Plac Kościuszki zwany Rynkiem w centrum miasta Tomaszowa podobnie jak inne tego typu place w większości miast w Polsce - to urbanistyczne wizytówki. Jak pamiętam z naszym placem zawsze były kłopoty co do zagospodarowania. Bywały długie okresy marazmu restauracyjnego, po czym następowały zrywy modernistyczne nie do końca realizowane. W konsekwencji doprowadzało to do zaniedbań w konserwacji architektonicznej budynków, przez co doszło w latach 80-tych do całkowitej rozbiórki południowej pierzei. Przez 10 lat nic się nie działo, a powstały prześwit odsłonił „uroki” ulicy Wschodniej. Dziś istnieją nowe budynki na miejscu rozebranych, o architekturze zmienionej a … a jak to wygląda? Nie oceniam. A co zresztą domów okalających Plac Kościuszki? Odpowiedzi nie znam. Pamiętam nawierzchnię brukową placu. Na pierzei północnej był taksówek postój i tak jest dziś, a na pierzei południowej postój konnych dorożek (dziś przystanek autobusowy linii nr.14) a za postojem w stronę zachodniej pierzei rozbijane były namioty cyrkowe, wesołe miasteczka czy zwierzyńce (objazdowe ZOO).
Jedyną wizytówką placu był piękny dla oka, środkowy pas między dwoma jezdniami gdzie usytuowane są dwie fontanny, przepięknie „okryte” cudownymi wierzbami płaczącymi. Efekty piękna zauważalne były gdy z fontanny w górę biła woda a na środku pasa zieleni stała gwiazda wdzięczności (symbol PRL-u), dziś rozebrana. Dzieliła ona odległość między fontannami na dwie części. Na końcu pasa w kierunku wschodnim stał i stoi pomnik Tadeusza Kościuszki. Na całej długości były trawniki, klomby kwiatów i wiele, wiele ławek służących do wypoczynku mieszkańcom miasta. A dziś !?
Na Pl. Kościuszki mieszkało i przesiadywało sporo chłopaków, którzy byli kolegami Wojtka z „ulicy” i szkoły, również przychodzili do niego na spotkania rockandrollowe. Byli oni awangardą pokoleniową miasta, że wymienię niektórych; Maciek Lewandowicz, Mirek Orłowski, Jacek Michalski z Jelenia, Leszek Batorski, Andrzej „ZEUS” Ronek, Jurek „Szczuku” Szczukocki i jego siostra Hanka, bracia Lutek i Reniek Szczepanikowie, Waldek Kondejewski, bracia Krzysiek i Radek Majchrzakowie, Wojtek Gruszczyński. Po drugiej stronie placu, w jego północnej pierzei, w zachodnim narożniku, w posesji nr. 17, (dziś sklep „Jarkpol”), w budynku wzniesionym przez Gustawa Bartke (zm.1912r), mieszkał na II piętrze Wojtek z babcią. Posiadali dużą kuchnię o powierzchni 25 – 30 metrów kwadratowych i duży pokój o zbliżonej powierzchni, dwa okna w zachodnim szczycie budynku. Śmiało mogę powiedzieć, że mieszkanie to, dla nas tomaszowian - przyjaciół Wojtka - było „mekką” Rock’n’Rolla, synonimem wolności, mówię to z pełną odpowiedzialnością i świadomością.
Naprawdę, gdy tylko przekroczyłem symboliczny próg mieszkania a dosłownie był wysoki, to znaczy przejście z kuchni do pokoju, oddychałem całkowicie innym, zdrowym powietrzem. Wszelkie troski i zmartwienia pozostawały na zewnątrz. Mieszkanie zawsze pełne było kolegów, przyjaciół i autentycznie przypadkowych osób, które „załapały” się z kimś, kto był kolegą Wojtka. Nie raz pod domem stali jacyś osobnicy, zainteresowani rockandrollem i czekali prosząc kogoś znajomego by wejść z nim do Wojtka na górę. Przebywanie w pomieszczeniu, w którym bez przerwy „leciał Rock’n’Roll” było dużym wyróżnieniem, zaszczytem i nobilitacją do kolejnego przyjścia.
Do dobrego tonu należało by gdzieś w kuluarach jakiegoś lokalu, parku, ulicy czy kinowej poczekalni pochwalić się do znajomego np. „wiesz, byłem wczoraj u Wojtka „Szymona” ale leciała niesamowita muza, dostał nową płytę…”. W podwórzu posesji mieszkali państwo Suszkowie, oboje nauczali języka angielskiego (w I i II LO). Mieli dwie córki Dorotę i Alinę, Dorota była koleżanką z liceum mojego, nieżyjącego przyjaciela, Andrzeja Tokarskiego. Andrzej podkochiwał się w Dorocie, była jego wielką, szkolną miłością. Dziś Dorota, znany stomatolog miasta, jest żoną mego przyjaciela Michała Marciniaka. Oboje uczestniczą w prawie wszystkich moich spotkaniach w Galerii ARKADY, są mi bliscy, często korzystam z ich opinii co do rockandrollowych moich „wypocin”.
Tłumy kolegów przechodzili do pokoju Wojtka przez kuchnię, w której urzędowała niedosłysząca babcia. Wchodzący po cichutku, wykorzystywali to i ukradkiem przedostawali się do środka. Niejednokrotnie zdumiona liczbą gości, lekko zdenerwowana zaglądając do pokoju, babcia pytała,– „..a skąd tu was się tylu wzięło, jak tu weszliście?” Zakupionego alkoholu nigdy nie wnosiliśmy wprost do mieszkania. Na zewnątrz, na ulicy, wiązaliśmy torbę z zakupem właściwym i przygotowaną linką wciągaliśmy przez okno na górę, na II piętro.
Często dochodziło do tzw. muzycznych pojedynków, kiedy Cliff Richard był na topie i co niektórym jego fanom wydawało się, że jest zagrożeniem dla Elvisa, wówczas Wojtek brał zestaw nagrań, po trzy utwory (dwa szybkie jeden wolny) Presleya i Cliffa. Na przykład w zestawie Elvisa znalazły się: - „Jailhouse Rock”, „Love Me”, „Don’t Be Cruel” a w zestawie Cliffa; - „The Fourthy Days”, „Living Doll”, „Move It”.
Pojedynek, a właściwie przekonywanie się wzajemne co do słuszności wyboru danego IDOLA odbywał się w gorącej atmosferze, nierzadko dochodziło do łapanie się za klapy ale … ale kończyło się zawsze „happy endem”. Pojedynek, a właściwie przekonywanie się wzajemne co do słuszności wyboru IDOLA odbywał się w gorącej atmosferze, nierzadko dochodziło do łapanie się za klapy ale kończyło się zawsze „happy endem”.
Do domów rozchodziliśmy się w zgodzie, by nazajutrz dobierać nowy „konkursowy” zestaw utworów by od nowa rozpocząć kolejny pojedynek. Ja osobiście zawsze byłem za Elvisem. To były piękne dni, szlachetne, czyste, kompromisowe. Jestem wdzięczny Bogu, swoim koleżankom i kolegom, że dane było nam żyć w cudownej epoce lat 60-tych, epoce Rock’n’Rolla.
Trudno mi odgadnąć, co pani w nim ceni:
Czy srebro na skroniach, czy złoto w kieszeni.
Napisz komentarz
Komentarze