W zasadzie w stu przypadkach na sto radni uznają, że są one bezzasadne i nie chodzi tu bynajmniej o idiotów, którzy żalą się, że prezydent odmówił zapłacenia za taksówkę, którą mieli kaprys przyjechać do Tomaszowa z Łodzi. 99% przypadków to sprawy poważne. Dlaczego więc wynik ich badania jest zawsze taki sam?
Odpowiedź na to pytanie jest banalnie prosta. Otóż skargi obywateli składane na urzędników, rozpatrują inni… urzędnicy, którzy dominują w organach stanowiących jednostek samorządu terytorialnego. Nic dziwnego, że solidaryzują się nie z ofiarami urzędniczych zaniedbań lub zaniechań ale ze swoimi kolegami po fachu.
Niestety patologia ta przenosi się często na wymiar sprawiedliwości, gdzie strony sporu nie są traktowane w sposób równy, ale gdzie większą wiarygodność posiada nawet najbardziej głupi i niekompetentny a często szkodliwy biurokrata, który zdarza się nie cofnie się nawet przed składaniem fałszywych zeznań, „dorabianiem dokumentów”, aby tylko uratować skórę swoją lub swojego kolegi albo przełożonego.
Oczywiście w sprawach sądowych opinie dotyczące skarg rozpatrywanych przez radnych nie pozostają bez znaczenia, bo przecież zawsze można powiedzieć, że jakiś organ uprawniony sprawę badał i nieprawidłowości się nie dopatrzył. Jest to tragikomiczne, jeśli weźmie się pod uwagę, że podstawą takich decyzji są głównie wyjaśnienia składane przez bezpośrednio zainteresowanych.
O ile większość skarg, jakimi zajmują się samorządowcy dotyczy decyzji administracyjnych a więc ma charakter czysto techniczny, to zdarzają się też wyjątki, które obejmują autentyczne ludzkie krzywdy, w tym krzywdy wyrządzane dzieciom.
Na ostatniej sesji Rady Powiatu Tomaszowskiego radna Ewa Wendrowska zainteresowała się sprawą jednego z rodzinnych domów dziecka, w którym dochodzić miało do drastycznych scen znęcania się nad małymi podopiecznymi. Wendrowska pytała, czy sprawa trafiła do prokuratury i kto zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa złożył.
Skargi na funkcjonowanie tego rodzaju placówek w powiecie tomaszowskim docierają już do nas od dłuższego czasu. Tym razem jednak, po raz pierwszy, ktoś odważył się zawiadomić o sprawie organa ścigania.
Jak wyjaśniał radny dyrektor Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie wniosek do prokuratury złożyła rodzina, która przysposobiła dzieci z tomaszowskiego rodzinnego domu dziecka. Dyrektor sugerował radnym, że zawiadomienie złożone do prokuratury ma związek z innymi sprawami, jakie toczą się przed sądami. Czy takie stwierdzenie miało w oczach radnych podważyć wiarygodność strony skarżącej? Trudno jednoznacznie na to pytanie odpowiedzieć.
Faktem natomiast jest, że dyrektor Więckowski podkreślał, że sprawą rodzinnego domu dziecka się interesował i sprawę PCPR badał (w tym rozmawiając z dziećmi) nie dopatrując się żadnych nieprawidłowości.
- Rozmawialiśmy na ten temat również na posiedzeniu komisji Zdrowia – mówi radna Małgorzata Nowak. – Prawdziwym skandalem jest, że nie urzędnicy nie byli w stanie przedstawić nam umów podpisanych z osobami prowadzącymi placówkę. Stwierdzono natomiast, że takich umów nie ma.
PCPR nie widzi na chwilę obecną powodu dla którego należałoby w tej chwili podejmować decyzję, czy placówka w tym miejscu powinna być utrzymana. Dyrektor Więckowski zapewniał jednak, że jest przekonany, że dzieci nie są w niej krzywdzone.
Nieco innego zdania jest jedna z naszych rozmówczyń, która twierdzi, że od kilku już lat stara się zwrócić bezskutecznie uwagę ba nieprawidłowości nie tylko w tej placówce.
- Mogę to wszystkim powiedzieć prosto w oczy, że zamiatają problem pod dywan – twierdzi pani Sabina, wymieniając kolejno nazwiska radnych, członków zarządu powiatu i urzędników PCPR. – Chodziłam i prosiłam, by sprawą się zainteresować. Pokazywałam nawet dziurawe buty, w jakich chodziły dzieci. Wszystko bez skutku. Jak grochem o ścianę. Wy, dziennikarze również n ie jesteście bez winy.
Domem dziecka udało się zainteresować telewizję, która przygotowała i wyemitowała w tym tygodniu reportaż poświęcony w całości znęcaniu się nad dziećmi w Tomaszowie. Obraz, zaprezentowany na podstawie m.in. zeznań jednej z pracownic, budzi prawdziwe przerażenie.
Okazuje się, że 7 letnie dzieci w rodzinnym domu dziecka, który powinien być ich bezpieczną przystanią miały już pierwsze doświadczenia seksualne, są nauczone kradzieży i kompletnie zdemoralizowane. Dzieci były bite i terroryzowane oraz faszerowane lekami. Zdarzało się też, że maluchy przywiązywano do drzewa w lesie.
Niestety dla dyrektora PCPR zeznania byłych pracowników rodzinnego domu dziecka nie są wystarczająco wiarygodne – Z zeznań pani dyrektor wynika całkiem coś innego – mówi Andrzej Więckowski.
Do tematu rodzinnego domu dziecka powrócimy już wkrótce
Napisz komentarz
Komentarze