zobacz, co się teraz dzieje na tym świecie: kiedyś też były choróbska, niektórzy nosili trypra, inni syfilisa, ale teraz? Pomyśl, jakie straszliwe spustoszenie czyni HIV. Twój Cichy Bob nie ma nic z tych rzeczy. Jest zdrowy, czyściutki jak łza. Dlaczego więc chcesz go opuszczać? Nawet nie próbuj! Marne wysiłki. Nie uda ci się znów mnie zostawić, zmusić do życia w samotności. Będę cię teraz strzegł, jak oka w głowie. Wszystko jest przygotowane, nie musimy nigdzie wychodzić. W domu jest wszystko, czego potrzebujemy. Zaraz jeszcze zrobię po drinku i urządzimy sobie prywatkę we dwoje. Puścimy sobie cichutką muzyczkę, będziemy wspominali stare, dobre czasy. Dobra?
Lecz zaplanowana impreza nie była ani wesoła, ani nie trwała długo. Butelka dawno przewróciła się na dywan, razem z uśpionym Cichym Bobem. Tak mniej więcej wyglądała ta samotność we dwoje - pił, przemawiał, pociągał kokainę, spał. A piękna twarzyczka Pięknej Józi więdła coraz bardziej. Aż na trzeci dzień takiego imprezowania zaczęła czernieć, całkiem podobnie, jak nieprzytomne oblicze jej małżonka. Tego dnia już na nic się zdały próby poprawiania makijażu.
Twarzyczka Józi zapadła się i w niczym nie przypominała pięknej buzi sprzed kilku dni. Więc Cichy Bob wpadł w panikę. Otrzeźwiał, trochę ze strachu, a częściowo z powodu stwierdzenia faktu, że nie wiedzieć kiedy przegapił moment przemiany swojej pięknej, żywej żony, w beznadziejnie sczerniałego i niepotrzebnego trupa. Usiadł więc i zapłakał. Płakał tak ze dwie godziny. Potem wyrównał poziom litu w organizmie i powziął ostateczne postanowienie.
- Muszę ci urządzić godny pogrzeb! - pocieszył Piękną Józię. Ale i tak nie rozstajemy się na długo. Ja jestem porządnym mężem, nie opuszczę cię także i po śmierci! - poklepał żonę miłośnie po zwiędłym policzku i zabrał się do roboty.
Załadował na samochód jakieś wielkie paki, a na koniec zataszczył cooler z trupem. W przeraźliwej nocnej ciszy wolno posuwali się do przygotowanego przed kilkoma dniami miejsca. Dół był nienaruszony. Cichy Bob otworzył po raz ostatni wieko trumny i pocałował Piękną Józię w usta.
Potem wygłosił mowę:
- Żegnaj, najmilsza. A właściwie - do zobaczenia. Nie martw się o mnie, dam sobie radę bez ciebie. To zaledwie jeden dzień. Do jutra, najdroższa żono.
Całkiem spokojnie spuścił trumnę do głębokiego dołu. Teraz nastąpiło niezrozumiałe, tajemnicze misterium. Co rzucił warstwę ziemi, to przekładał ją warstwą kawy z przygotowanych worków, a to wszystko polewał olejem napędowym z kanistrów. Kiedy już tak dotarł z tymi warstwami aż na metr do płaszczyzny ziemi, zaczął betonowanie dołu. Położył dziesięciocentymetrową warstwę cementu, a na to znów wysypał resztę kawy i polał ropą. Następnie posypał cienką warstwą ziemi i poszedł do samochodu. Przytaszczył wielki żelazny krzyż ze zwisającym ciałem umęczonego Chrystusa i delikatnie ułożył go na niedokończonym grobie. Klęknął nad nim i modlił się żarliwie. Kiedy skończył, wstał i przysypał wszystko ostatnią warstwą ziemi. Udeptał ją cierpliwie, a potem długo maskował miejsce zeschniętymi gałęziami oraz suchym piachem, przywiezionym z odległego miejsca. Przyjrzał się swojej robocie z zadowoleniem na twarzy. Odszedł trochę dalej i stwierdził, że miejsca grobu sam nie mógłby z całą pewnością odnaleźć.
- Nigdy cię nie znajdą, moja kochana żono - powiedział na głos i roześmiał się beztrosko.
- Nawet pieski policyjne cię nie wywąchają - ucieszył się szczerze. Pozbierał narzędzia i pojechał do domu. Tak jak stał, z twarzą pokrytą trzydniowym zarostem, w brudnym, poszarpanym ubraniu, legł na kanapie i zasnął kamiennym snem. Nic mu się nie przyśniło.
Kiedy się znów obudził, zegar nad kominkiem wskazywał godzinę siódmą. Na zewnątrz była szarówka. Rano to jest, czy wieczór? - zastanawiał się nieprzytomnie. Włączył telewizor i wtedy okazało się, że przespał prawie całą dobę. Skarcił się w myślach. Mało brakowało, a nadużyłby zaufania żony, nie spełniając przyrzeczenia złożonego poprzedniego dnia. Długo nie wychodził z łazienki, szorując prawie do krwi swoje zbolałe ciało. Wyszedł i ubrał się w porządny, granatowy garnitur ze złotymi guzikami, zwany kapitańskim. W kuchni przyrządził sobie jajecznicę na boczku z pięciu jaj, zrobił solidnego drinka i zasiadł do konsumpcji. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że od trzech dni nie brał nic do ust. Smakowało mu jak nigdy. Podśpiewując ochoczo zabrał się za whisky. Wyciągnął pół butelki, resztę zostawiając sobie na później. A potem wsiadł w samochód i udał się na spotkanie Pięknej Józi.
Winston Churchill wyprowadziła go na highway QEW w kierunku na Toronto. Zjechał na Cawthra i skierował się do Lakeshore. Skręcił w lewo. Włączył radio na torontońskiej stacji „Oldies-Goldies”. „All You Need Is Love” - śpiewali Beatlesi. Nucąc razem z nimi znane na pamięć słowa piosenki, pociągał z gwinta swoją ulubioną Canadian Club.
- Można by powiedzieć: życie jest takie piękne, że aż żyć, nie umierać - pomyślał rozbawiony.
I wtedy zobaczył w lusterku policyjną dyskotekę. Uśmiechnął się pobłażliwie i dodał gazu, aż do samej dechy. Dyskoteka najpierw odpłynęła w dal, a później zaczęła utrzymywać stałą, lecz bezpieczną odległość. Cichy Bob, ciągle pociągając z gwinta ten diabelski kanadyjski trunek, skręcił gwałtownie w prawo, kierując się do parku przy Lakeview Promenade.
Dojechał aż do kominów elektrowni węglowej i spokojnie opuścił wehikuł. Stanął w rozkroku i popatrzył ku górze. Wielki wiosenny meteoryt rył niebo swoim gasnącym ogonem, aż całkowicie spłonął.
- Nie zdążyłem pomyśleć sobie żadnego życzenia! - przeleciało mu przez głowę, aż się roześmiał z tego dowcipu. Dopił resztę whisky z butelki i wielkim łukiem wyrzucił ją w górę. W tej samej chwili nadjeżdżający policyjny cruiser zahamował gwałtownie, zarzucając kołami.
Zanim wysypali się z niego policjanci, zanim ta butelka ukochana plusnęła o wodę zatoczki, Cichy Bob całkiem spokojnie władował sobie w podniebienie jedną z trzech pozostałych kulek ze swojego Smitha Wessona. I natychmiast duch jego powędrował w nieznane, choć on sam jeszcze przed sekundą myślał, że za chwilę spotka się z ukochaną, której kiedyś podczas ślubnej ceremonii przysięgał miłość aż po grób. A czy się z nią spotkał tam gdzieś, gdzie jeszcze nikt żywy nie dotarł, tego nie wie nikt. Być może tak. Czy otrzyma wybaczenie i oczyszczenie? Być może tak, a może nie.
Napisz komentarz
Komentarze