Wojtek „Szymon” Szymański/Pl. Kościuszki 17
Wojtek Szymański, bo tak się nazywa, „Szymon” - to pseudonim dla wtajemniczonych, to największy, najbardziej zwariowany - FAN rock’n’rolla - jakiego „wydało” nasze miasto. Człowiek, który swoją charyzmą zaraził tym muzycznym stylem nas wszystkich. Nigdy więcej w swoim życiu podobnej do niego osoby nie spotkałem. Urodził się 1942r (80 lat temu), w Warszawie, w domu, który stał dokładnie w tym miejscu gdzie dziś stoi Pałac Kultury i Nauki. Całą rodzinę po upadku powstania warszawskiego dotknął hitlerowski „exodus” ludności cywilnej do obozu przejściowego w Pruszkowie. Następny etap wędrówki zakończył się w Tomaszowie Maz.
Tu mieszkała rodzina Wojtka matki, z domu Hancke, państwo Bartke. Pani Bartke była siostrą babci Wojtka, Zofii Patzer. Oba rody Bartke (dom styczny do byłego budynku sądu) i Knothe (dom rodzinny to były budynek sądu) przybyły do Tomaszowa Maz. w połowie XIX wieku wraz z innymi niemieckimi osadnikami, tworząc w naszym mieście podwaliny przemysłu włókienniczego. Rodzice podczas pobytu w Tomaszowie, rozwiedli się. Ojciec, inżynier komunikacji, przeprowadził się na stałe do Warszawy i pracował w Ministerstwie Komunikacji. Matka zamieszkała w Lutomiersku a wychowaniem Wojtka aż do jego pełnoletniości, zajęła się babcia, szacowna pani Zofia Patzer.
Jak ją poznałem, była dobiegającą osiemdziesiątki, inteligentną kobietą z wielką, mieszczańską klasą. Wojtek po ukończeniu szkoły podstawowej nr.6 przy ul. Przeskok został uczniem LO 28 (dziś I LO), poznałem go w 1960r, wkrótce po oblanym przez niego egzaminie maturalnym. Bóg mi go zesłał i zatrzymał jeszcze na rok - gdyby zaliczył maturę za pierwszym podejściem nasze drogi nigdy by się nie zeszły - by jako ekstern mógł ukończyć liceum w 1961r. Ten rok repetowania szkoły przez Wojtka, jak się okazało był bardzo ważny dla mnie, dla naszej przyjaźni, dla miasta, dla Rock’n’Rolla.
Wojtek był przystojnym, wysokim (wzrost około. 185 cm) chłopakiem o blond, krótko strzyżonych włosach (czesanie na tzw. jeża), o dużych niebieskich oczach. Dziewczyny się w nim kochały, on też potrafił być im wdzięczny. Chciałbym dla naszego poznania i przyjaźni przypomnieć pewne wydarzenie; - był rok 1962, lato, wakacje, oczekiwaliśmy w południe przy fontannie na Pl. Kościuszki, na samochód pocztowy, który miał dostarczyć przesyłkę a w niej m.in. miał znaleźć się longplay (LP) Chubby Checkera. Przesyłka co najmniej o trzy dni szła za długo, wykalkulowaliśmy sobie, że dziś sobota, koniec tygodnia winna być dostarczona. Samochód pocztowy dwukrotnie znajdował się wokół posesji nr.17, raz wyszedł pocztylion do budynku sądu, za drugim razem do sklepu na parterze. Po czym pojechał dalej, skręcając w aleje w kierunku Piotrkowa Tryb. Mieliśmy już się rozejść gdy po 4-5 min. po raz kolejny pocztylion podjechał pod posesję nr.17 i … i zatrzymał się.
Z samochodu wyszedł listonosz trzymając w ręku płaski pakunek o wymiarach ca 400x400 cm - JEEEEEST. Wydaliśmy z siebie okrzyk jaki wydobywa się na stadionach piłkarskich, dopadliśmy na ulicy przedstawiciela poczty, na chodniku załatwiliśmy wszystkie formalności i biegiem na II piętro, po drodze rozrywając pakunek. Gdy dotarliśmy do mieszkania, Wojtek płytę miał już w ręku, delikatnie położył ją na talerzu adaptera i włączył….. Szalone rytmy „Let’s Twist Again” rozeszły się po pokoju a my upojeni muzyką w ciszy regulowaliśmy krótkie oddechy po tak potężnym wysiłku fizycznym i emocjonalnym. Do wieczora mieliśmy sobotę z „głowy”, nagle padł pomysł – PRYWATKA. Pokój szybko zapełnił się dziewczynami i chłopakami. Rozpoczęło się twistowe szaleństwo trwające do rana. By utrzymać kontakt taneczny z partnerką, twistowe przeboje przeplataliśmy muzycznymi „migdałami” w stylu Elvisa, Fatsa, Cliffa, Brendy.
Napisz komentarz
Komentarze