Zacznę jednak od tych, którzy we własne powodzenie w wyborach prezydenckich wierzą w sposób absolutny. Są dwie takie osoby: obecnie urzędujący prezydent Rafał Zagozdon oraz dziennikarka TiT-u, Agnieszka Łuczak. Te dwie osoby postanowiły nie próbować swoich sił równocześnie w wyborach do organów stanowiących samorządów.
W wyjątkowej sytuacji jest Marcin Witko, który kandyduje z pozycji posła i porażka wyborcza nie eliminuje go całkowicie z życia politycznego.
Arkadiusz Gajewski kandyduje w wyborach do sejmiku województwa łódzkiego. W przypadku, gdyby został prezydentem miasta, jego ewentualne miejsce w sejmiku zajmie kolejna z listy osoba, mająca największą liczbę głosów.
Dużo ciekawiej sytuacja przedstawia się w przypadku Jerzego Adamskiego oraz Mirosława Króla. Ci dwaj panowie zdecydowali się na równoczesny start w wyborach do rady miejskiej Tomaszowa Mazowieckiego w jednomandatowych okręgach wyborczych.
Wygrana któregoś z tych kandydatów oznacza równoczesną konieczność organizowania wyborów uzupełniających w ich okręgach wyborczych (o ile udałoby się im zdobyć w nich mandaty radnych). Wiąże się to z dodatkowymi kosztami, które pokryć będą musieli oczywiście podatnicy. Ten fakt osobiście na pewno wezmę pod uwagę, dokonując ostatecznego wyboru.
Podobny „manewr” wyborczy stosowany był niemal od zawsze. Wiele osób decydowało się brać udział w wyborach prezydenckich, bo dawały one niemal pewne wejście do rady. Tyle tylko, że do tego roku obowiązywała ordynacja proporcjonalna, gdzie mandaty rozdzielane były według liczby głosów uzyskanych przez poszczególne listy.
Dobrym przykładem jest tutaj Rafał Zagozdon, który dwukrotnie zdobywał równocześnie mandat radnego i fotel prezydenta miasta. Z pierwszej funkcji rezygnował a jego miejsce zajmowała osoba kolejna na liście.
Napisz komentarz
Komentarze