W tym samym okresie, kiedy Jurek zadecydował, przy rzadkiej współpracy z ojcem, panem Konstantym, zostać oficerem w LWP ja odbywałem czynną służbę wojskową. Poznałem armię, panujące w niej stosunki, polityczne indoktrynowanie, nie tylko kadry oficerskiej (były to czasy kiedy ministrem MON był Marian Spychalski) od tak zwanej, przysłowiowej podszewki. Niejednokrotnie wracając do cudownych chwil spędzonych w cywilu, często myślałem o Jurku, - Jak on to wytrzyma, czy uda się „IM” z jego wnętrza „wyrwać” to co dał mu dom? Pamiętam spotkanie na obiekcie gdzie odbywałem wartę garnizonową z naszym wspólnym kolegą, nieżyjącym od wielu lat, Witkiem Skonecznym. Witek miał identyczny stosunek do systemu, komunizmu i władzy, co Jurek. Na terenie wymienionego obiektu, jego jednostka wojskowa elektryfikowała teren naszego garnizonu. Po zejściu z posterunku, na tak zwane czuwanie, spotkaliśmy się z Witkiem by powspominać stare, dobre czasy w cywilu. Oczywiście, nie mogło być inaczej, w naszej rozmowie dotknęliśmy również Jurka Gołowkina. Zapamiętałem Witka wypowiedź, - Jurek nie wytrzyma w wojsku, albo zwariuje albo wywalą go z hukiem na zbitą twarz.
Jego prawicowa ortodoksja, choć jest merytorycznie słusznym określeniem, by pokarmu nie dawać wszystkim antynarodowym, antypaństwowym kosmopolitom, pozwolę sobie ten termin określający charakter jego osoby, zamienić na uczciwy i wierny zasadom, jakie dała mu rzymsko katolicka cywilizacja.
To Jurek jest autorem pewnej, myślowej, wypowiedzianej w naszej Literackiej, koncepcji, - By naszą współczesność zobrazować dodać muszę do słów Bóg, Honor, Ojczyzna jeszcze jedno, bardzo ważne słowo, Rock’n’Roll. Ten powstały kwadrat ma swoją, cywilizacyjną wymowę. Uzasadniał swoją koncepcję tym, że właśnie rock’n’roll rozwalał wszystkie totalitaryzmy świata; od rasizmu, nazizmu, faszyzmu do komunizmu. Wówczas zbyt wiele z tych słów nie rozumiałem, dzisiaj choć się wszystko ziściło, zmaterializowało, to grożą światu, inne niebezpieczeństwa.
Kiedy spotkaliśmy się z Jurkiem w domu Wojtka Szymona tuż po ukończonej, oficerskiej szkole, na urlop przyjechał w galowym mundurze w stopniu podporucznika, wszyscy obecni na chacie, znając go, nie mogli nadziwić się jego zewnętrznemu wizerunkowi. On także sam czuł się jakoś niepewnie, był mniej rozmowny, sztuczny ale tylko do momentu, w którym Wojtek nie uruchomił swojej muzycznej maszynerii. Gdy w pokoju rozległy się dźwięki wielkiego przeboju Bobby Darina (ukochany przez Jurka piosenkarz) w szalonym utworze Early In The Morning, w Jurka wstąpił diabeł, zupełnie jak u Roberta Stevensona w noweli, Doktor Jekyll i Mister Hyde. Zapomniał o tym, że reprezentuje oficera LWP, zrzucił górną część munduru, rozpiął pod szyją guzik od koszuli, poluzował krawat i wypijając jednym haustem dwa szybkie 45% płynu, zaczął poruszać się po pokoju jakby znalazł się w cywilu, na parkiecie w Literackiej czy Jagódce. Wróciło wszystko do normy. Obecny Andrzej Zeus Ronek rzekł do nas, - Nareszcie jest sobą!
Był sobotni wieczór, Jurek z grupą przyjaciół (Witek Skoneczny, Andrzej Zeus Ronek, Wojtek Szymon, Mirek Napoleon Daniszewski, Wiktor Weggi, Marek Witulski) wybrał się na dancing do Jagódki, by hucznie uczcić swój oficerski stopień. Swoją obecnością wywołał w lokalu wielką sensację, nie wszyscy w mieście wiedzieli, że Jurek zdradził życie w cywilu, szczególnie obecne w tym dniu na tańcach nasze dziewczyny (Ela Godlewska, Sabina Woźniak czy Mirka Broniszewska). Przyjaciele z zespołu Zdziśka Piwka Piwowarskiego, DIX-61 stanęli szczególnie na wysokości zadania. Znali Gołowkina, jego taneczne umiejętności (na parkiecie w Jagódce nie jeden dancing spędził), więc wiele rundek tanecznych obfitowało w rock’n’rollowe, szalone rytmy, przeplatając je muzycznymi migdałami.
Stworzyli Jurkowi muzycznie idealne, taneczne warunki. Głodny kołatania, niczym lew, nie schodził praktycznie z parkietu, mało co z sobą konwersowaliśmy przy konsumpcyjnym stoliku. A kiedy saksofonista zespołu, Jurek Tomasik Tomaszewski zadedykował mu wielki hit grupy Billa Haleya, The Comets, klasyczny utwór na saksofon (ulubiony Jurka instrument, sam grywa na nim amatorsko), Rudy’s Rock, wszyscy tańczący ustąpili mu miejsca na parkiecie, a on wraz ze swoją partnerką z Sabiną, jak za dawnych lat bywało w kultowej kawiarni Literacka, wszystkich wprowadził w osłupienie, wykrzykując, - Polski żołnierz wszystko potrafi!
Właściwie pierwszy urlop Jurka był jedynym spotkaniem się z nim w całej, jedenastoletniej, wojskowej karierze. Od pierwszych dni bycia w wojsku w jego głowie powstawała jedyna myśl, - Co mam uczynić by bez szwanku wyjść do cywila? Codziennie stosowana destrukcja wobec służby, wobec armii nie dawała mu spokoju. Miał świadomość, że jest to karkołomna, prawie niemożliwa koncepcja do zrealizowania. Być niesubordynowanym wobec wojska, na bakier z dyscypliną oficerską, to dewiza na każdy dzień spędzony w armii. Po czterech, pięciu latach służby, Jurek co kwartał pisał do dowództwa petycję o przeniesienie go do rezerwy, motywując ją przeróżnymi, życiowymi trudnościami. Sam nie dowierzał jej realizacji, ale do końca był konsekwentny w tym działaniu. Było to delikatne i niebezpieczne przedsięwzięcie, bo łamanie wojskowego kodeksu, prawa, groziło kryminałem.
Przygotowując się do wyjścia do rezerwy, zakładał, że mu się uda, porucznik Gołowkin by mieć godny i popłatny zawód w cywilu, wymyślił zaoczne studia na Wydziale Geodezji w krakowskiej AGH. W tamtych latach dostać się na uczelnię z taką renomą jak AGH, trzeba było być naprawdę dobrym w nauce. Tym bardziej, że Jurek chciał studiować jako cywil, by pod żadnym pozorem nie było przecieku do dowództwa. Gdyby to się wydało miałby z tego tytułu duże nieprzyjemności. Okres blisko siedmiu lat studiowania (były przerwy w nauce spowodowane służbą), bo tyle trwała jego nauka na AGH, była najcięższym kawałkiem chleba, jak sam określa, zdobytym w jego życiu.
Na początku lat 70-tych przed opuszczeniem Polski przez Wojtka Szymona, w Warszawie, doszło do przypadkowego spotkania z Jurkiem. Wojtek, w towarzystwie przyszłej żony Łucji, wybrali się razem na towarzyskie pogawędki do restauracji Kongresowa, która mieściła się w Pałacu Kultury i Nauki. Jak zwykle bywa w polskiej tradycji, po dłuższej, koleżeńskiej rozłące, spotkanie wzmocnione zostało kroplą alkoholu (tak się przynajmniej na początek wydawało, że będzie tylko kropla). Jurek jak przystało na oficera LWP, ubrany był w mundur wyjściowy. Zaczęło się od zwykłych wspomnień o rock’n’rollu, o dziewczynach z tamtej epoki, beztroskich, młodzieńczych latach, a każde wspomniane wydarzenie było wsparte alkoholową kolejką. Przyszedł, jak przystało w takich sytuacjach, czas na dowcipy, kawały. Jeżeli kawały to między innymi o wojsku, o ruskich. Jak zwykle prym wiódł Jurek, zawsze mocny był w dowcipach, w robieniu kawałów, świetnie je opowiadał.
Lekko na rauchy, nie zważając na mundur polskiego oficera, rozpoczął od klasyki polskich dowcipów; o politykach, komunistycznym systemie, o ruskich, stając się coraz bardziej głośnym. Jego silny i mocny tembr głosu, po rozmownej wodzie, rozchodził się po całym lokalu. Sytuacja stała się niezręczna, wielu gości coraz bardziej spoglądało na stolik z oficerem. Wojtek z Łucją usiłowali rozhuśtanego Jurka powstrzymać przed nawałem słonych, politycznie dowcipów, co okazało się skomplikowanie trudne. W pewnym momencie Wojtek widząc sytuacyjny impas poprosił kelnera o rachunek. Kiedy do stolika zbliżył się kelner, Jurek zwrócił się do niego w języku angielskim. Lekko zdezorientowany (nie rozumiejący języka), nie wiedząc o co chodzi, robiąc głupią minę, kelner odszedł, by po chwili przy stoliku zjawił się kierownik sali i … powstała afera.
Konwersację z kierownikiem sali, Jurek nadal utrzymywał język enpla (w byłym systemie, język nieprzyjaciela). Ten zachowywał twarz, sztucznie się uśmiechał będąc nadal uprzejmym i grzecznym. W międzyczasie ktoś zadzwonił po milicję. Po jej przybyciu (dwóch podoficerów) Jurek nadal z władzą prowadził rozmowę po angielsku. W tym czasie padł głos z sali, - Jak to wygląda by polski oficer zwracał się do władzy w obcym języku! W tym momencie Jurek zripostował, odpowiadając na głos z sali, - Uczcie się tego języka, bo może się wam przydać. Proponuję panu też się uczyć, bo nigdy nie wiadomo co pana może jutro spotkać, jeżeli Pan Bóg pozwoli się obudzić. Po czym ponownie zwrócił się do kierownika sali po angielsku. Dwaj milicjanci widząc starszego stopniem polskiego oficera LWP, ukradkiem opuszczając lokal wycofali się z sytuacji dla nich niezręcznej. Wydawało się, że wszystko wróciło do normy, Łucja wzięła pod mankiet oficera, Wojtek pobrał z szatni wierzchnie okrycia. Gdy ubrani, udawali się do wyjścia, do lokalu energicznie wkracza patrol WSW, w liczbie trzech osób, z dowódcą patrolu w stopniu kapitana.
Zachowanie patrolu świadczyło, że ktoś z lokalu ich poinformował o incydencie, zrodziła się sytuacja niefajna dla Jurka. Na wysokości zadania stanęła Łucja, odeszła z dowódcą patrolu na bok, porozmawiali z sobą i kiedy wydawało się, że wszystko wraca do normy, porucznik LWP przemówił do WSW językiem, w którym wcześniej rozmawiał z obsługą z Kongresowej. Oficer Gołowkin został dokładnie wylegitymowany i zabrany z lokalu. Z tego tytułu miał wiele nieprzyjemności, włącznie z wpisem nagany do akt.
Przyszedł taki dzień w Jurka życiu, że latem 1980 roku, tuż po powrocie z urlopu (pierwszy dzień), z nad morza, przerażony kolega z jego jednostki dzwoni do domu i dramatycznym (nie istniały telefony komórkowe) głosem rozpaczy do słuchawki wręcz krzyczy, - Jurek chciałem przekazać ci strasznie smutną informację. Przedwczoraj przyszedł do naszego dowództwa rozkaz o odstawieniu cię do rezerwy. Niesłychane, co ty zrobisz!!! Jurek z uśmiechem na ustach wypowiedział do siebie słowa, na które ponad jedenaście lat walki z tą instytucją, oczekiwał, - To mój najpiękniejszy dzień w życiu. O swoim postanowieniu odejścia z wojska, Jurek nikomu, nawet najbliższym kolegom, przyjaciołom nie mówił, z stąd wielkie zaskoczenie i współczucie kolegów. Tak się złożyło, że we wrześniu tegoż roku, po siedmiu latach konspiracyjnych wysiłków związanych z nauką na AGH otrzymał wreszcie dyplom ukończenia z tytułem – Inżynier Geodeta, co dawała mu przepustkę do cywilnych instytucji.
Zatrudnił się w Toruniu w wyuczonym w wojsku zawodzie, jako geodeta, ale również podjął pracę wykładowcy w policealnym PST, co gwarantowało mu ekonomiczne bezpieczeństwo. Teraz towarzyszyła mu jedna myśl, - Wydostać się jak najszybciej z komunistycznego szamba – jak sam określał tamten okres w PRL-u, a był to czas wielkich, politycznych prześladowań, strajków na Wybrzeżu, powstanie Solidarności. Przyszedł rok 1981, Jurek stara się otrzymać paszport by wyjechać na zachód na wycieczkę, a stamtąd uciec, pozostać w obcym kraju. Na myśli miał jedno ze skandynawskich państw (Norwegia, Dania, Szwecja) a później przedostać się do Stanów, do Wojtka Szymona, z którym ja od 1972 roku nie miałem kontaktu. Ciągle otrzymywał odmowę. Przypuszczał, że problem w otrzymaniu wizy tkwi w zbyt krótki czasie po wyjściu z armii. Ale tak jak z pisaniem podań o przedwczesne przeniesienie do rezerwy, tak samo nieustępliwie czynił, pisząc prośby do Biura Paszportowego o wydanie mu wizy. Ciągle bez skutku.
W jednej z klas toruńskiego PST był uczeń, którego ojciec piastował urząd kierownik Biura Paszportowego. Jurek o tym nie wiedział. Któregoś dnia otrzymał pismo by zgłosił się do szefa w/w biura. Kiedy zasiadł w głębokim fotelu, szef biura zagaił, - Panie Gołowkin złożył pan podanie o paszport, a przecież pan wie, że byłym oficerom LWP zwolnionym z armii nie wydajemy tego typu dokumentów. Dopiero po odbytej w odpowiednim czasie kwarantanny, możemy wrócić do tematu. – Rozumiem – odpowiedział Jurek – zdaję sobie sprawę z zaistniałej sytuacji ale pragnę poinformować pana, że o tej procedurze nie wiedziałem a mam w Orbisie zarezerwowaną pięciodniową wycieczkę do Kopenhagi, nie zdając sobie sprawy z trudności jakie wystąpiły. – Będę z panem szczery – odpowiedział szybko kierownik – jest pan mojego syna nauczycielem, ma kłopoty z pańskiego przedmiotu. Jeśli mogę panu zaufać i syn pozbędzie się kłopotów z pańskiego przedmiotu, nie będzie problemu z wydaniem paszportu. – Dobrze – szybko odpowiedział Jurek – dotrzymam słowa. Dziękuję panu bardzo. Mniej więcej tak wyglądało prawne otrzymanie, najdroższego dokumentu w PRL-u dla obywatela, jakim był paszport pozwalający wyjechać z kraju.
W ten sposób dziesiątki tysięcy obywateli korzystało z takiej formy turystyki, zupełnie jak w piosence Neila Sedaki, One Way Ticket (bilet w jedną stronę), to znaczy nie wracało do kraju. Były to czasy, że można było poprosić o azyl przedstawiając tamtym władzom, polityczne prześladowania w kraju. Jurek dotarł do Kopenhagi by po dwóch dniach pobytu nie wrócił na swój prom a za ostatnie pieniądze (sprzedając cenny, rodzinny prezent – złoty zegarek) dostał się na prom płynący do Szwecji. Tu czekały na niego służby specjalne (jak twierdzi, ktoś go zadenuncjował). Kiedy sytuacja wydawała się beznadziejna, w oczekiwaniu na deportacje do kraju, przedzwonił, miał numer w notesie, do Janka Koziorowskiego (w Tomaszowie wiedzieli o sobie, who is who ale koleżeństwa nie praktykowali), mieszkał w Malmoe. Janek od kilkunastu lat przebywał w Szwecji, miał paszport z tego kraju. Kiedy przyjechał, w niewiadomy dla Jurka sposób, po dość długiej rozmowie ze służbami, spowodował, że Jurka wypuszczono i zaczął się proces ze skandynawską asymilacją. Od tej chwili Janek i Jurek są wielkimi przyjaciółmi, choć dziś, po 25 latach pobytu w Szwecji, powrócił do Tomaszowa. Kiedy tylko jest w naszym kraju, Jurek zawsze odwiedza dom przy ulicy Brzozowej. Ich przyjaźń jest wzorem do naśladowania.
Dziś mogę powiedzieć, że rok 1981, był rokiem, w którym w tym samym czasie co Gołowkin, kraj opuścił nasz wspólny przyjaciel, uczestnik pierwszych fajfów i rock’n’rollowych seansów na chacie u Szymona, Andrzej Tokarski. To właśnie Andrzej odnalazł w Nowym Jorku Wojtka Szymona Szymańskiego. Ten rok to smutny rok, generał Jaruzelski wprowadził Stan wojenny, który nieodwracalnie odmienił i podzielił na trwale polski naród.
Jurek Gołowkin jest dzisiaj powszechnie szanowanym i uznanym obywatelem Szwecji. Jest radnym okręgu dwóch kadencji (odpowiednik naszego województwa), świetnie mówi nie tylko w języku angielskim ale i szwedzkim. Ma wysoką pozycję na listach wyborczych swojego regionu. Jest kompetentnym fachowcem w geodezyjnym światku. Bierze udział w różnych, naukowych spotkaniach i sympozjach, tak w Europie czy Stanach Zjednoczonych. Czuje się spełnionym zawodowo i politycznie. Pozostał prawym i uczciwym człowiekiem. To od niego dowiaduję się o żołnierzach wyklętych, wyklętych pannach i właściwej sytuacji Polski na światowej arenie. Zawsze mówi do mnie, - Antek z daleka lepiej widać, nic dobrego naszemu krajowi nie wróżę. Obym się mylił. Kiedyś myślałem o powrocie do ojczyzny, ale dziś wydaje mi się to niemożliwe. Lewactwo i inne pseudo liberalne, zboczone koty rządzą moim krajem, to nie jest moja Rzeczpospolita, taka jaką nasi dziadowie przelewając krew budowali. Myślałem, że po 1989 roku będzie normalnie ale dzisiaj widać, że była to wielka mistyfikacja.
Jerzy Gołowkin zapraszany jest w Europie i Stanach na spotkania w dziedzinie geodezji, czytanie zdjęć satelitarnych, branżowych narad gdzie zawsze jest dla niego miejsce, fotel z napisem - Jerry Golowkin. SWEDEN"
Kiedy z nim rozmawiałem pod koniec ubiegłego tygodnia naszła go nostalgiczna chwila, - Słuchaj Antek – powiada – od wielu lat, nie wiem jak to sobie wytłumaczyć, przed oczami staje mi saksofonista z „Literackiej”, pan Henryk Fiszer, który w tamtych latach grał w zespole Edmunda Wydrzyńskiego na sobotnio niedzielnych dancingach. Jak wiesz zawsze byłem muzycznie kopnięty, więc kupiłem sobie saksofon i w wolnych chwilach rżnę sobie na cały gwizdek, aż dom trzeszczy w swoich „szwach”, nasze pamiętne przeboje z tamtych lat. W ten sposób wracam do tomaszowskich pieleszy, do przyjaciół, do zapamiętanych miejsc w mieście, do kolegów, którzy odeszli od nas na zawsze. Przez co żyje mi się inaczej, lżej, czuję się naprawdę szczęśliwy. Zakończył swoją wypowiedź, zamiast mickiewiczowską Odą do młodości, sparafrazowanym tekstem, sentencją Andrzeja Sikorowskiego z Grupy pod budą;
Nim na pożarcie rzucą nam tłumom, chcę coś powiedzieć,
ważnym gościom: To nie jest tęsknota za rock’n’rollem,
to jest tęsknota za młodością!!!
Napisz komentarz
Komentarze