Podczas niedawnego pobytu w Kanadzie spotykałem się wiele razy z moim starym, chociaż młodszym ode mnie, ba! - młodszym nawet od mojego syna – przyjacielem od lat – bokserem wagi ciężkiej Arturem Binkowskim. Artur zajmował przez wiele lat sporo miejsca zarówno w moim życiu dziennikarskim, jak i prywatnym. Już w Kandzie zaprosił mnie na swoją walkę w Polsce. Obiecałem załatwić akredytację prasową i pojawić się na walce. To raz. Wczoraj otrzymałem zaproszenie od kolejnego przyjaciela - polskiego Berlińczyka, Tomaszowianina z urodzenia, Wieśka Fiszbacha. Wiesiek jest interesującym malarzem, robiącym szybka karierę i w Berlinie i w Warszawie, członkiem Związku Artystów Plastyków w Polsce. 19 października w Stowarzyszeniu Wolnego Słowa w Warszawie przy ulicy Marszałkowskiej 7 o godzinie 18:30 odbędzie się wernisaż jego wystawy, wydarzenia pod nazwą: „Dwa spojrzenia polsko niemieckie - Cykliczna wystawa Berlin-Łódź-Warszawa-Tomaszów”. To dwa. O jedno za dużo.
Tego samego wieczora w Wieliczce, 125 metrów pod ziemią, odbędzie się walka Binkowskiego z niepokonanym jak dotąd bokserem wagi ciężkiej, Krzysztofem Zimnochem. Jak mam pogodzić te dwa bardzo ważne dla mnie wydarzenia? Jeszcze nie wiem w chwili, kiedy piszę ten felieton. Będę wiedział jutro. Prześpię się z tym, jak to się popularnie zwykło mówić.
Po Igrzyskach Olimpijskich w Sydney w roku 2000, gdzie popularny „Binky” reprezentował Kanadę, miał dwa lata przerwy w boksie. Przedtem kilkakrotnie był mistrzem Ontario w wadze superciężkiej, potem wygrał eliminacje olimpijskie i jako Polak z paszportem kanadyjskim dostąpił zaszczytu reprezentowania na Igrzyskach swojej drugiej ojczyzny. W Sydney jego przygoda olimpijska zakończyła się na ćwierćfinale. Wtedy się nie znaliśmy osobiście, chociaż wiedziałem kto to taki. Co więc wiedziałem o Binky’m? Że studiuje psychologię, że mieszka w Kitchener, Ontario, że jest najlepszym amatorskim bokserem wagi superciężkiej w Kanadzie. Od Michała, mojego syna, wziętego piłkarza polonijnej drużyny „Interpol” dowiedziałem się, że Artur lubi pokopać piłkę i bardzo podkreśla swoją Polskość, mimo że jest obywatelem Kanady i to od szesnastego roku życia. I wiedziałem jak wygląda, a to ze zdjęcia w Toronto Sun, gdzie prezentował się jako „Sunshine Boy”. Wyglądał na nim jak dobry, groźny bokser.
Artur odnalazł mnie w roku 2002 w Mississaudze, gdzie mieszkałem od czasu wylądowania w Kanadzie (1990) i mieszkam do dziś, chociaż tak naprawdę to od kilku lat z upodobaniem wędruję pomiędzy Polską i Kanadą. Ale wtedy jeszcze nie wiedziałem, jak potoczą się moje losy. Kupiłem piękny, nowy dom i ani myślałem o wyjazdach do Polski na dłużej, jak to robię ostatnio. Artur pracował wtedy jako złotnik w znanej firmie Toruń Jewelery w Mississaudze. Z czym przyszedł do mojego domu? Z deklaracją, że oto postanowił zostać mistrzem świata w boksie zawodowym, w wadze ciężkiej i z prośbą, abym to obwieścił polonijnemu światu Kanady za pośrednictwem „Gazety”. I tak właśnie brzmiał tytuł mojego pierwszego wywiadu z tym interesującym, młodym człowiekiem: „Będę mistrzem świata”. I co?
Ano z początku wszystko wskazywało na to, że nie były to czcze słowa. Binkowski szybko pokazał, co potrafi na ringach zawodowych. Od razu dostał od fanów przydomek „Polish Warrior” – „Polski Wojownik”. Na jego walki do Chicago leciała albo jechała cała młoda Polonia z Mississaugi, Toronto, London, Kitchener, przylatywali nawet przyjaciele z Polski. Artur i przed i po każdej walce udzielał mi wywiadów, które regularnie ukazywały się w mojej gazecie „Gazeta”, a z czasem z jego, nie mojej inicjatywy, zostałem jego osobistym przedstawicielem prasowym, bo dał mi na to wyłączność na piśmie. Oznaczało to nic innego jak fakt, że to ze mną kontaktowali się dziennikarze chcący pisać o walkach Artura, jeśli przypadkiem nie byli sami na nich obecni. Artur okrzepł i stał się znany nie tylko wśród Polonii w Kanadzie.
W szczytowym momencie kariery dostał zaproszenie na casting do filmu „Cinderella Man” (Kopciuszek, a właściwie jego męska odmiana, więc może – Kopciuch? – i nie wiadomo dlaczego polski tytuł brzmiał: „Człowiek ringu”), którego wiele scen miało być kręconych w Toronto. Już wtedy, a dzisiaj stało się to nagminne, Toronto z powodzeniem służyło filmowcom z Hollywood jako doskonały plener miejski, gdyż z powodzeniem mogło udawać miasta amerykańskie, a za przyczyną prawie o połowę niższych kosztów niż w USA, wiele filmów kręcono i kręci się w tym pięknym mieście nadal.
Artur Binkowski ten casting wygrał i otworzyła się przed nim furtka, no – może zaledwie furteczka do kariery filmowej. We wspomnianym filmie, który miał reżyserować sam Ron Howard, główna rolę miał zagrać sam Russel Crowe – jeden z najznakomitszych gwiazdorów Ameryki z australijskimi korzeniami, jego żonę – Renee Zellweger.
„Jesteś dzieckiem szczęścia” – kładłem do głowy Arturowi, z którym zdążyłem się zaprzyjaźnić. „Nie zmarnuj szansy, która ci spadła z nieba”. Szansa przyszła sama, po prostu kilku miłych ludzi przeglądało torontońskie sale gimnastyczne i podczas treningów typowało bokserów wagi ciężkiej, którzy mogliby zagrać niewielki epizod, za to w wielkim filmie, wielkiego reżysera, z wielkim aktorami. Artur został zauważony i jak się mówi – załapał się.
„Cinderella Man” to film o losach legendarnego sportowca - boksera amerykańskiego Jima Braddocka - który po serii przegranych pojedynków, został zmuszony do porzucenia ringu. Podczas trudnych lat Wielkiego Kryzysu podejmował się wielu zajęć, by utrzymać rodzinę. Właśnie w tym okresie ponownie otrzymał szansę zmierzenia się z jednym z najlepszych bokserów tamtych czasów. Po niespodziewanym dla wszystkich zwycięstwie został wystawiony do walki z mistrzem świata - zawodnikiem znanym z uśmiercenia kilku swoich ringowych przeciwników. Artur Binkowski miał zagrać pierwszego przeciwnika Braddoca – Corna Griffina. I zagrał, dobrze zagrał.
Dla Artura rozpoczęła się wspaniała przygoda, której wartości i znaczenia moim zdaniem nie docenił. Russel poprosił go, aby był jego nauczycielem boksu. W związku z tym Artur wraz ze swoją ówczesną narzeczoną Agatką, obecnie żoną, dostali zaproszenie do Australii. Gwiazdor jest posiadaczem wielkiego rancho pod Sydney, a na tym rancho ma porządną salę gimnastyczną z profesjonalnym ringiem. Przez dwa miesiące Artur uczył Russela Crowe sztuki boksu, przy okazji zbliżając się do tego wielkiego aktora na poziomie początkowo koleżeństwa, potem przyjaźni. W tym czasie mój przyjaciel Binky słał mi dosyć wyczerpujące, acz chaotyczne maile, które ja po niewielkich przeróbkach publikowałem w Gazecie, a za mną inni polonijni dziennikarze na całym świecie.
Film został nakręcony. Artur zainkasował wielką kasę. Poważnie, za epizodzik trwający na ekranie może dwie minuty kasa była naprawdę poważna. Ile tego było? O tym wiedziałem tylko ja, Artur i jego żona Agata.
Artur miał teraz za przyjaciela aktora z najwyższej półki, kontakty w Hollywood, jego portfolio trafiło gdzie potrzeba. Binky bił się dalej, chociaż nie za bardzo podobało się to jego żonie. Urodził im się pierwszy syn i wtedy Artur zaczął przebąkiwać o pożegnaniu z boksem. Tymczasem Russel Crowe zorganizował mu walkę o zawodowe mistrzostwo Kanady. Był rok 2005. I tu zaczęły się dla naszego boksera schody. Jak pamiętam, nie był z tego faktu za bardzo zadowolony. Ale pojechał do Montrealu. I przegrał z Patrice L'Heureux. W tej walce po raz pierwszy w karierze leżał na deskach. Upps! Przepraszam – pierwszy raz zrozłożył go filmowy przeciwnik na ringu planu filmowego. Tak, tak. Może to był zły omen? Potem wygrywał z dobrymi bokserami, aż trafił na swego. W każdym razie Artur przegrał jeszcze raz, 13 października 2007 roku w Chicago z Mike’m Mollo w II rundzie przez TKO. (Kibice boksu pamiętają, że nie tak dawno pokonał go nasz Artur Szpilka).
Po narodzinach drugiego syna Artur na poważnie wycofał się z boksu. Czy musiał? Przecież miał już na stole kontrakt z królem bokserskich promotorów, Donem Kingiem, sam widziałem. Coś go hamowało przed dalszym obijaniem innych i pozwalaniem na obijanie swojej twarzy. Co dokładnie to było? Nie chciał mówić wtedy, a teraz trochę się rozgadał.
Pochodzący z Bielawy, dziś już 38-letni Binkowski (ringowy rekord 16-3-3) dopiero po raz drugi wystąpi w ojczyźnie, ostatni raz walczył w 2007 roku w katowickim Spodku. Później miał rozmaite problemy, trafił nawet do więzienia, a ostatnio boksował dziesięć miesięcy temu w Kanadzie. Przegrał na punkty sześciorundowy pojedynek w kategorii ciężkiej z Amerykaninem Jonte Willisem.
Pochodzący z Białegostoku Zimnoch jest o osiem lat młodszy, a do tej pory wygrał 16 walk (m.in. z byłym mistrzem świata Oliverem McCallem z USA), jedną zremisował.
Z wywiadu jakiego udzielił Artur Binkowski Gazecie Białostockiej, cytuję:
- „Zimnoch i jego promotorzy nie zdają sobie sprawy, przez jakie tortury on przejdzie. Żartowałem, mówiąc, że jestem gruby i w słabej formie. Niestety dla niego, prawda jest zupełnie inna. Ostro trenuję na przedmieściach Toronto, a za moje przygotowania odpowiada pochodzący z Rumunii Adrian Teodorescu, czyli szkoleniowiec, który był w teamie Lennoxa Lewisa, złotego medalisty olimpijskiego w Seulu (1988 rok). Zajęcia siłowe przeprowadzam z Rikkim Doughertym, starym kumplem Lennoxa. Zimnoch nie zdaje sobie sprawy, z kim powalczy. - Czuję głód boksu, co dla mnie oznacza głód życia. W takiej dyspozycji, jak obecnie, nie byłem od australijskiej olimpiady. Zimnoch musi mieć się na baczności, ale nic mu i tak nie pomoże. Do szóstej rundy zostanie znokautowany. Zwycięstwo zadedykuję Dawidowi Kosteckiemu, który zamiast wygrywać w ringu, wciąż jest za więziennym murem - stwierdza Binkowski. - Chciałbym awansować jeszcze do czołówki światowej i toczyć walki o przetrwanie, a nawet życie. Bo nie oszukujmy się, na takim poziomie konfrontacje pięściarskie to już bitwy o wszystko. W osobistym życiu spotkałem się już trzy razy twarz w twarz z kostuchą, i zawsze wygrywałem. - Kiedy skończyłem współpracę z Donem Kingiem, wydawało się, że w ogóle odejdę z boksu. Rozmaite kontuzje, długotrwałe przygotowania sprawiły, że moje ciało odmawiało posłuszeństwa. Rozstanie z ringiem i ciągłymi treningami umożliwiło mi bliższe poznanie codziennego kanadyjskiego trybu życia... Ale znów mocno trenuję, a 19 października nie dam żadnych szans uważanemu za twardego zawodnika Zimnochowi. Binkowski zwycięży. Zimnoch dostanie po głowie i to bardzo mocno. Ktoś musi go nauczyć skromności i trzymania języka za zębami. To będzie największe bicie w jego życiu i być może ostatnie, bo po tym jak spłynie jego krew, on może skończyć w trumnie”.
Artur przyleciał z Toronto do Warszawy w sobotę 12 października o godz. 12:45, jego trener w czwartek, zaś na gali będzie też kilka osób z jego rodziny mieszkających w Bielawie (Góry Sowie).
Promotor Tomasz Babiloński od kilku lat organizuje jesienne gale boksu zawodowego w największej sali średniowiecznej kopalni soli w Wieliczce. Organizatorzy podkreślają, że jest to najgłębiej zlokalizowana impreza masowa na świecie i fakt ten zostanie niebawem odnotowany w słynnej księdze rekordów Guinnessa. Ośmiorundowy pojedynek w wadze ciężkiej będzie główną atrakcją sobotniej gali. Wszystkie pojedynki będą transmitowane na żywo. Rozpocznie się o godz. 19:20 w Polsacie Sport starciem Kamila Szeremety z Danielem Urbańskim. Później kolejne walki i o godz. 23:00 w kanale otwartym pokazana zostanie walka Krzysztofa Zimnocha z Arturem Binkowskim.
Właśnie otrzymałem potwierdzenie akredytacji od przedstawiciela Babilon Promotion, Daniela Bartłomowicza. W takiej sytuacji już chyba wiem, którą z dwóch atrakcji wybiorę na sobotni wieczór. Arturze Binkowski - Polski Wojowniku – liczę na ciebie i będę ci kibicował jak dawniej.
Napisz komentarz
Komentarze