Lata 90. Michael Jordan, Karl Malone, Shaquille ONeal, Charles Barkley – te nazwiska i nie tylko te znał każdy dzieciak. W latach 90 od października do czerwca w domach panowała wręcz szklana pogoda. Godzina 2 – 3 w nocy należała do fanów NBA. Liczyła się szkoła, liczył się też nocny mecz. Słynne słowa Włodzimierza Szaranowicza „Hej hej tu NBA” oddziaływały tak, iż w latach 90, kiedy nie było jeszcze Orlików, boiska do koszykówki były chyba najbardziej obleganymi obok boisk piłki nożnej obiektami przyszkolnymi. Każdy z młodych chłopców interesujących się sportem miał w swojej kolekcji przynajmniej jeden numer kultowego już czasopisma Magic Basketball, bądź kartę Uper Deck, na której to miał zarobić nie bagatela kilka tysięcy (wówczas milionów) złotych (marzenia z okresów szkolnych). Nie było dostępu do sieci, więc każdy fan sportu prześcigał się w zdobywaniu nowych informacji na temat amerykańskich koszykarzy, w coraz to bardziej wyimaginowany sposób. Przegląd Sportowy w bibliotece, telegazeta każdy z był dobry, aby pochwalić się czymś nowym. Co więcej nauczyciele W-F poszli dalej i co rok organizowali rozgrywki klasowe, które miały wyłonić najlepszych.
Rok 1997 dał jeszcze większy zastrzyk adrenaliny koszykówce w Polsce. Bardzo dobra gra w Mistrzostwach Europy naszych reprezentantów i siódme miejsce w tym czempionacie, w kraju odebrano jako wielki sukces i dobry prognostyk na przyszłość. Klubowo na parkietach krajowych drylowali dzisiejszy Old Spice Pruszków i Śląsk Wrocław. W latach 90 (aż się dzisiaj wierzyć nie chce), finały krajowej rywalizacji przed ekranami telewizyjnymi pomiędzy tymi dwoma ekipami potrafiły przyciągnąć miliony widzów. Pojedynki Tyrice Walkera, Dominika Tomczyka z Adamem Wójcikiem i Maciejem Zielińskim to były prawdziwy rarytas nie tylko dla fanów basketu.
Jakie czynniki wpłynęły na fakt, iż w ciągu dekady polska koszykówka stoi na tak niskim poziomie popularności. Prze wszystkim zawinili ludzie odpowiedzialni za tą dyscyplinę sportu. Pieniądze, które przekazywali sponsorzy tytularni nie przełożyły się na szkolenie młodzieży, oraz co najważniejsze marketing. Osoby, które nieudolnie zarządzały polskim basketem, zwyczajnie „przespały” najlepszy okres rozwoju tej dyscypliny, oddając swoją widownię, na rzecz świetnie rozwijającej się w kraju i odważniej pukającej do serc kibców, mniej widowiskowej, oraz mniej prestiżowej siatkówki.
Zaniedbania zarządu Polskiego Związku Koszykówki pociągnęły za sobą także, poważniejsze konsekwencje. Siatkówka swoją popularnością zdławiła basket, przez co większość młodych adeptów sztuki sportowej idzie w ślady Mariusz Wlazło, a nie Marcina Gortata.
Taki impas trwa po dzień dzisiejszy, chociaż Marcin Gortat z udziałem swoje fundacji stara się naprawić to, co inni zrujnowali w ciągu dekady. Jest to jednak kropla w morzu potrzeb, bowiem wydaje się, iż Marcin w tym całym swoim projekcie jest sam.
Ot taki przykład Tomaszowa Mazowieckiego. W naszym mieście mamy dwie sekcje sportowe, które szczycą się sukcesami na arenie międzynarodowej.Sytuacja jest dość dziwna i niebezpieczna, bowiem sukcesy sportowe ponoć są, a sukcesów w rozwoju i popularyzacji dyscypliny w naszym mieście wciąż brak. Dobitnym świadectwem zaniedbań promocyjnych i rozwojowych sekcji sportowych odpowiedzialnych za tomaszowski basket jest Miejska Liga Koszykówki, w której z roku na rok występuje, co raz mniej drużyn, mimo tego iż poziom sportowy jest naprawdę wysoki.
Inicjatywa Młodych Tomaszowian, organizator MLK w naszym mieście, przy pomocy TKKF i OSiR stara się jak może: poświęcając swój czas, inwestując własne pieniądze, pozyskując, co rusz nowych sponsorów, aby basket w naszym mieście zyskiwał na popularyzacji, a może napisać dobitniej – zwyczajnie nie zginął. Niestety z roku na rok ci dzisiejsi młodzi ludzie mający już na swoim karku około 30 lat są co raz starsi, a następców nie widać.
W rankingach popularności naszą szkolną, lokalną koszykówkę (IUKS LIDER, MUKS Viking) przewyższa nawet łyżwiarstwo szybkie. Występy naszych młodych panczenistów gromadzą, co raz liczniejszą widownie na torze lodowym przy ulicy Strzeleckiej. Brązowy medal Igrzysk Olimpijskich w Vancouver naszych pań w sztafecie, oraz zwycięstwa w Pucharze Świata Zbigniewa Bródki sprawiły, iż dzisiaj łyżwiarstwo szybkie przeżywa prawdziwą hossę. Jeżeli za niespełna miesiąc w Sochii, któryś z naszych zawodników, zawodniczek zaliczy dorobek medalowy to za chwilę ci młodzi ludzie, którzy jeszcze nie wybrali swojej drogi sportowej - przerzucą się na panczeny.
Napisz komentarz
Komentarze