Wiem coś o miejscu Polski w świecie. Najlepiej orientuję się, jak przeciętny Amerykanin postrzega Polskę. Nic o nas nie wie, oprócz tego, że jego zdaniem - każdy Polak to antysemita. Ci, co słyszeli o Wałęsie, kojarzą go bardziej z wąsami niż z Polską.
Zatem nie mogłam wyjść ze zdumienia, że z mojego Tomaszowa Mazowieckiego nad Pilicą, tu - za Ocean - do amerykańskiego Lawrence w Kansas, trafiły w sumie trzy doniesienia lokalne.
Złe wiadomości upowszechniają się szybko. Zaczepili mnie dwukrotnie znajomi i moi ex-studenci, że oto, natrafili gdzieś na prasową wzmiankę o moim mieście. Nie ma bowiem w Lawrence znajomej mi osoby, która by nie wiedziała, że pochodzę z Tomaszowa Mazowieckiego. Te dwie prasowe wzmianki dotyczyły przestępstw kryminalnych i ani mnie, ani miastu - zaszczytu nie przyniosły.
W sposób całkowicie nieoczekiwany – dotarła do mnie wzruszająca i krzepiąca serce wieść, że tomaszowianin jak ja, lecz przedstawiciel trzeciego ode mnie pokolenia - Dominik Kupis - chwalebnie stara się poruszyć nasze miasto w kolejnych próbach wskrzeszenia pamięci o współbraciach Żydach tomaszowskich wymordowanych w Treblince.
Wiem o złożonym przez niego w Urzędzie Miasta projekcie składającym z trzech elementów. Pierwszy dotyczy przetłumaczeniu z języka jidysz i hebrajskiego, we współpracy z profesor Moniką Adamczyk-Garbowską, „Księgi Pamięci Gminy Żydowskiej Tomaszowa Mazowieckiego”, wydanej w Tel Avivie w 1969 roku. Drugi, to zorganizowanie koncertu inspirowanego historią miasta, według scenariusza Krzysztofa Krota. Trzeci, ma charakter komiksu dla młodzieży - o nieznanym im życiu i obyczajach żydowskich – który zaprojektuje Roman Kucharski. Sylwetki współpracowników zostały przedstawione na fanpage’u pod adresem www.facebook.com/Zydzi.tomaszowscy
Łza się w oku kręci! Doczekałam się dobrej wiadomości z mojego rodzinnego miasta. Doczekałam, a mogłam się nie doczekać, mam już 84 lata. Chwalę się tym projektem - Żydom, Amerykanom i Meksykanom, bo duma mnie rozpiera.
Gdy miałam trzynaście lat, znajomych i zupełnie mi nieznanych Żydów, przez dwa dni wyprowadzanych z getta - odprowadzałam od ulicy Jerozolimskiej pod dworzec kolejowy. Treblinka - Żydom skazanym na zagładę i mnie, już wtedy nie wolnej od złych przeczuć - była miejscem nieznanym. Po wojnie pytałam nagromadzone tam kamienie, czy znają tych, których i ja znałam. Kamienie Treblinki nie pozostają bez echa, ale pozostają nieme. My, ludzie, nie powinniśmy być z kamienia wobec Żydów – naszych współziomków.
Od lat polemizuję z przypisywaniem nam, Polakom, antysemityzmu. Jednak też ciągle, w uszach mi huczy wrzask naszej dozorczyni Kiełbasowej z Alei Piłsudskiego numer 7 (podczas wojny - Hindenburga), rozpędzającej gapiów przy drgającym jeszcze ciele zastrzelonego żydowskiego dziecka: "Co się stało? Co się stało? A co się miało stać! Nic się nie stało. Zabili Żydka!
Byłam małym dzieckiem, kiedy nasza służąca Walercia, aby zapobiec ucieczkom z domu, straszyła mnie żydowskim ogrodnikiem pracującym na swoim gospodarstwie przy moście na rzece Wolbórce. Miał mi wytoczyć krew na macę i turlać beczkę nabitą gwoździami. Można rozstrzygnąć kwestię pomawiania Żydów o niecne wobec chrześcijańskich dzieci zamiary, na moim i ogrodnika przykładzie. Otóż, musiał toczyć się w rodzinie spór na temat wychowawczej metody Walerci. Nie pamiętam zdania moich rodziców, ale wiem, co zrobiła moja babka Katarzyna. Tą samą drogą odprowadzała mnie kiedyś do domu. Przed wejściem na most, zagadała do ogrodnika. Ten się zbliżył. Trzęsłam się ze strachu, a babka długo z nim rozmawiała. Potwierdził, że mnie zna i nie raz się zastanawiał, co takie dziecko, samo robi na moście. Babka odpowiedziała: „Ucieka przed starym Żydem do młodego”. I oboje się śmiali.
Nie wyrzekłam się swoich żydowskich przyjaciół - Adasia i Lolka Głowińskich, ani macy, którą częstowała mnie matka Adasia.Piękny plan uczczenia wielkim przyjęciem całej ulicy, na podwórzu kamienicy przy Pilicznej 38, słyszałam od pana Jakuba Szepsa - fabrykanta . Ten plan odtwarzał wielokrotnie wobec dozorczyni, a mojej babki. Nie wyprawił nam przyjęcia. Sam go nie doczekał. Jego wraz z żoną, siostrą, szwagrem i służącą Julią - pobożną katoliczką oraz Adasia i Lolka z rodzicami, jak wielu innych znajomych i nieznajomych, odprowadziłam w pobliże stacji kolejowej, skąd wyruszali do Treblinki.
Nie pożegnałam najbliższej mi osoby - Eugenii Goldman - która nauczyła mnie myśleć i rozumieć człowieka przez wymiar kultury. Została rozpoznana jako zabłąkana Żydówka i zastrzelona przez niemieckiego ordynansa, wynoszącego śmieci do podwórzowego śmietnika. Wywieźli ją na kirkut z podwórza na Pilicznej 38, żydowscy sprzątacze trupów, sami trupopodobni. Kirkut widziałam tylko raz w życiu, w noc księżycową, z bramą szeroko otwartą i stosem wysoko ułożonych ludzkich szkieletów, przypruszonych pierwszym śniegiem. Z tym obrazem w oczach, pozostanę do końca swoich dni.
Bywałam w getcie, gdy było otwarte i gdy było zamknięte, aż wreszcie zostało otoczone zbrojną bandą niemieckich kolaborantów słowiańskiego rodowodu: Ukraińców, Litwinów i Łotyszów. Widziałam w getcie ludzi, głodem sprowadzanych do ostatecznego poniżenia.
Bliski fragment getta ze strażnicą przy ulicy Słonecznej, widywałam ze swojego okna na poddaszu przy Alejach Piłsudskiego 7. Dzień w dzień i to wielokrotnie - brama getta na Słonecznej, otwierała się dla dwukołowych wózków wyładowanych, nie dość osłoniętymi trupimi szkieletami. Trupy żydowskie ułożone w wysokie sterty, całkowicie zatracały majestat śmierci. Wózki te ciągnęły i popychały żywe jeszcze, ledwie poruszające się szkielety.
Ciągle pozostaje otwarte pytanie, czy mogliśmy, współbraciom Żydom, zamkniętym w getcie, bardziej pomóc. A tego nie zrobiliśmy - z braku współczucia, z obojętności wobec ich strasznego losu. Nie znajduję odpowiedzi. Może mogliśmy nieznacznie więcej pomóc, ale nie zmieniłoby to ich sytuacji. Żydzi wydostawali się z getta wszystkimi szczelinami, docierali do naszych drzwi, pukali i błagali o pomoc. Jedni z nas, oddawali im ostatnią kromkę chleba i ostatni kartofel; inni - przepędzali ich z wyzwiskami. Czy mieliśmy się czym dzielić? Nie bardzo, ale - w odróżnieniu od nich w getcie - nie umieraliśmy z głodu, przy zalewajce na przemian z barszczem czerwonym i z tłuczonymi kartoflami. Trudno się było tą strawą dzielić przez druty kolczaste.
Przez swoje okno na poddaszu, widziałam korowody handlarek i handlarzy, którzy ryzykowali życiem i przerzucali do getta żywność. Chwała ich pamięci, niezależnie od handlowych motywów ich wielkiej odwagi. Ta pomoc przemytnicza nie docierała do ludności w getcie, ani wystarczająco, ani równo i sprawiedliwie. Biedni umierali pierwsi, ale z głodu umarła też starsza pani Kolersztajn, niegdyś fabrykantka.
Miałam dwie babki i dwa charakterystyczne do Żydów, nasze odniesienia. Babka Katarzyna - dozorczyni z Pilicznej 38, poza swoimi dozorcowskimi obowiązkami, bogatych Żydów z kamienicy opierała, paliła im w piecach kaflowych; traktowała ich tak, jak słudzy traktują panów. Jednak, jak poszli do getta, gdy ich w tych niewyobrażalnych dla niej warunkach zobaczyła, to stali się jej podopiecznymi, niczym dzieci. Od ust sobie i nam wszystkim odejmowała, aby oni z głodu nie umarli. Druga moja babka, nie miała usłużnych związków z Żydami. Tych, z którymi się praktycznie stykała, traktowała życzliwie. Natomiast niezależnie od tego, jako bardzo religijna - ciągle Żydów obwiniła za zamordowanie naszego Jezusa Chrystusa. Jej Najjaśniejsza Panienka pochodziła z Częstochowy. Przyniosła ją z pielgrzymki na plecach, skąd więc mogła być Żydówką.
Pamięć o tragicznej zagładzie Żydów dla wszystkich nas, z ludzkim sercem, to kategoria moralna. Jestem oczarowana, że w Tomaszowie - z powodzeniem została wystawiona sztuka "Listy z getta" w reżyserii Kariny Góry.
Słyszałam o publikacji Jerzego Wojniłowicza na temat getta tomaszowskiego, „Słowniku biograficznym Żydów tomaszowskich”, opracowanym w 2010 roku przez profesora Krzysztofa Tomasza Witczaka, referatach Andrzeja Kędzierskiego, a także o projektach Barbary Przybysz i Justyny Biernat, zrealizowanych w Ośrodku Kultury „Tkacz”. Ponadto wiem o tegorocznej akcji społecznej na tomaszowskim kirkucie, podjętej z inicjatywy Aleksandry Amelii Koselak i Krzysztofa Karbowiaka. Chwała Wam ludzie dobrej woli! Tak niewielu, a do dziś zrobiło już bardzo dużo.
Zapoznałam się ze wszystkimi projektami obywatelskimi. Wkrótce fundusze mają być dzielone i oczywiście - nie wszystkim projektom zostaną przyznane. Głęboko ubolewam, że nie mogę brać udziału w głosowaniu. Wszystkich Was, tomaszowian trzech pokoleń proszę – byście głosy swoje oddali za projektem „Żydowska społeczność dawnego wielokulturowego Tomaszowa Mazowieckiego”.
*ROMA BONIECKA
nauczycielka gimnazjalna, w Tomaszowie uczyła w obu liceach w latach 1950-53; w Łodzi - w Liceum im. Szczanieckiej. W kolejnych latach działała w organizacjach młodzieży, harcmistrzyni; zajmowała kierownicze stanowiska w Kwaterze Głównej Związku Harcerstwa Polskiego. Krótko w służbie dyplomatycznej w latach 1964-68. Wydalona z Ministerstwa Spraw Zagranicznych jako krypto-Żydówka. W konsekwencji długotrwała bezrobotna. Od 1973 roku na Uniwersytecie Kansas w Lawrence - lektorka języka polskiego i literatury polskiej. Obecnie na emeryturze. Odznaczona Złotym Krzyżem Zasługi za osiągnięcia w oświacie.
Napisz komentarz
Komentarze