Zjawisko to było zaskakujące, bo samego McLaughlina nie można było nazwać nowatorem czy rewolucjonistą, jakim był Charlie Christian (to on przeforsował obecność gitary elektrycznej w składzie zespołu jazzowego) albo Jimi Hendrix (tego z kolei nie trzeba przedstawiać). Bogactwo muzyki Johna McLaughlina kryje się nie w wynalezieniu czegoś nowego, ale w wykorzystaniu różnych rodzajów muzyki. We wspomnianym okresie McLaughlin grał na gibsonowskiej gitarze z dwiema szyjkami: dolną (obecną w sześciostrunowej gitarze konwencjonalnej) i górną (występującą z kolei w dwunastostrunowej gitarze, która była popularna wśród wykonawców muzyki folkowej i bluesa). Jego styl rozciągał się od bluesa poprzez wielkich gitarzystów lat 50-tych – z Talem Farlowem na czele – i indyjski sitar, przez Django Reinhardta aż po Jimiego Hendrixa, od flamenco, poprzez free jazz do rocka. Jeśli po przeczytaniu mojego wstępu ogarnął Was lekki zawrót głowy, uprzejmie uprzedzam: dziś będzie sporo muzycznych tytułów i nazwisk. Ale od początku...
John McLaughlin urodził się w Anglii w małej miejscowości Yorkshire w 1942 roku. W jego domu słuchało się przede wszystkim muzyki klasycznej. Konkretniej, trzech wielkich B: Beethovena, Bacha i Bramsa. Jako mały chłopak pobierał lekcje gry na fortepianie, jednak gdy tylko usłyszał Big Billa Bronzego, pokochał gitarę.
W roku 1963 otrzymał pierwszą poważną pracę w Graham Bond Organization. Rola tej grupy wydaje się dziś nieprzeceniona. “Przewinęli” się przez nią między innymi Jack Bruce i Ginger Baker, którzy później utworzyli zespół Cream, a także Dick Heckstall-Smith i John Hiseman, późniejsi założyciele Colosseum. Sam McLaughlin miał najwyraźniej poczucie długu wdzięczności wobec Grahama Bonda, bo nagrany dziesięć lat później, już z zespołem Mahavishnu Orchestra, utwór "Vital Transformation", odnosił się bezpośrednio do "Baby Be Good" – kompozycji śpiewanej niegdyś przez Jacka Bruce'a z Bond Organization.
Poza muzycznymi wpływami, poprzez Grahama Bonda John McLaughlin zainteresował się spirytyzmem. Jak wspomina: "Po raz pierwszy w życiu zdałem sobie sprawę, że istota ludzka, to coś znacznie więcej, niż można dojrzeć okiem. Trafiłem na książkę Sri Ramana Maharshi, kogoś, kogo mogłem uważać za człowieka oświeconego. Zrozumiałem, że istnieje związek między muzyką a mądrością. Muszę się przyznać, że w tym czasie zażywałem wiele narkotyków, w tym LSD, co miało także swoje znaczenie – wtedy ujawniają się różne rzeczy w podświadomości. Dziś jednak jestem przeciw narkotykom: podzielam pogląd Aldousa Huxleya".
W drugiej połowie lat 60-tych John McLaughlin był ściśle związany z europejską sceną muzyczną. Koncertował z Gunterem Hampelem, towarzyszył piosenkarzowi Georgie Fame'owi, grał folk music z Danny Thompsonem z grupy Pentagle. Nagrał dwie płyty, które tak dalece wybiegały w przyszłość, że dopiero kilka lat później zwróciły na siebie uwagę. Były to "Things We Like" z 1968 roku i "Extrapolation" z 1969 roku. Kilka z tych nagrań trafiło do Tony Williamsa w Nowym Jorku, który zaaranżował spotkanie Milesa Davisa z McLaughlinem. Padło typowe dla Davisa, często potem cytowane: "Słuchaj stary, mam jutro nagranie, może byś więc wpadł z gitarą". Dzień później powstała legendarna płyta "In a Silent Way". McLaughlin zrobił na Milesie takie wrażenie, że ten zaangażował go do swoich następnych płyt, w tym "Bitches Brew", "Jack Johnson" i "Live-Evil". Jeden z utworów na "Bitches Brew" Davis nawet zadedykował McLaughlinowi – niezwykły to hołd, zważywszy na to, jak oszczędnie Miles zdobywał się na okazywanie uznania innym artystom.
Tymczasem McLaughlin nagrywał płyty z Lifetime oraz z innymi muzykami. Na płycie "Spaces" z 1970 roku związał się z wielkim gitarzystą nowego jazzu – Larrym Coryellem, jak również z Chickiem Coreą i Miroslavem Vitousem. Wayne Shorter zaprosił go do nagrania swojej ważnej płyty “Super Nova”. Współpracował też przy nagrywaniu wydanej w 1971 roku opery jazzowej Carli Bley "Escalator Over the Hill". Partie solowe, które gra tu wraz z Jackiem Brucem i Donem Cherrym to najpiękniejsze solówki gitarowe, jakie wydano na płytach.
Pierwsza własna płyta McLaughlina nosi nieprzypadkowo tytuł "Devotion". Pojęcie to powraca ciągle w sposobie myślenia Johna McLaughlina i w rozmowach z nim. John gra z Larrym Youngiem, swoim kolegą – organistą z Lifetime oraz perkusistą Buddym Milesem. Aby skupić się na tworzeniu, McLaughlin porzucił w tym czasie wszystkie niezdrowe nałogi: narkotyki, papierosy i mięso.
Drugą solową płytą jest "My Goal's Beyond" z 1971 roku. Chyba nie przesadzę, pisząc, że ten album zaszokował gitarzystów na całym świecie. McLaughlin okazał się po raz kolejny genialnym instrumentalistą, który zachwycał melodiami i nastrojem uduchowienia. Właśnie ze względu na to, Miles Davis i inni namawiali go, aby założył własny zespół. Tak też w końcu się stało. Mahavishnu Orchestra została przedstawiona latem 1971 roku w nowojorskim klubie "Go Go". Magazyn Rolling Stone komentował:
"Ich muzyka jest równie głośna i surowa jak The Who, a równocześnie subtelna i precyzyjna jak Modern Jazz Quartet. Niesie też płomienne, nabożne przesłanie".
Tym, którzy chcą poznać lepiej Mahavishnu Orchestra, polecam na początek ich dwa pierwsze albumy: "The Inner Mounting Flame" z 1971 roku i "Birds of Fire" z 1973 roku. Są to wspaniałe płyty. Dla mnie Mahavishnu Orchestra w pierwszym składzie – John McLaughlin, Rick Laird, Jan Hammer, Jerry Goodman i Billy Cobhan – była największym ze wszystkich zespołów jazz-rockowych. Następne składy zespołu tworzyli inni muzycy i oni nadawali nowe brzmienie i inny charakter muzyce. Byli to: Michael Narada Walden, Jean-Luc Ponty oraz Ralphe Armstrong. W wypadku tych kolejnych wydawnictw, moja rekomendacja skieruje się na album "Apocalypse" nagrany z London Symphony Orchestra.
Wypada wspomnieć, że w tym okresie – podczas kolejnych zmian osobowych w Mahavishnu Orchestra – powstaje zespół Shakti. Wzbudza sensację, ponieważ po potężnej dawce energii elektrycznej w MO gra muzykę w pełni akustyczną z młodymi Hindusami, będąc jedynym zachodnim muzykiem w zespole. Pod koniec 1975 roku Shakti staje się najważniejszym projektem oraz jedynym zespołem dla McLaughlina.
W intensywnej dekadzie lat 70-tych McLaughlin nagrał także wraz z Carlosem Santaną krążek "Love-Devotion-Surrender". Płyta – efekt ich wspólnej medytacji – została zadedykowana Johnowi Coltrane'owi. To właśnie Coltrane – największy z jazzmanów – swoimi płytami (zwłaszcza "Love Supreme" i "Meditation") przybliżył medytację światu muzycznemu. McLaughlin – sam praktykujący jogę i medytację pod okiem guru Śri Chinmoya Kumara Ghose'y – przyznał: "Zawdzięczam to wszystko Coltrane'owi. Był to najważniejszy okres mojego muzycznego życia".
Takie były początki kariery i rozwoju duchowego Johna McLaughlina. On sam wciąż tworzy muzykę, nagrywa płyty i koncertuje. Na stronie internetowej artysty pojawiła się wiadomość: "We wrześniu 2015 r. ma się ukazać album 'Black Light'". Z niecierpliwością czekam na to, czym tym razem zaskoczy mnie artysta.
PW
Napisz komentarz
Komentarze