Przystojny, o nieprzeciętnej urodzie, zawsze elegancko ubrany w dobrze skrojone garnitury, modne ciuchy (oryginalne jeansy Levis Strauss, koszulki polo czy zachodnie kurtki), niesłychanie inteligentny i prawy (mówiło się o nim bystry), o dużej, historycznej (nie tylko szkolnej, ale zawsze prawdziwej) wiedzy zdobytej w domu. Był stałym bywalcem pierwszych (w latach 1961/62), pionierskich fajfów w naszej kawiarni Literacka. Uczestniczył w rock’n’rollowych seansach na chacie Wojtka Szymona przy Placu Kościuszki 17. Był jego przyjacielem. Mowa oczywiście o Jurku Gołowkinie.
By czytający ten felieton mógł sobie uzmysłowić jego sylwetkę, konstrukcję psychiczną, fizyczną przybliżę rodzinne, maleńkie drzewko genealogiczne. Jurek wywodził się z rodziny inteligenckiej, ojciec Konstanty Gołowkin, maturę kończył w 1939 roku w Korpusie Kadetów w Rawiczu. Od 1 września miał iść do Szkoły Artylerii w Toruniu, ale wybuchła wojna. Po wojnie chciał studiować na Politechnice na Wydziale Budowlanym. Komuna nie uznawała jednak matur ukończonych w szkołach wojskowych. Musiał dodatkowo jeszcze dwa lata uczyć się w PRL-u by zdać maturę i podjąć studia. Ukończył je na początku lat 50-tych zostając budowlanym inżynierem. W Tomaszowie Mazowieckim na przełomie lat 40/50-tych minionego wieku prowadził budowę wodociągu Pilica – Łódź. Prowadził wiele poważnych budów nie tylko w naszym mieście. Nauczał w Technikum Budowlanym, na różnych kursach branżowych, w pomaturalnych, dwuletnich PSZ-tach - Państwowa Szkoła Zawodowa, przedmiotów o charakterze budowlanym. Wychował setki świetnych techników i fachowców.
Pra, pra, pradziad pana Konstantego niejaki Gawrył Gołowkin był najbliższym kuzynem Marii Naryszkiny, matki cara Rosji, Piotra I Wielkiego. Piotr I był jednym z największych carów, po Iwanie Groźnym. Gawryła mianował Pierwszym Kanclerzem Rosji. Razem podróżowali po Zachodniej Europie (Francja, Niemcy, Belgia, Holandia). Ciekawostką jest to, że Gawrył Gołowkin, w drewnianej Rosji, wybudował pierwszy w Piotrogrodzie murowany dom (Piotr I, wielki reformator Rosji, niczym nasz Kazimierz Wielki, zastał Rosję drewnianą, za swego panowania rozpoczął budowę domów z kamienia). Na początku XIX wieku Gołowkinowie osiedlili się na ziemiach polskich asymilując się z polską historią, kulturą, katolicyzmem, stając się wiernymi tym zasadom – Bóg, Honor, Ojczyzna - patriotami.
Natomiast matka Jurka, pani Halina z domu Kudelska, urodziła się, wychowała i wykształciła jako magister farmacji w Wilnie. Po przybyciu do Tomaszowa przez długi okres czasu była kierowniczką apteki przy Placu Kościuszki. Zamieszkiwali (do dziś mieszka w tym domu najmłodszy brat Jurka) w jednym z trzech bloków przy ulicy Smugowej (krańcówka autobusu nr.13) przeznaczonych dla pracowników pionu techniczno - administracyjnego należącego kiedyś do Zakładu Wodociągów przy Jana Pawła II.
Rodzina Gołowkinów miała poglądy antysowieckie, antykomunistyczne i w takim duchu wychowywany był Jurek. Bliskim stryjem Jurka (od strony matki Haliny) był ksiądz Zdzisław Peszkowski (herbu Jastrzębiec). Żołnierz kampanii wrześniowej. Po klęsce dostał się do niewoli w ZSRR. Jako jeniec obozów sowieckich, udało mu się zbiec z obozu Ostaszkowo. Zaciągnął się do powstającej w ZSRR Armii Polskiej generała Andersa. Po wojnie zamieszkał na Zachodzie, do kraju wrócił po 1989 roku. Ksiądz Peszkowski został duchowym kapelanem rodzin żołnierzy (podoficerów i oficerów) polskich wymordowanych w Katyniu wiosną 1940 roku przez Armię Czerwoną. Z wielkim zaangażowaniem walczył o to, by w Katyniu powstał cmentarz żołnierzy polskich, tam zamordowanych. To od niego po powrocie do kraju (zamieszkał w Warszawie w Pałacu Prymasowskim przy ulicy Miodowej), często odwiedzając wujka, Jurek poznawał prawdziwą historię narodu i państwa polskiego.
Dziadek Jurka (ojciec matki Haliny) major Stanisław Kudelski w latach 20/30-tych minionego wieku był wojskowym Głównym Sędzią Orzekającym w Wilnie. Zasłynął ze skazującego wyroku na pięć lat pozbawienia wolności (1927/31), wcześniej zdegradowanego majora WP, Michała Rolę Żymierskiego (w PRL-u Marszałek Polski, Minister Obrony Narodowej), który w II RP pełnił wysokie funkcje finansowe w WP. Wraz z dwoma generałami, oskarżeni i skazani za finansowe malwersacje zaopatrzenia polskiej armii w francuski sprzęt chemiczny. Po wyjściu z więzienia, Rola Żymierski współpracował z KPP i komunistami sowieckimi. Pan major Marian Kudelski zamordowany został w 1942 roku w obozie Auschwitz – Birkenau.
Pani Emilia Kudelska (babcia Jurka), poczciwa, wykształcona kobieta, żona majora, w dworku rodzinnym w Wilnie, oprócz własnych dzieci wychowywała kilkoro innych, osieroconych. Wśród jej wychowanków był Tadeusz (Tadzio) Konwicki przyszły, silnie związany z byłym peerelowskim systemem, pisarz i reżyser filmowy.
Jurka, choć nie osobiście, poznałem w październiku 1959 roku, na koncercie zespołu Rhythm and Blues w kinie Mazowsze. W kolejnym 1960 roku widziałem go w kinie Włókniarz na koncercie Czerwono Czarnych, jak w rock’n’rollowym szaleństwie, wywijał ponad głową marynarką. Jego nadaktywność w zachowaniu, postępowaniu, nie tylko na koncertach rock’n’rolla, przysparzała mu wiele szkolnych kłopotów. Choć nie miał nigdy problemów z nauką, wiedzą przewyższał wielu innych kolegów, to szczególny sposób bycia jaki reprezentował nie zawsze był akceptowany przez szkolnych pedagogów. Często w sprawie swojego zachowania stawał na dywaniku w gabinecie dyrektora, co przeważnie kończyło się wezwaniem rodziców do szkoły. Niejednokrotnie, choć postępował merytorycznie słusznie, występujące nieścisłości etyczne (według szkoły tak zwane przestrzeganie socjalistycznej moralności)) po obu stronach, zawsze kończyły się negatywną oceną, karą jednej strony, ze wskazaniem na … Gołowkina.
Jurek był kolegą o rok starszym ode mnie. Kiedy zaprzyjaźniłem się z Szymonem zacząłem uczestniczyć w słynnych, rock’n’rollowych seansach, na które często z przyjaciółmi przychodził Gołowkin. Zaprzyjaźniliśmy się. Zaimponował mi inteligentnym dowcipem, robieniem subtelnych kawałów ale szczególnie muzycznym osłuchaniem i dużą wiedzą nie tylko o rock’n’rollu ale o muzyce w ogóle. Spotkania z Jurkiem na seansach u Szymona były dla mnie znaczące, w dyskusjach i rozmowach z nim rozwijałem wiedzę i doświadczenie. Jurek brał lekcję gry na fortepianie, miał wielkie wyczucie rytmu, świetnie tańczył, był chłopakiem muzykalnym.
Kiedy był uczniem I LO był wezwany do dyrektora, idąc do gabinetu rozmyślał, - Co ja takiego znowu zrobiłem, o co chodzi? Strach ma wielkie oczy, okazało się, że u pana dyrektora była grupa łódzkich filmowców od filmu dokumentalnego, zaproponowała Jurkowi udział w castingu, co pozwoliło zagrać mu w filmie opowiadającym o nieostrożnym zachowaniu się młodzieży z ogniem w lesie, w wyniku czego spłonął las. Zdjęcia kręcono w Puszczy Spalskiej. Oprócz Jurka w filmie zagrało jeszcze trzech kolegów z innych klas I LO. Film był dodatkiem do filmu fabularnego w kinie Mazowsze. Młodzież nie tylko I LO i II LO ale z innych tomaszowskich szkół wypełniała widownię na wszystkich seansach. Dzięki dokumentalnemu filmowi, Jurek stał się jeszcze bardziej popularnym w Tomaszowie, nie tylko wśród dziewcząt ale całej młodzieży miasta.
Będąc w drugiej licealnej zmienił ogólniak na II LO. W tej szkole, w porównaniu do I LO kadra była młodsza, bardziej tolerancyjna na wszelkie nowości, modę, w której odczuwało się (jak mówią byli uczniowie) więcej „wolności”. Za sprawą pana Dobrosława Pytla, powstał uczniowski kabaret (słownomuzyczny). Zrobiono spektakl coś w rodzaju musicalu, w którym zespół uczniów wykonywał wiele piosenek, skeczów, było sporo dixlandu, były też elementy rock’n’rolla. Jurek Gołowkin również brał w tym spektaklu udział. Prowadził konferansjerkę, prezentował w nim również swoje dowcipne monologi, coś w stylu sołtysa Kierdziołka. Było to pierwsze, uczniowskie tego typu przedsięwzięcie w tomaszowskich szkołach, które pobudzało młodzież do samoorganizowania się.
Podczas spotkań "na chacie" u Wojtka Szymona, największym kłopotem było wniesienie do mieszkania alkoholu. Tu na prohibicyjnym posterunku zawsze stała gospodyni domu, Wojtka babcia. Układ mieszkań był taki, że by dostać się do pokoju Wojtka trzeba było przejść przez kuchnię, która była królestwem babci Zofii. Nie znaczy to, że na rock’n’rollowe seanse nie udawało się nam, różnymi sposobami, przemycać nektar chmielowo gronowy. Gorzej było z pozbywaniem się opakowania po alkoholu. Schowkiem na butelki stał się kaflowy, wysoki piec stojący w narożniku pokoju. Układaliśmy je (między ścianę pokoju a piec) w pionie aż po sufit. Opróżnialiśmy piecowy prześwit kiedy (do skupu opakowań) babcia Zofia wyjeżdżała z miasta lub dłużej nie przebywała w domu. Chciałem opowiedzieć o pewnym, zabawnym incydencie związanym z „pozbywaniem się” poalkoholowego opakowania.
Pewnego, letniego popołudnia przyszedłem do Wojtka, kiedy przemieszczałem się przez kuchnię babcia Zofia akuratnie z napełnioną wazą zupy chciała dostać się z obiadem do pokoju, z którego dobiegały odgłosy kolegów i cudowny dźwięk klarnetu Acker Bilka w utworze Stranger On The Shore. Babcia poprosiła mnie bym otworzył drzwi do pokoju co szybko uczyniłem.
Gdy je otworzyłem, nagle rozległ się potężny huk i rumor. Zobaczyłem Jurka spadającego (z podstawionego krzesła) z wysokości pieca na podłogę pełną toczących się butelek. Jurek z prędkością światła przemieszczał się na butelkowym pojeździe przez cały pokój, waląc głową w przeciwległą ścianę. Wyglądało to makabrycznie. W tym momencie, będąca w szoku babcia, wypuszcza z rąk wazę i … Wojtek został bez obiadu. Jurek po wypiciu wina marki wino z Andrzejem Zeusem i Wojtkiem, podstawiając krzesło, usiłował opróżnioną butelkę umieścić na blisko dwumetrowej wysokości, w prześwicie pieca. Przestraszony otwieranymi drzwiami od kuchni, runął w opisany sposób na podłogę. Na szczęście, poza drobnym potłuczeniem, Jurek nie odniósł większej kontuzji.
Kolejne, spowodowane awangardowym zachowaniem Jurka, szkolne kłopoty doprowadziły do tego, że zmuszony został przenieść się (pomógł mu ojciec) z liceów (I i II LO) do Technikum Budowlanego, w którym długo miejsca nie zagrzał. Kochani i cierpliwi rodzice, którzy przez cały okres dorastania Jurka załamywali ręce, załatwili mu ogólniak z internatem dla trudnej młodzieży, w Warszawie. Wreszcie odetchnęli z ulgą bo Jurek, o dziwo, z dala od domu, wbrew wszelkim, złym prognozom ukończył maturę. Jurka sukces, długo będę pamiętać, bo zakończył się wielką, taneczną balangą na dancingu w Jagódce.
Przyszedł czas na organizowanie fajfów w Literackiej. Zanim nastąpił oficjalny, historyczny, sierpniowy dzień 1962 roku, wcześniej, jesienią 1961 roku czyniliśmy, taneczne przymiarki na parkiecie kultowej kawiarni. Właśnie w tymże roku odbyło się w polskim sejmie pamiętne plenum KC PZPR, na którym I Sekretarz partii, towarzysz Wiesław Gomułka wypowiedział znamienne słowa, przeciw Zachodniej kulturze; … żadnej zachodniej kultury przenikającej do naszej ojczyzny nie będę tolerował … To właśnie Jurek, wbrew wypowiedziom przywódcy narodu, podczas odtwarzania taśm magnetofonowych, w wypełnionym młodzieżą lokalu (ferie zimowe), nie wytrzymuje wewnętrznego napięcia słuchając rock’n’rollowych rytmów i jako pierwszy eksperymentuje na parkiecie w dzikich tańcach.
Dochodziło do nich, pomimo interwencji barmana, codziennie przez okres trwania ferii. Mimo tłumienia dzikich tańców, niejednokrotnie udało się przetrwać na parkiecie niejednej, tańczącej parze. Te wszystkie, państwowe zakazy Jurek łamał, kształtując wśród młodych osób, opór do władzy. Chytrym lisim sposobem przekonywał „górę” do akceptacji fajfów. Do wyrażenia zgody na tańce, strony, my i oni, musiały dojrzeć, dać czas czasowi, co w konsekwencji już w niedługim czasie w wakacje następnego, 1962 roku, nastąpiło.
Nigdy nie zapomnę pierwszego fajfu w Literackiej. Było upalne, sierpniowe popołudnie 1962 roku. Do lokalu przybyły tłumy młodzieży (większość, sądząc po kusych ubiorach, prosto z plaży). Równo, gdy wybiła godzina 17.00 (obsługiwałem pierwszy fajf) puściłem magnetofon w ruch, szalone dźwięki Splish Splesh Bobby Darina. Wydobywający się rock’n’rollowy czad z muzycznego mebla, natychmiast przywołał na parkiet Jurka Gołowkina (partnerki nie pamiętam), który pociągnął za sobą kolejne, tańczące pary. Zrobiło się tłoczno na parkiecie. Następny utwór Yakety Yak zespołu The Coasters to taneczny, niesamowity popis rock’n’rolla w wykonaniu Jurka i jego partnerki (najprawdopodobniej była to Basia Kobylakówna). Tańczące pary zatrzymały się, ustępując miejsca szaleńczym krokom Gołowkina a sami klaszcząc w dłonie dopingowali ich. Tak działo się codziennie (oprócz sobót i niedziel) do końca sierpnia.
Skończyły się wakacje i zaczęła się kolejna, szkolna udręka tym razem ze studiami. Najpierw była ekonomia polityczna na UW, potem matematyka na Studium Nauczycielskim w Zgierzu, potem dział muzyczny na tym samym SN-ie i … jeszcze coś tam po szkolnej drodze… wreszcie przychodzi zawiadomienie o stawieniu się na poborową, komisję wojskową. Po twardej, męskiej rozmowie z ukochanym i cierpliwym ojcem, zapadła decyzja, Wyższa Szkoła Artylerii w Toruniu. Była to ta sama szkoła w której miał studiować, gdyby nie wybuchła II Wojna, pan Konstanty. To był szok, nie tylko dla Jurka ale dla wszystkich jego kolegów. Znając Jurka, jego stosunek do armii, do systemu, do wolności nikt z nas nie wyobrażał sobie Gołowkina w wojsku. W naszych, koleżeńskich gremiach mówiło się, - Jurkowi odbiło, chyba zwariował, ale o tym opowiem w kolejnym odcinku.
Napisz komentarz
Komentarze