Alek miał jeden, potężny atut rzucających wszystkich, zajmujących się rock’n’rollem na kolana. Ten atut, na który w mieście zwracałem szczególną uwagę, i nie tylko ja, to posiadanie kilku rock’n’rollowych płyt, przeważnie singli, czwórek, które cyklicznie na święta Bożego Narodzenia jako noworoczny prezent, otrzymywał od swojej matki mieszkającej na stałe, od zakończenia II Wojny Światowej, w Stanach Zjednoczonych.
Aleksander Alek Ciotucha (1944-2005) – był to bardzo przystojny chłopak, brunet o ciemnej (niczym Rom) karnacji skóry i zielonych oczach. Jego ojciec, również Aleksander, długi czas piastował stanowisko jednego z dyrektorów w Fabryce Dywanów WELTOM. Był chłopakiem oczytanym, inteligentnym i bardzo koleżeńskim, lubianym nie tylko w naszych gremiach. Cechowały go, dobry żart i poczucie humoru. Potrafił śmiać się z kawałów dobrze powiedzianych, sam uprawiał autoironię, świetnie opowiadał dowcipy i dobrze przy tym się bawił. Miał ogromne powodzenie u dziewcząt, można powiedzieć, że dziewczyny jak lwice walczyły o jego względy. Jak pamiętam - nie miał wielu przygód z dziewczynami, romansów – miał jedną Jolę, która mieszkała w samym centrum miasta przy ulicy Berka Joselewicza. Spotykali się z sobą na długo przed jego służbą wojskową, bardzo się kochali. Po wyjściu z armii pobrali się, urodziło im się jedyne dziecko, dziewczynka Agnieszka (dziś mieszka w Paryżu), którą Alek ponad życie kochał. Żyli z sobą w zgodzie i wielkiej miłości aż do zaskakującej wszystkich, przedwczesnej śmierci.
Alka poznałem tak jak Bogusia Meca, przez Andrzeja Kuźmierczyka, z którym od co najmniej dwóch lat w naszej sekcji kolegów (Reniek Szczepanik, Grzesiek Gajak, Andrzej Tokarski, Waldek Kondejewski, Romek Jędrychowski) spotykaliśmy się. Alek mieszkał na końcu dzielnicy Rolandówka, pod samym lasem przy ulicy Rudej. Był zakompleksionym chłopakiem, może dlatego, że mieszkając tam gdzie mieszkał, spotykał się tylko z kolegami z tej okolicy.
Jako 15/16 latek, unikał spacerów po deptaku w centrum miasta, korzystał jedynie z kina objazdowego (w świetlicy Fabryki Dywanów WELTOM), chyba, że grupą uczniów ze szkoły szli na konkretny film. Pamiętam, tu go osobiście poznałem, jak zawsze w niedzielę po mszy wystawali z grupą kumpli z dzielnicy w prześwicie bramy ulicy Przeskok, chytrze spoglądając z ukrycia na Plac Kościuszki, na spacerujące deptakiem miejskim dziewczyny i chłopaków. Za nim osobiście go poznałem, wydawał mi się trochę dziwnym facetem.
Pewnej niedzieli po wyjściu z kościoła św. Antoniego, szliśmy grupą koleżanek i kolegów Placem Kościuszki przy postoju TAXI, w pobliżu nieistniejącej dziś Gwiazdy Wdzięczności, w kierunku ulicy Piłsudskiego (popularnie zwanej alejami). Z prześwitu bramy przy Przeskoku, nagle ktoś krzyknął, - Andrzej, pozwól na chwilę, mamy sprawę. Był to głos Alka stojącego w gronie kumpli, skierowany do idącego w naszej grupie Andrzeja Kuźmierczyka. Razem z Andrzejem odeszliśmy od swoich przyjaciół. Podeszliśmy do Przeskoku gdzie stali chłopcy z jego dzielnicy. Andrzej rzekł, - Cześć chłopaki, poznajcie mojego kolegę, Antka ze Starzyc. Podając rękę nieznajomym, stojącym w bramie byłem bacznie obserwowany, nie powiem, że nieufnym wzrokiem. Rekomendacje Andrzeja miały spore znaczenie, co odczułem po kilku wymienionych zdaniach między sobą. Kiedyś wśród chłopaków ważne było przy poznawaniu, przedstawianiu się, oprócz imienia wymienić z jakiej pochodziło się dzielnicy. W takich oto okolicznościach poznałem Aleksandra Ciotuchę, dla znajomych i przyjaciół, zwany Alkiem. Mój przyszły, największy, najukochańszy przyjaciel.
Na jednym z koleżeńskich, przedświątecznych (Boże Narodzenie) spotkań, rock’n’rollowych seansów w domu Wojtka Szymona, Andrzej Kuźmierczyk oznajmił, - Wczoraj mój kolega z dzielnicy, Alek Ciotucha, otrzymał ze Stanów od swojej matki prezent świąteczny a w nim trzy czwórki Elvisa Presleya. Wszyscy, jak jeden mąż, natychmiast zareagowaliśmy emocjonalnie. Mało kto znał z obecnych Alka Ciotuchę, ale zainteresowaniem płytami poruszony był każdy z uczestników muzycznego seansu. Siedziałem w pobliżu Andrzeja więc szybko wyszeptałem do jego ucha słowa, - Andrzej nie wracaj już do tematu, jestem tymi płytami zainteresowany. Jak wyjdziemy na zewnątrz wszystko ci wyjaśnię, a na razie cicho sza – i natychmiast bardziej przysunąłem się do niego by czuwać nad tematem nie rozpowszechniania kryptonimu, „płyty”. Po wyjściu od Wojtka, poprosiłem Andrzeja by po feriach zimowych (6 stycznia) doprowadził do spotkania z Ciotuchą.
Do spotkania doszło w trzeciej dekadzie stycznia. Wcześniej dotarłem do Kuźmierczyka, byłem z nim umówiony w jego domu, przy ulicy Józefa Hallera 9 (dawniej Waryńskiego - dziś ten dom nie istnieje). Wypiliśmy po gorącej herbacie zrobioną przez przyjazną mi Andrzeja mamę, po czym wybyliśmy z domu. Szliśmy przez całą długość ulicy Hallera w kierunku lasu, rzeki Wolbórki, mijając po drodze wielu nieznanych mi chłopaków z tej dzielnicy. Zatrzymywaliśmy się przed nimi a Andrzej za każdym razem przedstawiał mnie, mówiąc słowa, - Mój przyjaciel Antek. Miało to dla mnie duże znaczenie, czułem się co raz bardziej bezpiecznie w obcej strefie. Z wieloma spotkanymi, w przyszłości zakolegowałem się. Andrzej z Aleksandrem w tym czasie w swoim środowisku, byli wpływowymi osobami. Doszliśmy do końca Hallera, do kapliczki, skręcając przy lesie w lewo, w ulicę Rudą. Alek akuratnie przed swoją posesja odgarniał śnieg. Na nasz widok odłożył łopatę (znał temat naszego spotkania)
i zaprosił nas do domu.
Zobaczyłem w jego pokoju kilka amerykańskich singli, wziąłem je do ręki. Na ich powierzchni nie było widać eksploatacyjnego nadużywania. Za nim Alek wyjął ostatnią przesyłkę płytową z szuflady (czwórki z Elvisem), zwróciłem uwagę na singla Buddy Hollyego, na którym widniał jeden z najpiękniejszych, rock’n’rollowych hitów nad hity utwór kompozycji Chucka Berryego Brown-Eyed Handsome Man. Przeszły po mnie ciarki za nim płytę Alek umieścił na talerzu adapteru. Buddy Holly od dwóch/trzeech lat nie żył (miał zaledwie 22 lata kiedy z 2/3 lutego 1959 roku zginął w katastrofie awionetki wraz z Ritchie Valensem i Big Bopperem), ale jego płyty na czarnym rynku były rozchwytywane natychmiast, dochodząc do bajońskich sum. Dla prawdziwego rockmana mieć w domu płytę Hollyego, to jakby mieć największy skarb życia.
Gdy Alek wyjął z szuflady krążki z Elvisem dostałem oczopląsu przy czytaniu samych tytułów, które odebrały mi rozum. Wymienię niektóre z dwunastu utworów, zapamiętane najbardziej; to Shake Rattle Roll, Tutti Frutti, Heartbreak Hotel, Jailhouse Rock, Love Me, Good Rockin To Night czyI Forgat To Remember To Forget. Moja zachłanność na Elvisa była tak czytelna, że dla Alek stałem się nieufnym, za nim podjęliśmy rozmowę o odsprzedaży. Nie znał płytowych ruchów na czarnym rynku, cen, choć w tym przypadku najważniejsze nie były ceny, byłem na to przygotowany. Zaczął podejrzewać mnie o nieuczciwość, o naciąganie. Więc pierwsze nasze spotkanie w tej transakcji nie wróżyło nic dobrego, skończyło się dla mnie fiaskiem.
Nie dałem za wygrane, swoimi wyprawami na Rolandówkę jeszcze parokrotnie nachodziłem Alka, przekonując go do odsprzedaży płyt. Chodź był twardy w swoich postanowieniach, to za każdym przybyciem do niego (trzy czy cztery razy) widziałem jak słabły jego przekonania. Był koniec marca a może początek kwietnia 1961 roku (tak długo dochodziło do realizacji mojej pierwszej transakcji płytowej), jak stałem się posiadaczem 12 największych przebojów Elvisa Presleya. Byłem wówczas najszczęśliwszym chłopakiem dzielnicy Starzyce. Zapraszano mnie do wielu domów, w których był adapter. Słuchaliśmy, słuchaliśmy, słuchaliśmy aż do całkowitego zdarcia płyt.
Kiedy Alek przekazywał mi krążki wypowiedział słowa, które do dzisiaj tkwią w mojej pamięci, - Antek jak zacząłeś mnie odwiedzać, w podejrzanym dla mnie przedsięwzięciu, polubiłem cię i zaprzyjaźniłem. Wiem, że chodziło tobie tylko o te trzy krążki a ja czuję się teraz, nie oszukanym, ale coś więcej, tak jakbym stracił kolegę. Muszę jednak ci podziękować, dzięki tobie zacząłem bardziej słuchać swoich płyt i wyznam, polubiłem rock’n’roll. Również ja pomimo długo nierozwiązanej sprawy z płytami, Alka darzyłem tymi samymi uczuciami, więc riposta moja była natychmiastowa, - Alek może nad swoimi emocjami nie byłem w stanie zapanować, stwarzając podejrzenie nieuczciwości, ale powiem ci szczerze, że Elvis jest dla mnie wszystkim. Dzięki twoim płytom polubiłem cię bardzo i zapewniam, że nie chodziło mi tylko o płyty. Ja również poczułem się twoim kolegą o czym przekonasz się osobiście.
Aleksander Ciotucha od płytowej transakcji stał się jednym z najbliższych moich (bywaliśmy na swoich i innych kolegów weselach) przyjaciół wchodzących w skład najtrwalszej w mieście paczki kolegów. Na chacie u Szymona szybko z asymilował się z rock’n’rollem, stając się jednym z nas, o tyle cennym, że posiadał ważny załącznik, niektóre płyty, których nie było w muzycznym skarbcu przy Placu Kościuszki 17. Alek nie opuszczał teraz żadnej imprezy w mieście, rock’n’rollowych koncertów czy prywatek organizowanych przez naszą sekcję koleżanek i kolegów. Stał się personą najbardziej lubianą nie tylko w naszym gronie przyjaciół ale w wielu innych młodzieżowych gronach naszego miasta.
Chodź najpóźniej z naszej paczki kolegów, zaczął przychodzić do kultowej Literackiej, to od przekroczenia jej progu stał się kolegą równorzędnym, wyzwolonym z kompleksów. Wszyscy lubiliśmy być z Alkiem, tak chłopcy jak i dziewczyny, zawsze z nim było wesoło i dowcipnie. Nie miał wrogów. Literacka była bazą naszej sekcji. Kiedy razem z Alkiem oraz Jankiem Szewczykiem robiliśmy wieczór pożegnalny w przeddzień wyjazdu do wojska, z naszymi kolegami pozostającymi w cywilu, miało to miejsce właśnie tu. Wypiliśmy deczko alkoholu, były śpiewy patriotyczne, była muzyka, był rock’n’roll, były tańce. Nazajutrz gdy spotkaliśmy się w trzech na dworcu PKP w drodze do armii, nikt z nas nie pamiętał szczegółów wczorajszego wieczoru i rozstania się. Fakt ten po jakimś czasie wykorzystałem w sposób dowcipny przeciwko Alkowi, o czym dalej w treści tego rozdziału.
Późną jesienią 1965 roku wracałem z urlopu do jednostki w Słupsku. Ponieważ mój powrót był po planowanym urlopie, więc posiadałem rozkaz wyjazdu. Dwa razy podczas czynnej służby można było korzystać z darmowego za przejazdy, rozkazu wyjazdu. Mogłem wybrać sobie dowolną trasę do celu, wybrałem przez Szczecinek, z wieloma przesiadkami. Około 9.00 rano znalazłem się w Szczecinku. Już jadąc w pociągu postanowiłem odwiedzić Alka. Kiedy znalazłem się w jego jednostce (batalion samochodowy), była godzina około 10.00 rano. Po drodze, im bliżej znajdowałem się bram koszar, mijała mnie wojskowa kolumna składająca się z kilkudziesięciu samochodów. Okazało się, że Alek Ciotucha znalazł się w tej kolumnie, był kierowcą. Na dyżurce skierowano mnie do żołnierskiej klubo kawiarni. Koledzy Alka przyjęli mnie z ogromną gościnnością, towarzysząc mi aż do powrotu kolumny samochodów, która wróciła do jednostki gdy było już ciemno. W czasie oczekiwania na kolegę, stworzyłem dowcipną intrygę, sprzedałem jego towarzyszom broni, taki oto temat, - Koledzy jak Alek przyjedzie do jednostki to powiedzcie mu, że w świetlicy czeka na niego tomaszowski sierżant milicji, pan Kolasa. Przybył w sprawie spalonych krzesełek i firanek w Literackiej kiedy robiłeś z kolegami wieczór pożegnalny. To wystarczy!
Sierżant Kolasa był to tomaszowski, chodzący po cywilu, śledczy Milicji Obywatelskiej, słynący z bezwzględności, szczególnie wobec młodzieży. W każdej sprawie w swoim działaniu nawet bardzo błahym, był bardzo nadgorliwy, i tak sumienny, że aż śmieszny. W gronie ludzi młodych był personą, o której tworzyło się wiele dowcipów. Krążą o nim do dzisiaj.
Siedziałem w półmrocznym narożniku wojskowej kawiarni, gdy nagle w oświetlonych drzwiach lokalu ukazała się z szokowana, w asyście kolegi z plutonu prowadzącego go do mojego stolika, blada jak ściana, sylwetka mojego przyjaciela. Sprężystym krokiem zbliżył się do mnie, stanął w pozycji zasadniczej i kiedy otwierał usta chcąc się przedstawić, ja natychmiast wydałem z siebie, - Szeregowy Ciotucha, ty podpalaczu z Literackiej, siadajcie proszę!!! Nagle słyszę - Antek ty bandyto sycylijski – zaskoczony Alek z ulgą wyperswadował – ależ mnie przestraszył. W jednej chwili poczułem się jakbym miał nóż przy gardle. To ci się udało, nie ma co. A co ty tu robisz?
Rzuciliśmy się sobie w ramiona, ściskając się tak mocno, że jeszcze długo czułem skutki tych uścisków. Było to nasze pierwsze i jedyne spotkanie w dwuletniej służbie wojskowej. Przez co najmniej dwie godziny pobytu w towarzystwie Alka, były wspomnienia, łzy, wspomnienia, łzy, wspomnienia, śmiech, wspomnienia, śmiech, wspomnienia. Każdy powrót do przeszłości, do wspólnych przeżytych przygód, naszych dziewczyn, naszych fajfów, prywatek, ściskał nasze serca. Byłem sobie bardzo wdzięczny z odwiedzenia przyjaciela, choć za spóźnienie z urlopu do jednostki, zaliczyłem trzydniowy areszt.
Będę pamiętał nasze ostatnie spotkanie (miesiąc maj/czerwiec 2005r) w sklepie Biedronki, mieszkaliśmy razem na jednym osiedlu Niebrów. W tym czasie przygotowywałem w Galerii ARKADY, Długi weekend z Elvisem. W obawie przed śmiesznością w razie niepowodzenia w egzotycznym dla mnie przedsięwzięciu, nie bardzo chciałem doprowadzić do premiery. Podczas ostatniego spotkania przedstawiłem mu projekt z Presleyem. Alek był tym ostatnim, który mnie wsparł, dodając otuchy, wyznał mi to czego nigdy nie powiedział, - Musisz Antek wiedzieć dlaczego stawiałem taki opór przy sprzedaży tobie płyt Elvisa. Otóż jak zacząłem, przez twoją natarczywość, słuchać tych płyt, zakochałem się w jednym utworze, który do dzisiaj penetruje moją duszę, moje serce, to - I Forgat To Remember To Forget. Więc chociażby dla tego utworu doprowadź do spotkania z Presleyem. Znając ciebie, na pewno się uda. Ja na pewno przyjdę na sierpniowy weekend z Elvisem.
Po trzech, czterech dniach od tamtego spotkania, jak zwykle rano, przyszedłem po bułki do Biedronki, Alka nie było. Wychodząc ze sklepu podszedł do mnie jego sąsiad, - Antek muszę powiedzieć ci coś bardzo smutnego, rano policja w obecności kogoś z rodziny i z pracy, wyważyła drzwi do Ciotuchy. Jola jest za granicą, u córki Agnieszki. Zastali w pokoju leżące na podłodze ciało Alka. Chyba miał wylew. Alek nie żyje. Jak grom z jasnego nieba spadła na mnie ta informacja. Alek nie dotarł do Galerii na Weekend z Elvisem. Dziś mogę powiedzieć, że ON przyczynił się do powstania tego cyklu i nadal jest kontynuatorem tej imprezy, której nie mogę przerwać. Utworem I Forgat To Remember To Forget, wspominając Aleksandra Ciotuchę otworzyłem 13 sierpnia 2005 roku Długi weekend z Elvisem. A kiedy doszło do spotkania poświęconego (2/3 luty 1959 roku) katastrofie awionetki w Clear Lake (USA), ponownie przypomniałem Alka. Przedstawiłem z jego muzycznego skarbca, nasz ukochany utwór Buddy Hollyego, Brown-Eyed Handsome Man.
Napisz komentarz
Komentarze