Bartłomiej Wołyniec, niczym profesjonalny barman, przygotował dla swoich słuchaczy muzyczny koktajl. Muzyczne składniki, zmieszane na nagranej przez niego płycie, mieliśmy okazję już nie raz wcześniej popróbować. Słychać tu wpływy Becka, Pigeonhead i Shawna Smithsa (szczególnie jeśli zestawimy partie wokalne) i gitarowe zagrywki klimatem przypominające psychodeliczne płyty Pink Floyd. Także gatunki przeplatają się i mieszają. Znajdziecie tu zarówno elementy jazzu, jak i muzyki funk i przede wszystkim najlepsze rockowe patenty. Jednak, tak jak specjalista od przygotowywania drinków, potrafi mieszać składniki w odpowiednich proporcjach ozdabiając je odpowiednimi dodatkami, tak muzyk potrafi zmieszać poszczególne dźwiękowe elementy i ornamenty w ten jedyny i niepowtarzalny sposób, który stanowi o prawdziwym kunszcie i wyobraźni artysty.
„Wirmentacha” to album mający swój niepowtarzalny klimat. Nie silący się na przebojowość ale nie uciekający przed melodyką. Na pierwszym planie jest oczywiście ciepły, obejmujący 4 oktawy głos artysty, wędrujący od falsetu w niższe, zdecydowanie bardziej męskie rejestry.
Tradycyjne instrumentarium, perkusja, gitary, kontrabas i pianino uzupełnia elektronika. Przy pierwszym przesłuchaniu wydaje się nawet, że jest jej na płycie zbyt dużo. Okazuje się to jednak tylko złudzeniem. Kolejne odsłuchania, to już podróż przez krainę, którą niczym wędrowiec, za każdym razem odkrywamy na nowo. Elektronika przestaje przeszkadzać a staje się częścią otaczającego nas świata.
Bartłomiej Wołyniec to artysta młody wiekiem, jednak bardzo dojrzały pod względem artystycznym. Płytę „Wirmentacha” w całości skomponował i nagrał w sposób jednoosobowy.
Napisz komentarz
Komentarze