Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
poniedziałek, 23 grudnia 2024 11:58
Reklama
Reklama

Tajlandia (Khao Lak, Phuket) - Długi przeskok, ciuciubabka z monsunem i wakacje

Jak pracowałem w Polsce, byłem zdania, że im krótsze spódniczki przy mundurkach szkolnych - w ich żeńskim wydaniu, oczywiście - tym lepiej. Dopiero w Tajlandii, przekonałem się do czego takie obyczajowe rozwolnienie może doprowadzić. Teraz w pełni popieram zakaz malowania się chłopców w liceach i przychodzenia na zajęcia topless..... obiecuję wszem i wobec, że kiedyś przeproszę pana Romana za głośne krytykowanie jego konserwatywnych poglądów.

Mimo, że słowa pozornie głupiej, popowej piosenki "One night in Bangkok makes a hard man humble", okazały się mieć nad wyraz głęboki sens, nie chciało mi się szybko opuszczać "Miasta Aniołów". Mama Marka przygotowywała zbyt pożywne śniadania żeby tak po dwóch dniach, po których odczułem przesyt wrażeń się już żegnać.

 

Właśnie podczas jednego z nich - świeżego Pad Thai z warzywami i kilkoma sadzonymi jajkami na spokojnych przedmieściach, o spokojnym poranku, zaglądając w głąb swojego żołądka (tj. duszy), doszedłem dlaczego nie boję się miejsc powszechnie uważanych za niebezpieczne, a zwykli, pospolici lejdiboje, rodzą we mnie poczucie panicznego strachu.

 

Odpowiedź znał już dziadek Zygmunt. Nazwał ją pięknymi, podniosłymi słowami "kompleks kastracyjny". Wybuch miny rodzi kompleks kastracyjny bez konsekwencji, ale już widok "motylicy" w stanie przeobrażania z motyla, podświadomie wywołuje u mnie dziwne stany lękowe. Cóż..... mogłem się bać np. potworów w szafie.

 

W końcu, kiedy strzeliło kilka piorunów z sino-ciemnego nieba, przypomniało mi się, że zaczęła się pora deszczowa. Wypadało ruszyć dalej, w stronę miejsca, gdzie nie będzie codziennie padać a małe opóźnienie czasowe przypłacić kilkoma postojami na suszenie.

 

Tylko jak się wywieźć z ogromnego miasta? Na którym piętrze głównej arterii stanąć? Ba... co tam piętro? Jak tutaj znaleźć drogę we właściwym kierunku. Skorzystałem z wyszukiwarki pociągów. Jest! W moją stronę - do niewielkiego Cha-Am, jakieś 200 kilometrów na południe od Bangkoku. Najfajniejsze jest to, że pociąg ten jest całkowicie za darmo, a stacja położona jest niedaleko znanego mi China Town. Poszedłem na stację, kupiłem w kasie bilet za 40 bahtów (4zł), udałem się na peron, na którym, mimo pozornego chaosu, wszystko okazało się być ładne, przejrzyste i czytelne i wsiadłem do mojego, bez problemu odszukanego składu.

 

40 Bahtów to oczywiście tajska darmocha dla falangów. Niby mogłem się targować; mogłem wsiąść bez biletu i zgrać głupa, że google translator przetłumaczył mi, że nie trzeba mieć biletu, ale po co? Gdyby to było 400 bahtów to tak, ale dla 40 nie ma co robić awantury. Z drugiej strony, mimo, że rodzi to lekkie poczucie dyskryminacji, ma taka polityka ręce i nogi. Skoro Tajowie płacą podatki, a koleje są państwowe, czyli zbudowane i utrzymywane z tych ich podatków to po co mają dopłacać kolejny podatek w postaci biletu? Co innego falandzy ze swoimi wielkimi czterema literami, czasem podniesionymi do przypominającego owal kwadratu przez nadmiar tłuszczy w diecie. Oni podatków w Tajlandii nie płacą.

 

Mimo, że komfort jazdy trzecią klasą na twardych drewnianych fotelach nie należy do najwyższych a wagony sprawiają wrażenie jakby zostały losowo powyrywane z różnych innych pociągów z różnych dekad i połączone ze sobą w bardzo ciekawy i wymagający wielkiej wyobraźni sposób, Tajskie koleje bardzo dbają o komfort pasażerów. Co tam podwieszone do sufitu wiatraki i chodzący tam i spowrotem sprzedawcy przekąsek na których można zbankrutować? Najważniejsze było to, że na bilecie, który trzymałem w ręku buła nadrukowana godzina przyjazdu.

 

 

 

 

W Cha-Am byliśmy prawie planowo. Poślizg wyniósł tylko dwie godziny co w porównaniu do pociągu, który w Pakistanie wiózł mnie 700 kilometrów przez prawie 40 godzin nie było najgorsze. W Cha-Am zjadłem smażony ryż z jajem i pikantną sałatką z papaji i wyszedłem na trasę łapać spokojnie dalej stopa. Pani, która się zatrzymała, podwiozła mnie na kolejną stację oferując mi darmowy pociąg w pobliże Phukhetu. Nie wykręcałem się - łudziłem się, że rodowita Tajka może załatwić przejazd na gapę - niestety, nic z tego. Falang to falang. Money money give me all your money.

 

Zostałem za to odstawiony na posterunek ochrony ośrodka wypoczynkowego, w którym pracowała jej znajoma. Po piętnastu minutach, zza bramy wyłonił się prywatny songthaew, który rozwoził pracowników do domów. W ten sposób, zaliczyłem kolejne 50 kilometrów, przetoczyłem się przez kolejne miasto i złapałem dwie panie, które wręczyły mi świeży chleb, wodę i chciały mi dać 100 bahtów na szczęście, których mimo, że kończyła mi się gotówka, nie przyjąłem.

 

W miejscu, w którym mnie wysadziły zaczęło porządnie wiać. Chwilę później pojawiła się chmura i deszcz.... i to jaki deszcz! Zwiałem pod wiatę. Kiedy przestało dmuchać a ulewa zmieniła się w mżawkę, wymyśliłem, że pójdę pod drzewo obok drogi. Jakieś 20 metrów i już byłem cały mokry. W życiu nie widziałem takiej gęęęęęęstej mżawki. Niby wcale tak mocno nie padało, ale to była dosłownie kropla obok kropli. Na szczęście, w takich warunkach, od razu zatrzymało się dwóch żołnierzy. Podwieźli mnie kilkadziesiąt kilometrów na dworzec autobusowy.

 

Przestało padać. Przeszedłem kawałek dalej i znów złapałem króciutki przeskok do kolejnego dworca. Znów zaczęło padać. Tym razem tak mocno, że założyłem na plecak pokrowiec przeciwdeszczowy. Płaszcza nie chciało mi się wyciągać - z cukru nie jestem, było ciepło, a deszczówka czysta powinna być - można się małymi łyczkami napić przy okazji idąc.

 

Machając, przeszedłem kawałeczek na stację benzynową. Pomyślałem, że skoro jest restauracja i 711 to mogę sobie zamówić herbatę i przeczekać noc przy stoliku. Nic z tego! Zapomniałem, że im cieplejszy kraj tym wydajniejsza i zimniejsza klimatyzacja. Spanie w środku nie wchodziło w grę. Postawiłem na ławeczkę przed 711. Wyiągnąłem chleb, który dostałem i....... wróciłem do sklepu i poprosiłem o kartkę papieru. Napisałem na niej nazwę najdalszego miasta, przed rozjazdem dróg w stronę wybrzeża Morza Andamańskiego i Zatoki Tajskiej, położyłem ją na plecaku i zacząłem konsumować moją kolację. Zobaczyłem kierowcę ciężarówki, który najpierw zatankował, później ustawił się ukosem na parkingu i zniknął w arktycznych temperaturach sklepu. Pomyślałem, że pewnie jedzie daleko dlatego kiedy tylko wychodził, pokazałem mu kartkę.


- Co masz? Tylko ten plecak?
- Tak, tylko ten plecak i torbę z aparatem i wodą. A gdzie pan jedzie? Kierowca pokazał mi na mapie jakąś miejscowość położoną pod samą granicą z Malezją. A ja jadę Na Phukhet.
- To mogę Cię odstawić przed mój rozjazd do [jakaś skomplikowana i trudna do zapamiętania nazwa, którą wymawiając chyba bezbłędnie wzbudził we mnie pełny szacunek].


Jechaliśmy przez całą noc a mój kierowca co jakiś czas zatrzymywał się by uzupełnić prowiant, zapasy tytoniowe i kofeinowe. Najfajniejsze było to, że za cholerę nie wiedziałem, gdzie mnie wiezie. Zresztą po co wiedzieć zbyt dużo? Ważne, że w dobrą stronę, nie pod prąd i on sam wie najlepiej gdzie mam wyskoczyć. Do tego, choć zimno, było bezpiecznie - tak mi się wydawało do momentu kiedy ciężarówka zaczęła mu pływać. Chwilę później zrobiliśmy kolejną, dłuższą przerwę na kawę. Kierowcy w Tajlandii nie mają tachografów.


- Wooooow
- Woooooow
- Może się zatrzymamy? Zapytałem widząc jak jadący przed nami pickup, na zakręcie pojechał prosto i przedachował w rowie pomiędzy jezdniami
- Nie, nie trzeba
- To może zadzwonimy na policję?
- Nie trzeba. On na pewno zasnął, na pewno śpi.

 

No tak, Azjaci są bardzo pomocni i chojni - pod warunkiem, że się ich o coś poprosi - nieproszeni, z reguły trzymają się z daleka. Do tego, wszystkiego panicznie się boją - zatrzymanie się w środku nocy do udzielenia pierwszej pomocy daleko wykracza poza ich poczucie bezpieczeństwa. Ale już po prozaicznych rusztowaniach z bambusa skaczą bez żadnych linek jak gibony.

 

Chwilę po feralnym zaśnięciu. Ja też odpłynąłem. Obudził mnie mój kierowca, który faktycznie, odwiózł mnie najdalej jak mógł - nadrobił całe 20 kilometrów żeby wywieźć mnie poza rogatki miasta tak żebym mógł łapać auta wyjeżdżające poza nie. Ponieważ niedaleko była świeżo skoszona trawka, stwierdziłem, że dalszą jazdę odłożę na następny dzień. Wyciągnąłem namiot i..... rama - gdzie jest rama? Zupełnie nie mogłem sobie przypomnieć gdzie ją zgubiłem - pokrowiec był, aluminiowych rurek brak. Zostało płutno, śledzie i folia, której używam zamiast tropiku oszczędzając na wadzę. Przynajmniej nie padało. Rozłożyłem karimatę i położyłem się na trawcę. Przypomniały mi się węże, które naliczyłem w ogródku Freddiego z Mae Sot, ale jakoś bez problemu zasnąłem.

 

 

Następnego dnia, spokojnie, na kilka przeskoków, dotoczyłem się najpierw w okolice Khao Sok,gdzie zastanawiałem się czy nie zostać na chwilę. Wielkie, wystające z ziemi postrzępione skały porośnięte nienaruszoną dżunglą. Trekking w dżungli? Nie głupi pomysł, ale wszędzie tylko nie w Tajlandii. Jeszcze by mnie jakieś dzikie plemię lejdibojów zaatakowało. Nic z tego!

 

 

 

 

 

Zjechałem dalej, do Khao Lak, gdzie skontaktowałem się z Ursulą z Niemiec. Na pozór, miła, starsza pani. W praktycę, autorka kilku przewodników, która w latach 80-tych, wraz z mężem zjeździła wszystkie kontynenty Volgswagenem Transporterem. Typowy backpacking tamtych czasów, jednak bardziej wymagający niż teraz.

 

Teraz mamy internet, wszystko można posprawdzać, zaaranżować, a Google zna odpowiedzi na większość nurtujących nas egzystencjonalnych pytań. Wcześniej? Już poza rogatkami rodzimego miasta czaiła się przepaść i potwory. Ursula, opowiadając jak robiła paszportowe pieczątki z ziemniaków bo nie zawsze udawało się znaleźć celników tam gdzie być powinni, przypomniała mi by bardziej realistycznie patrzeć na sprawy biurokratyczno-dokumentowe. Jeśli czegoś brakuje i przeskoczenie jest zbyt kosztowne lub niemożliwe, zawsze można to sobie samemu dorobić.

 

Mnie nadal brakuje prawa jazdy na motor..... ale już wyszperałem opisy zabezpieczeń i zacząłem tutorial photoshopa ;-). Kurortowe Khao Lak było jednym z najciężej dotkniętych przez Tsunami w 2004 roku miejsc. Tsunami w nadmorskich rejonach tej części Azji to nic nadzwyczajnego i ma prawo się co jakiś czas wydarzyć. Poziom wody, szczególnie podczas pory deszczowej, nie raz sięga na ponad kilometr w głąb lądu. Ale dopiero po tym jak przygrzmociło konkretnie, niczym nie przejmujący się na codzień Tajowie, zwrócili uwagę na zagrożenie jakie niesie ze sobą woda i opracowali odpowiednie przepisy budowlane, jak i plany ewakuacyjne.

 

W Tajlandii, Ursula robi to co większość starszych wiekiem falangów - odpoczywa. Z mężem się rozwiodła bo zostawił ją dla Tajki. Co te Tajki w sobie mają to ja nie wiem. Starsi panowie mają brzuszek, łysinkę i rencinkę, ale młode Tajki? Wcale nie oponowałem by w tym odpoczynku jej potowarzyszyć. W końcu, jeśli nie na polowania na żonę/męża/osobnika wielofunkcyjnego, to głównie po to przyjeżdża się do Krainy Uśmiechów. Mimo stabilizacji finansowej, Ursuli nadal zostały backpakerskie zwyczaje. Nie wzbudzając żadnych, najzwyczajniej w świecie mieszając się w tłum, korzystaliśmy m.in. z hotelowych basenów, prysznicy po kąpieli w słonej wodzie i.... biblioteki.

 

Po kilku dniach w Khao Lak, zjechałem dalej na Phukhet. Wystarczyło mi tylko przejść do kafejki, sprawdzić mapę, bo ta, którą miałem wcześniej zdążyła brzydko się od deszczu posklejać, i wyjść na drogę. Na Phukhecie zatrzymałem się u Aleksandra i Julii z Rosji. Gdyby nie oni, w życiu nie byłoby mnie stać na zakwaterowanie na tej luksusowej wyspie. Rosjanie w Tajlandii to specyficzna grupa przybyszy, o czym udało mi się przekonać kiedy wpadła mi gazetka m.in. z anonsami. Ogłoszenia na wynajem domków - nie jakichś wielkich willi tylko zwyczajnych domków - minimum 500 dolarów za noc (dla porównania, korzystając z jednej z wielu agencji, 80-metrowy, parterowy dom z ogrodem można wynająć za 400 dolarów miesięcznie). Za jacht trzeba rzucić co najmniej 1000 dolarów dziennie. Nie ma się, zresztą co dziwić. W tej samej gazecie było zestawienie największych jachtów na świecie. Na 10 z nich, połowa należała właśnie do rosyjskich "oligarchów", którzy najbardziej skorzystali na przejściu komunizmu w.... to coś co jest teraz.

 

Aleks i Julia to również podróżnicy, tylko, że innego rodzaju. Chcąc zmienić miejsce zamieszkania, bukują bilety, wynajmują dom, wprowadzają swoje sprzęty z najważniejszymi - laptopami i zajmują się pracą.; Aleks jest programistą w jednej z rosyjskich firm. Dzięki temu i dzięki erze powszechnego bardziej niż ciepła woda w spłuczce wifi, nie musi ograniczać się do jednego, stałego miejsca zamieszkania. Pogadaliśmy trochę o Indonezji i pobyczyliśmy się na plaży starając się łapać promyki słońca przeplatane co chwila ostrym i gwałtownym deszczem.
 

Pływanie w morzu podczas pory deszczowej ma taką wadę, że morze robi się nerwowe. Jest to idealna pora dla adeptów surfingu, którego już niedługo mam nadzieję spróbować. O ile na obrzydliwą i parzącą meduzę nie trafiłem, o tyle, silne prądy doświadczyłem na własnej skórze. Nigdy wcześniej, pozornie niska fala nie zwaliła mnie z nóg, obracając i koziołkując pod wodą.

 

Na szczęście ani w okolicach Khao Lak ani na Phukhecie nie ma raf koralowych więc nie ma możliwości rozbicia sobie głowy i utraty przytomności. Jednak zwykły wir może się okazać tak silny, że poniesie nas w zupełne inne miejsce niż chcemy. Co w takim przypadku zrobić? To samo co podczas bójek ulicznych - nie tracić kalorii na mocowanie się tylko spokojnie się poddać. Znudzona zabawą woda, wcześniej czy później nas wypluje. A jeśli nas nie odda? Można poczekać aż prąd zwolni i dopiero wtedy wypływać w górę. Warto przy tym spojrzeć czy nie idzie kolejna fala - jeśli właśnie łamie się przed nami, lepiej uciec znów pod wodę. Takie porady dostałem od kilku osób - między innymi od Aleksa, który właśnie podczas pory deszczowej surfował w Indonezji na większych falach. Dzięki tej nieocenionej wiedzy, "łapanie" wirów było moją ulubioną zabawą na Phukhecie.

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Opinie
Rząd nie dostrzega systemowej luki - a mógłby zyskać ponad miliard złotych z podatków i uchronić Polaków przed szeregiem zagrożeń. Teraz tracą wszyscy - państwo i konsumenci – alarmuje WEI w nowym raporcie Rząd planuje na 2025 rok rekordowy deficyt w finansach publicznych. Szukając dodatkowych źródeł i oszczędności, władze ignorują zjawisko, o którym od kilku lat alarmują eksperci – szarą strefę na rynku kasyn online. Tylko w zeszłym roku obrót na nielegalnych witrynach hazardowych oferujących kasyna online wyniósł prawie 26 mld zł, pieniądze Polaków trafiły do firm zarejestrowanych w rajach podatkowych, m.in. Curacao oraz na Malcie – podaje WEI w raporcie.Data dodania artykułu: 16.12.2024 13:47 Ruszyło głosowanie na Samochodową Premierę Roku OTOMOTO. Wybierz faworyta i wygraj 20 000 zł W ramach konkursu TYTANI OTOMOTO 2024/2025 pojawia się nowa kategoria - Samochodowa Premiera Roku OTOMOTO. To jedyna kategoria, w której zwycięzcę wybiorą fani motoryzacji w otwartym plebiscycie. Za udział w głosowaniu mogą zdobyć nagrodę w wysokości 20 tysięcy złotych. Głos można oddać do końca stycznia 2025 r. za pośrednictwem strony konkursowej w serwisie OTOMOTO News.Data dodania artykułu: 16.12.2024 13:19 Od 30 lat na straży bezpieczeństwa oszczędności Polaków 14 grudnia 1994 roku Sejm RP zdecydował o powstaniu Bankowego Funduszu Gwarancyjnego (BFG) – instytucji, która stoi na straży bezpieczeństwa oszczędności Polaków. Od początku działania BFG jest gotowy, by – jeśli zajdzie taka konieczność – wypłacić klientom banku lub spółdzielczej kasy oszczędnościowo-kredytowej środki do ustawowego limitu gwarancji, który od 2010 roku wynosi równowartość w złotych 100 tys. euro.Data dodania artykułu: 16.12.2024 11:54
Reklama
Reklama
Sztuka – Sport – Olimpiada Na wystawie zatytułowanej „Sztuka – Sport – Olimpiada”, prezentowane są obrazy oraz sylwetki tomaszowskich olimpijczyków którzy reprezentowali nasze miasto, a tym samym nasz kraj, na olimpijskich stadionach, w różnych dyscyplinach sportowych. Tematyka sportu została przedstawiona w malarstwie, nurcie pop artu. Na płótnach przedstawione są różne dyscypliny lekkoatletyki i nie tylko. Prezentujemy dzieła Niny Habdas (1942–2003), łódzkiej malarki i graficzki, Wiesława Garbolińskiego (1927–2014), Andrzeja Szonerta (1938–1993) i Benona Liberskiego (1926–1983). Płótna powstały w latach siedemdziesiątych XX wieku, podczas Pleneru Olimpijskiego zorganizowanego w Spale koło Tomaszowa Mazowieckiego. Prezentowane obrazy zostały przekazane w darze tomaszowskiemu Muzeum w latach 70. XX wieku przez Wydział Kultury i Sztuki Urzędu Wojewódzkiego w Łodzi. Wystawę uzupełniają informacje o Tomaszowskich Olimpijczykach, pamiątki Stanisławy Pietruszczak z XII Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Innsbrucku (1976) oraz znaczki poczty japońskiej wydane z okazji XVIII Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Nagano (1998), podarowane Muzeum przez Pawła Abratkiewicza. Wystawa przypomina nam o pięknej tradycji umacniania więzi pomiędzy ideą sportu olimpijskiego a twórczością artystyczną, która może kształtować humanistyczne wartości sportu i kreować jego wizerunek w społeczeństwie. Zapraszamy do zwiedzania wystawy w dniach 1 sierpnia – 27 października 2024 r., w godzinach otwarcia Muzeum: od wtorku do piątku od godz. 9.00 do 16.00, w soboty i niedziele od godz. 10.00 do 16.00 (w poniedziałek nieczynne). Data rozpoczęcia wydarzenia: 01.08.2024
Helios zaprasza na Maraton Sylwestrowy  Jak co roku kino Helios zaprasza na nietuzinkowego sylwestra w filmowych klimatach. Tym razem oprócz gwiazd kina, będą nas bawić również giganci muzyki. W zależności od zestawu na który się zdecydujemy, na wielkim ekranie zobaczymy Nicole Kidman, Antonio Banderas’a, a potem jeszcze Celeste Dalla Porta i Gary’ego Oldman’a lub Robbie’go Williams’a we własnej osobie oraz Boba Dylana, zagranego przez Timothée Chalamet’aW zestawie pierwszym, na początek w doskonały nastrój wprowadzi nas ROBBIE WILLIAMS, czyli prawdziwa „sceniczna małpa”. Ten film to porywający, niebanalny portret zwykłego brytyjskiego chłopaka, który podbił świat rozrywki najpierw w zespole Take That, a potem w karierze solowej. Po przerwie na powitanie Nowego Roku, jego miejsce zajmie Timothée Chalamet, który wcielił się w rolę wielkiego Boba Dylana! Gwarantujemy, że nie zabraknie doskonałej muzyki, wspaniałych emocji, zabawy i dobrego smaku, a to wszystko w niepowtarzalnej kinowej atmosferze. swoich pasażerów do ich domu…Z kolei w zmysłowym zestawie drugim gwarantujemy zabawę w towarzystwie zniewalająco pięknych kobiet i nie mniej przystojnych mężczyzn, ich nieposkromionych żądz i romansów. Na początek Nicole Kidman w filmie „BABYGIRL”, a po przerwie na noworoczny toast, również przedpremierowo film mistrza Paolo Sorrentino, „BOGINI PARTENOPE”. Będzie energetycznie, romantycznie, ale przede wszystkim bardzo zmysłowo... Wszystko to w niepowtarzalnej kinowej atmosferzeCałość dopełni skromny sylwestrowy poczęstunek przygotowany przez Puchatek obiady na dowóz oraz lampka szampana o północy.Bilety na Sylwestrową odsłonę cyklu Nocne Maratony Filmowe dostępne są na stronie: www.helios.pl, w kasach kin Helios w całej Polsce oraz w aplikacji mobilnej. Dokonując zakupu wcześniej, można wybrać najlepsze miejsca, a także – zaoszczędzić. Do zobaczenia na nocnych seansach!Data rozpoczęcia wydarzenia: 31.12.2024
Reklama
Reklama
Skarpetki zdrowotne z przędzy bawełnianej ze srebrem Skarpetki nieuciskające DEOMED Cotton Silver to komfortowe skarpetki zdrowotne wykonane z naturalnej przędzy bawełnianej z dodatkiem jonów srebra. Skarpety ze srebrem Deomed Cotton Silver mogą dzięki temu służyć jako naturalne wsparcie w profilaktyce i leczeniu różnych schorzeń stóp i nóg!DEOMED Cotton Silver to skarpety bezuciskowe, które posiadają duży udział naturalnych włókien bawełnianych najwyższej jakości. Są dzięki temu bardzo miękkie, przyjemne w dotyku i przewiewne.Skarpetki nieuciskające posiadają także dodatek specjalnych włókien PROLEN®Siltex z jonami srebra. Dzięki temu skarpetki Cotton Silver posiadają właściwości antybakteryjne oraz antygrzybicze. Skarpetki ze srebrem redukują nieprzyjemne zapachy – można korzystać z nich komfortowo przez cały dzień.Ze względu na specjalną konstrukcję oraz dodatek elastycznych włókien są to również skarpetki bezuciskowe i bezszwowe. Dobrze przylegają do nóg, ale nie powodują nadmiernego nacisku oraz otarć. Dzięki temu te skarpety nieuciskające rekomendowane są dla osób chorych na cukrzycę, jako profilaktyka stopy cukrzycowej. Nie zaburzają przepływu krwi, dlatego też zapewniają pełen komfort przy problemach z krążeniem w nogach oraz przy opuchnięciu stóp i nóg.Skarpetki DEOMED Cotton Silver są dostępne w wielu kolorach oraz rozmiarach do wyboru.Dzięki swoim właściwościom bawełniane skarpetki DEOMED Cotton Silver z dodatkiem jonów srebra to doskonały wybór dla wielu osób, dla których liczy się zdrowie i maksymalny komfort na co dzień.Z pełną ofertą możecie zapoznać się odwiedzając nasz punkt zaopatrzenia medycznegoTomaszów Mazowiecki ul. Słowackiego 4Oferujemy atrakcyjne rabaty dla stałych klientów Honorujemy Tomaszowską Kartę Seniora 
zachmurzenie duże

Temperatura: 3°C Miasto: Tomaszów Mazowiecki

Ciśnienie: 1007 hPa
Wiatr: 10 km/h

Reklama
Reklama
Reklama
ReklamaSklep Medyczny Tomaszów Maz.
Napisz do nas
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama