[reklama2]
Po zwinięciu namiotu wszedłem w..... wielkomiejską dżunglę. Teheran na pewno ma dużo do zaoferowania, ale nie jest to miasto na dwa dni. Na pewno jest to dobre miejsce do załatwiania rozmaitych spraw podróżnych - ambasady, banki, kantory, czyli wszystko czego potrzebuje większość obcokrajowców.
Teheran to po prostu duże miasto.
Udałem się do mojego gospodarza - Mehdiego. Razem zjedliśmy śniadanie, po czym wyszedłem na poszukiwania...... kawy. Po kilku dniach bez magicznego napoju, mój mózg nie potrafił nawet ogarnąć zer i różnicy między tomanami i rialami a cyfry perskie znów wydawały mi się kreskówkową reprezentacją kwiatków i krzaczków. Widząc napis coffee shop nieopodal mieszkania Mehdiego, poczułem się jak u bram raju. Wszedłem do środka - luksusowo, ale co tam - nawet jakbym miał wydać 2 dolary (z trzech, które miałem w kieszeni), i tak musiałem napić się kawy żeby jakoś tego dnia móc funkcjonować. Ba, mogłem wydać nawet wszystko - co tam. Jakież było moje zdziwienie gdy po kilku minutach gapienia się i rozkminiania cennika, okazało się, że najtańsza kawa kosztuje 5 (!) dolarów.
Podziękowałem grzecznie, powiedziałem, że za drogo i wyszedłem. Po przejściu kilkuset metrów, za ramię złapała mnie zdyszana kelnerka, Negin, studentka filologii angielskiej i zaprosiła spowrotem do środka oferując nie tylko 2 kawy espresso, ale jeszcze słodkie śniadanie. Chyba jestem uzależniony od kawy bo nadal wydaje mi się, że smak tego espresso był najlepszą rzeczą, która mnie spotkała w życiu. Gdy rozmowa zeszła na moje plany w Iranie, Negin, jak zresztą każdy inny, ostrzegła mnie przed przejeżdżaniem lądem granicy irańsko-pakistańskiej. Sistan-Belochistan, leżący na pograniczu to swego rodzaju plemienna autonomia gdzie nie tylko odbywa się przemyt opium i paliwa, ciągnie się niekończący konflikt pomiędzy Szyitami i Sunnitami, ale życie ludzkie rzekomo nie ma żadnej wartości. W końcu stwierdziła, że w Zahedanie, stolicy regionu, nie powinienem być sam, wykonała telefon i podała mi numer do swojego kolegi, do którego mam zadzwonić jak tylko dojadę na miejsce, niezależnie od dnia i godziny. Grunt to szerokie plecy :-).
Pierwszy dzień w Teheranie minął mi na ogarnianiu miasta. Minus za smog, zanieczyszczenie powietrza, hałas, utrudnienia w ruchu pieszym, wszechogarniający beton i ceny w sklepach. Wielki plus za dobrze rozwiniętą sieć transportu (metro, autobusy), czytelne oznakowanie, napisy w Farsi i po angielsku i, jak to na bliskim wchodzie, przyjaznie nastawionych ludzi.
Stwierdziłem, że nie ma co robić sobie listy atrakcji turystycznych do zwiedzenia. Zamiast tego lepiej wczuć się w jego klimat i spróbować wmieszać się w tłum.
Napisz komentarz
Komentarze