W ten sam niedzielny wieczór, 6 października, na finałowej gali w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego jury konkursu literackiego wymyślonego i fundowanego przez „Gazetę Wyborczą” i Fundację Agory ogłosiło, że Nike 2013 za książkę "Ciemno, prawie noc", otrzymuje Joanna Bator, zaś Nagrodę Publiczności Szczepan Twrdoch za „Morfinę”. Moje koleżanki z TVP namawiały mnie usilnie, żebym poszedł razem z nimi „do roboty”, czyli na galę Nike, gdyż miały zlecenie na nakręcenie materiału. Moim problemem był jednak brak akredytacji dziennikarskiej, ale one były uparte i postanowiły wkręcić mnie jako członka ekipy. Po dłuższych zmaganiach z samym sobą i przemyśleniu tematu wyszło mi, że wolę pojechać do domu, a o nagrodach literackich napisać na podstawie ich relacji. Tak też zrobiłem, a czy zrobiłem dobrze, nie wiem. Wiem tylko, że następnego dnia obudziłem się wyspany i wypoczęty, a to w ostatnich dniach zdarzało mi się nieczęsto z racji mojej (to horror, przysięgam) przeprowadzki z Tomaszowa Mazowieckiego do Nowego Glinnika.
O finale NIKE 2013
Jury wybrało do finału siedem książek spośród 20 nominacji, wśród których było dziewięć powieści, trzy tomy poetyckie, po dwa zbiory esejów i reportaże oraz po jednym komiksie, dzienniku, zbiorze opowiadań oraz wspomnień. Tego roku poza "Ciemno, prawie noc" w finałowej siódemce znalazły się książki: "Noc żywych Żydów" Igora Ostachowicza, "Morfina" Szczepana Twardocha, "Patrz na mnie Klaro" Kai Malanowskiej (Krytyka Polityczna), "Mokradełko" Katarzyny Surmiak-Domańskiej, tomik wierszy "Bach for my baby" Justyny Bargielskiej oraz komiks „Przygody na bezludnej wyspie" Macieja Sieńczyka.
Nike jest nagrodą za najlepszą książkę roku. Przyznawana jest zawsze w pierwszą niedzielę października, w tym roku po raz 17. Zwycięzca wyłaniany jest w trzech etapach. Pierwszy to 20 nominacji ogłaszanych w maju, drugi etap to wybór siedmiu finalistów na początku września. Decyzję o przyznaniu nagrody jury podejmuje w dniu jej wręczenia. Zwycięzca otrzymuje 100 tys. zł i statuetkę Nike dłuta prof. Gustawa Zemły. W tym roku jury przewodniczy Tadeusz Nyczek. Po wręczeniu Nagrody pan przewodniczący przyznał, że nie było łatwo. „Jurorzy walczyli jak lwy, aż sypało się pierze…” powiedział dziennikarzom. Wynikak z tego, że losy pierwszej nagrody ważyły się i nie była ona przyznana jednogłośnie.
O nagrodzonych książkach:
Joanna Bator, (dziennikarka „Gazety Wyborczej”)
Wydawnictwo: W.A.B. , Styczeń 2013
ISBN: 978-83-7747-827-1
Liczba stron: 528
Bohaterką "Ciemno, prawie noc" jest, bardzo podobnie jak autorka, dziennikarka Alicja Tabor, która po piętnastu latach nieobecności wraca do miasta swojego dzieciństwa, Wałbrzycha. Osiada w pustym poniemieckim domu, skąd kiedyś wyruszyła w świat. Wraz z jej przybyciem w mieście zaczynają się dziać niepokojące rzeczy. W niewyjaśnionych okolicznościach znikają dzieci, a mieszkańcy Wałbrzycha coraz dziwniej się zachowują. Dają się zauważyć niepokoje, niezadowolenie mieszkańców, nasilają się akty przemocy wobec zwierząt. Kulminacją jest pojawienie się proroka, Jana Kołka, do którego w starej kopalni przemówiła wałbrzyska Matka Boska Bolesna. Po jego śmierci grupa zbuntowanych obywateli gromadzi się wokół jego samozwańczego „syna”, Jerzego Łabędzia. Alicja postanawia napisać reportaż o zaginionej trójce dzieci. Nie zapominajmy jednak, że jej powrót do Wałbrzycha jest także powrotem do tragedii, które dotknęły jej własnych krewnych, a były nimi śmierć rodziców, samobójstwo pięknej starszej siostry zafascynowanej wałbrzyską legendą o księżnej Daisy i zamku Książ. Wyjaśniając tajemnice Andżeliki, Patryka i Kalinki, Alicja odkrywa też tajemnice z przeszłości swojej rodziny.
Czytałem tę książkę z rosnącym przekonaniem, że napisana jest jakby z trudem i naciąganiem w konwencji powieści gotyckiej. Autorka chciała mnie przekonać, że w tym, co niesamowite, często ukryta jest prawda o nas samych, czyli o mnie też. Jakoś mnie nie przekonała.
Po odebraniu Nagrody Nike Joanna Bator powiedziała:
„Jestem zaszczycona i szczęśliwa. Od dzisiaj Nike będzie mi się kojarzyła głównie z tą nagrodą, a nie butami do biegania. - Pisanie to mokra robota, leje się krew, pot, łzy. Bywa ciemno, prawie noc. To też samotna robota - kontynuowała Bator. - Nie dalibyśmy sobie rady bez ludzi. Chciałam więc wykorzystać tę piękną chwilę, prawie glamour, by podziękować. Dziękuję mojej wydawczyni Beacie Stasińskiej. Drugą osobą, której dziękuję, jest mój towarzysz życia, którego tutaj nie ma, bo jest w drodze do Wrocławia, gdzie kształci kolejne pokolenia kulturoznawców. Życie z pisarką nie jest łatwe i nie mogę obiecać, że będzie łatwiejsze. Przeciwnie, każda kolejna książka ciągnie mnie w większą ciemność, jest większym wyzwaniem artystycznym, egzystencjalnym. Dlatego dziękuję ci, towarzyszu życia, za towarzyszenie, za bycie pierwszym czytelnikiem, za bycie moją liną do skoku na bungee. Dziękuję, teraz pora na szampana”.
A w filmie emitowanym w czasie gali o swojej książce Joanna Bator powiedziała tak: „Wszystkie moje powieści zaczynają się tak samo. Zawsze w moim umyśle pojawia się słowo albo słowa, które nie wiem dokąd mnie zaprowadzą. Po słowach pojawia się coś, co można określić jako ton albo smak. I on pojawił się, był czarny, gęsty, niezwykle mroczny. Poszłam jego śladem. Potem są pierwsze obrazy. To była kobieta jadąca pociągiem. Zdałam sobie sprawę, że ma na imię Alicja i, niestety, znowu jedzie do Wałbrzycha. - Trzy razy wracałam do tego miasta w trzech kolejnych powieściach i wróciłam po raz ostatni. Czuję to głęboko, wyczerpałam tę ziemię. Pisałam "Ciemno, prawo noc" w Japonii, i zdałam sobie sprawę, że nie mam się już co oszukiwać. Że wrócę do Polski, a Polska jest dla mnie Wałbrzychem. Ja nie wracam do realnego miasta, ale do miasta z mojej pamięci, spędziłam tam jedynie 18 lat. Przez lata o tym nie myślałam, to było coś w rodzaju spiżarni. Te zalążki trwały we mnie, by odezwać się teraz”. (…) „Na tym świecie ciągle istnieje dobro i warto o nie walczyć. O tym jest ta książka” – czytamy na okładce „Ciemno, prawie noc”, książki, której - gdyby to ode mnie zależało, nie nagrodziłbym tegoroczną Nagrodą Nike.
Nagroda Publiczności:
„Morfina”
Wydawnictwo Literackie
ISBN: 978-83-08-05011-8
Ilość stron: 578.
(Podtytuł: Warszawa 1939: Miłość, narkotyki i zdrada)
Z okładki można się także dowiedzieć, że powieść została już nagrodzona Paszportem Polityki w 2012 roku. „Morfina” to szósta powieść Szczepana Twardocha. Ostatnio autor publikował głośno komentowany „Wieczny Grunwald” wyróżniony przez jury Nagrody Literackiej im. Józefa Mackiewicza. A więc pisarz znany, wyróżniany, nagradzany. I słusznie moim zdaniem skromnym. Bo jest za co.
Ta znakomita powieść rozpoczyna się w Warszawie, w październiku 1939 rok. Konstanty Wilemann, syn Ślązaczki i niemieckiego oficera, budzi się na straszliwym kacu i próbuje sobie uświadomić, kim jest. To przebudzenie będzie powtarzało się wielokrotnie, tworząc scenę - refren, taki obraz życia jako klatki, z której nie można uciec. Bohater ma trzydzieści lat, żonę i syna. Matka wychowałą go na Polaka: służył w polskim wojsku, ożenił się z Polką, ale to dla niego zbyt mało by wiedzieć, kim właściwie jest.
W powieści oprócz wypowiedzi bohatera słyszymy głos kobiety, która idzie za nim krok w krok, jakby znała jego los. A więc Konstanty jest marionetką w rękach kobiety, która go śledzi, chodzi za nim, a wiemy to słysząc (odczytując jej głos). Czytelnik zmuszony jest przez autora do zaangażowania się w takim stopniu, żeby być w stanie odpowiedzieć sobie sam na wiele pytań, a najtrudniejszym jest jak rozwiązać zagadkę osoby narratora. W jednym z wywiadów autor mówi na ten temat tak: „To może być matka, Polska, czarna bogini, śmierć. Ten "ktoś trzeci" z "Ziemi jałowej" Eliota, przez którą jakoś przyszedł mi do głowy cień, który idzie za Konstantym. W konspekcie zapisałem: "ta, która idzie za mną". Albo jeszcze jungowska anima, albo Polska, sam nie wiem. Jest w każdym razie na pewno Kostka niewolą, jego kajdanami. Daje mu to taką heglowską świadomość nieszczęśliwą, która go pęta, jest Konstantego niedokonaniem, niedopełnieniem.”
„Morfina” nie jest powieścią o Warszawie z czasów wojny. Chociaż autor odtwarza miasto z drobiazgową pieczołowitością, robi to po to, by stało się właściwą scenerią walki bohatera o własną tożsamość. A sam bohater? - To kobieciarz i kanalia, morfinista, przed wojną przyjaciel znanych rzeczywistych artystów, bon vivant który uwodził kobiety w Adrii. Bywał także w Ziemiańskiej z Jarosławem Iwaszkiewiczem. Pisarze zazdrościli mu kochanki i dobrego samochodu. Nie miał wielkich aspiracji, raczej upodabniał się do otoczenia i stawał się zwierciadłem dla swoich rozmówców. Przyszła jednak nieoczekiwanie wojna i nowe warunki postawiły go przed nieznośnym dla niego, okropnym problemem deklaracji, kwestii poświęceń dla ojczyzny, co go w ogóle nie interesowało. W końcu upomniał się o niego ruch oporu i wymusił, żeby był Niemcem z racji swojego pochodzenia i działał w tajnych akcjach.
W książce ważniejsze jednak od podziemnych wojennych misji jest znalezienie odpowiedzi na pytanie, kim właściwie jest bohater. Jedna z jego samego odpowiedzi: - że półmężczyzną, półojcem, półmężem, półartystą - mówi sama za siebie. Niska samoocena. I jeszcze jedno. Z powieści wynika, że człowiek nie jest w stanie kierować własnym losem. Robi to za niego natura. I on nie ma w tej kwestii za wiele do zdziałania. Jak zwierzę.
Mimo to uważam, że książka jest napisana brawurowo i to jej, nie zaś „Ciemno, prawie noc” dałbym tegoroczną Nagrodę Nike. Ale ja przecież nawet nie byłem na Gali.
Napisz komentarz
Komentarze