- Już 200–300 metrów od zabudowań czuć było odór gnijącego mięsa – opisują to, co zastali na miejscu dziennikarze gazety. - Wokół stada wron i kruków. Kilkadziesiąt metrów od płotu odgradzającego plac od pola i lasu natrafiamy na zwierzęce kości, szczęki, bydlęce rogi i znaki identyfikacyjne zwierząt (tzw. kolczyki). Im bliżej zakładu tym więcej śladów, a smród coraz bardziej intensywny. Przy płocie trudno wytrzymać od trupiego odoru.
To kolejna afera z produkcją zwierzęcą w tle. Kilka miesięcy temu powiatowy lekarz weterynarii zamknął jedną z podtomaszowskich ubojni drobiu ze względu na panujące w niej warunki sanitarne i higieniczne. Okazało się jednak, że właściciel firmy, mimo zakazu i wysokiej grzywny w dalszym ciągu ubój prowadził i z tego, co zdążyliśmy się dowiedzieć działalność tę wykonuje do dzisiaj. Robi to wtedy, gdy policjanci i prokuratorzy śpią. Prokuratura prowadzi jednak śledztwo w tej sprawie i czeka na opinię biegłych. Dopiero na jego podstawie okaże się, czy przedsiębiorcy zostaną postawione jakiekolwiek zarzuty.
Podobna sytuacja miała miejsce w jeszcze jednej ubojni drobiu, co do której nawet kontrolujący są przekonani, że odbywa się w niej ubój. Właścicieli nie udało się jednak złapać na gorącym uczynku.
Teraz mamy jednak do czynienia z innego rodzaju aferą. Utylizacja resztek jest oczywiście kosztowana. Dlatego wielu nieuczciwych przedsiębiorców próbuje różnych sposób na uzyskanie tzw. kwita, który potwierdza fakt jej dokonania. Ktoś te dokumenty (zapewne nie za darmo) wystawia a pozostałości trafiają na pola, do lasów i przydrożnych rowów. Tworzy to zagrożenie epidemiologiczne. Na odpadach żerują owady oraz dzikie lub półdzikie zwierzęta i ptaki.
Reporterzy faktu mieli sporo szczęścia. Udało im się bowiem nagrać osobę, która przyjechała w okolice Czerniewic i zaczęła wyrzucać do kontenera resztki padliny.
- Nie spodziewając się obecności reporterów Faktu kierowca wyrzucił ładunek do kontenera i odjechał – opowiadają w swoim artykule. - Na placu zostawił największy fragment - wielką połać wnętrzności, które ledwie mógł udźwignąć. Na nim natychmiast pojawiła się chmara much. Poinformowaliśmy policjantów z Tomaszowa Mazowieckiego. Nie tylko nie zlekceważyli sygnału, ale w ciągu kilku chwil na miejscu był radiowóz policji, a wkrótce także ekipa dochodzeniowa. Ściągnięto też inspektorów weterynarii. Byli zaskoczeni, że do właściciela firmy transportującej odpady poubojowe policja wzywa ich zaledwie kilka godzin po tym, jak opuścili jego firmę.
Oczywiście właściciel terenu nie przyznał się, że resztki przywożone są za jego zgodą, Twierdzi, że nie jest w stanie upilnować terenu, a podrzucone mięso zabezpieczy i zutylizuje.
Napisz komentarz
Komentarze