PAP: Zacznijmy od historii: kiedy w polskiej policji pojawiły się konie?
Sierżant sztabowy Mateusz Lis: W polskiej policji służyły już w okresie międzywojennym. Pierwszy Szwadron Konny Państwowej Policji powołany został w Łodzi, w 1920 r. służyło w nim 90 funkcjonariuszy. W tym samym roku policjanci w ramach tzw. Huzarów Śmierci razem z żołnierzami walczyli z nawałą bolszewicką. Natomiast po II wojnie światowej konie wróciły do służby dopiero na początku lat 70. XX w. Pierwsze konne patrole wyjechały na ulice Warszawy w 1972 r. Powołano wtedy Pluton Konny, który umieszczony został w strukturach organizacyjnych Zmotoryzowanego Oddziału Komendy Stołecznej Milicji Obywatelskiej. Dziś oprócz jednostki warszawskiej konne ogniwa znajdują się także w Szczecinie, Tomaszowie Mazowieckim (garnizon łódzki), w Rzeszowie, Poznaniu oraz w Częstochowie (garnizon Śląski). U nas jest 17 koni.
PAP: Jak słyszałam, to są same wałachy.
M.L.: Tak, to prawda, dzieje się tak ze względów bezpieczeństwa. Jako że pełnimy służbę na terenach zielonych, na ulicach, gdzie jest nie tylko ruch pieszy, ale także jeżdżą dorożki, musimy brać pod uwagę, że mogą być one ciągnięte przez klacze. Ogier na widok takiej końskiej piękności mógłby ponieść. Poza tym nad wałachem łatwiej jest zapanować.
PAP: W jaki sposób dobieracie zwierzęta do służby?
M.L.: To musi być duży, masywny, zdrowy koń w wieku od trzech do sześciu lat, wstępnie "zajeżdżony". Konie są wybierane przez specjalnie do tego celu powołaną komisję, w skład której wchodzą koordynator, policyjny jeździec, instruktor oraz weterynarz. Zwierzę musi także przejść podstawowe testy ujeżdżeniowe. U nas na stanie są głównie konie rasy śląskiej - są duże i mają świetny charakter, mają temperament i szybko łapią, o co człowiekowi chodzi. Ale jest też koń małopolski i wielkopolski, mamy też przedstawicieli szlachetnej półkrwi. Natomiast trudno sobie wyobrazić, aby służyły u nas araby – są za małe, za drobne, za szybkie.
PAP: Sprawdzacie, czy koń nie jest lękliwy?
M.L.: W pewnym zakresie, ale trudno wymagać od młodego konia, aby się nie bał, jeśli nigdy nie miał do czynienia z silnymi bodźcami pola walki, więc poprzedni właściciel nie miał możliwości, aby go na nie odczulić. Sprawdzamy natomiast, czy koń jest odważny, pozytywne nastawiony do człowieka. Chodzi o to, aby nie był agresywny, nie uciekał, tylko lgnął do człowieka. Natomiast w procesie szkolenia w jednostce koń będzie odczulany na wszelkie możliwe bodźce zewnętrzne, które może spotkać na służbie – podczas zwyczajnego patrolu, ale także zabezpieczania imprez masowych.
PAP: Musi być, na przykład, odporny na huki…
M.L.: Na wystrzały, na dymy, na różnego rodzaju ogień, nie może się spłoszyć, kiedy ktoś zacznie rzucać np. butelkami. "Wychowanie" takiego końskiego "twardziela" wymaga ciężkiej pracy, pierwszy etap szkolenia trwa około roku – program treningów obejmuje ujeżdżanie, elementy skoków i współdziałanie z jeźdźcem. Po takim szkoleniu zwierzę musi zdać egzamin. Jeśli się powiedzie, uzyskuje atest pierwszego stopnia. Wówczas może już brać udział w patrolach na terenach zielonych o małym stopniu zagrożenia.
Drugi etap szkolenia polega głównie na zapoznawaniu konia ze środkami używanymi na polu walki – to dymy, różnego rodzaju wystrzały, huki, ogień, wszystkie te rzeczy, które można spotkać na meczach bądź na różnych protestach, gdzie najprawdopodobniej będzie zakłócony porządek publiczny. Albo podczas patroli na granicy polsko-białoruskiej, w których także braliśmy udział. To szkolenie także zakończone jest egzaminem i przyznaniem atestu II stopnia uprawniającym do udziału w imprezach o podwyższonym ryzyku. Przy czym ten egzamin trzeba cyklicznie ponawiać co 18 miesięcy.
PAP: W jaki sposób konia przyzwyczaja się do warunków pola walki?
M.L.: Duży udział w szkoleniu mają starsze, doświadczone konie, które już niejedno widziały. Trzeba pamiętać, że to zwierzęta stadne, z natury płochliwe, więc nie dziwnego, że młode osobniki będą unikać nowych, niepokojących bodźców. Ale jeśli zaobserwują, że ich starsi koledzy są spokojni, że odważnie idą do przodu, pójdą za nimi, będą ich naśladować.
PAP: Jak wyglądają te egzaminy?
M.L.: Na pierwszym sprawdzane jest ujeżdżenie konia – musi po prostu wykonać pewne figury – np. zmiana chodu, zmiana nogi w galopie, cofanie, ciąg boczny, wolta i pół-wolta etc. Natomiast drugi egzamin to skoki oraz pokazanie komisji egzaminacyjnej, że koń nie boi się bodźców zewnętrznych oraz potrafi współdziałać z poddziałem zawartym pieszym – to taka imitacja wydarzenia, podczas którego należy przywrócić porządek publiczny
PAP: Jaką rolę pełnią konie w przywracaniu porządku publicznego? Funkcjonariusze mają tarcze, pałki, mają broń, a jak koń może im pomóc?
M.L.: Konia służbowego wykorzystuje się do przemieszczania grupy osób, wykorzystując jego masę - to jest jego największa zaleta. Poprzez tę masę konia można oddzielić na przykład dwie grupy bądź oddzielić grupę od osób postronnych. Zawsze się to udawało, bo sam widok dużego konia, który niczego się nie boi, budzi respekt. Nikt nie chciałby się zderzyć z taką ścianą ani się z nią kopać. Zresztą zgodnie z przepisami koń jest środkiem przymusu bezpośredniego.
PAP: Czy jest ryzyko, że taki koń uszkodzi jednego czy drugiego delikwenta?
M.L.: To jest tylko zwierzę, więc ryzyko zawsze istnieje, także dla policjanta. Ja służę od 2014 roku i nie pamiętam, aby jakaś krzywda się stała osobie postronnej. Natomiast policjanci od czasu do czasu spadają z konia, ale nikt z tego nie robi afery, gdyż wszyscy tutaj jesteśmy dlatego, że bardzo chcieliśmy - to połączenie pasji i służby.
PAP: Każdy funkcjonariusz ma swojego konia?
M.L.: Tak, choć może mieć nawet i dwa, jeśli jest instruktorem jeździectwa i dostaje młode konie do nauki. Natomiast służbę może pełnić nie tylko na swoim koniu, ale też na kolegi, jeśli jego wierzchowiec jest na zwolnieniu lekarskim, bo doznał jakieś drobnej kontuzji albo jest świeżo po szczepieniu.
PAP: Proszę mi opowiedzieć o swoim koniu?
M.L.: To Talizman, mam go bardzo krótko, bo od kwietnia, a największy sentyment mam do jego poprzednika, którego miałem od początku. To super zwierzak, niesamowity zgrywus, trudno było przewidzieć jego zachowanie, bardzo go polubiłem, bardzo się z nim związałem. Potrafił zrobić wszystko, wejść wszędzie, nie bał się niczego. Ale czasem, jak się zamyślił, to robiła się z niego straszna gapa i przechodząca kobieta z balonikiem potrafiła go tak przerazić, że robił prawdziwe rodeo. Teraz koń ten jest u kolegi, ja wziąłem młodszego, gdyż potrzebował doświadczonego jeźdźca, z tamtym widzę się codziennie. Talizman też ma potencjał, na razie się poznajemy. Koń musi być parą dla człowieka, inaczej nie dałoby się pełnić służby. Czasem bywa, że między jeźdźcem a wierzchowcem nie ma chemii, wówczas rotujemy te konie między innymi policjantami. Koń i jeździec muszą mieć do siebie zaufanie, wtedy na służbie jest bezpiecznie.
PAP: Kiedy wstąpił pan do policji, od razu trafił pan do konnej jednostki?
M.L.: Nie, najpierw miałem przydział do działu prewencji, aczkolwiek przychodząc do policji, marzyłem właśnie o służbie z końmi. Dlatego zaraz po szkole skierowałem raport do naczelnika i komendanta stołecznego z prośbą o skierowanie mnie do dalszej służby w oddziale konnym. Naczelnik wydziału wyraził zgodę. Komendant poparł. Wcześniej pracowałem jako programista maszyn, miałem swoje konie, ale niestety czasowo nie dawałem rady łączyć pracy z moją pasją. Teraz praca zawsze mi sprawia przyjemność. (PAP
Napisz komentarz
Komentarze