Sobota, 29 sierpnia 2009 roku, dzień moich 64 urodzin, około godziny 5.00 nad ranem obudził mnie walący z wielką siłą o okienne parapety, deszcz. To była potężna ulewa. Podniosłem w górę okienne rolety, wyjrzałem przez okno, całe niebo zachmurzone. - Do południa zapewne przejdzie – z taką świadomością położyłem się ponownie do łóżka. Wstałem około 9.00, za oknem bez zmian, nadal leje „jak z cebra”. Nie czyniłem żadnych ruchów, z wielką nadzieją oczekiwałem poprawy pogody, choć muszę przyznać, że stan mojego ducha był nienajlepszy. - Do 17.00 jeszcze sporo mamy czasu – pocieszałem się spoglądając z niepokojem w swoje okno. Około 10.30 mam telefon od pani Dąbrowskiej z drukarni MOMAG, - Panie Antoni,
z radością muszę poinformować pana, że cały nakład książki „Moje miasto w rock’n’rollowym widzie” wykonaliśmy. O godzinie 12.00 z portierni zakładu może pan odebrać całe zlecenie. Ta informacja była jak kubek miodu wylany na moje serce.
Tą radosną informacją natychmiast podzieliłem się telefonicznie z chłopakami z ulicy Brzozowej. Kwadrans przed 12.00 Janek z Wojtkiem podjechali volvo combi pod mój blok i razem udaliśmy się, niczym Gary Cooper w filmie W samo południe, na ulicę Farbiarską do MOMAG-u. W strugach ulewnego deszczu, przy hejnale z Wieży Mariackiej, załadowaliśmy (34 paczki x 30 sztuk w każdej) na samochód i udaliśmy się z książkowym bagażem do księgarni Barbary Goździk przy Placu Kościuszki 22 (Basia była wydawcą tej publikacji).
Po rozładunku, na zapleczu księgarni, nasza gospodyni, uraczyła nas wspaniałą, gorącą herbatą z rumem. W trakcie spijania aromatycznego napoju odbieram telefon od pani Naczelnik, Katarzyny Rutkowskiej – Biernackiej, - Panie Antoni z przykrością muszę poinformować pana, że ze względu na niepogodę, imprezę z Parku Solidarność przenosimy do Sali widowiskowej kina Włókniarz. Informację o zmianie miejsca imprezy wywiesiliśmy na bramie wejściowej do Parku Solidarność, również Radio Fama co chwila nadaje komunikaty o tej zmianie. Ulicami miasta od godziny 15.00 będzie jeździł samochód, który przez tubę informował będzie mieszkańców o tej zmianie. Proszę by pan przybył ze swoimi kolegami od rock’n’rolla do Włókniarza na godzinę 17.00. Trochę zmienił się scenariusz spotkania, ale o tym porozmawiamy na miejscu. Rozpoczynamy spotkanie o 18.00. Wszystko odbędzie się normalnie, zapewniam pana, a zatem do zobaczenia.
Kiedy opuszczaliśmy księgarnię było około 14.00, deszcz nadal padał, a do Wojtka zadzwonił Marek Zarzycki. – Wojtek wjeżdżam od strony Warszawy na ulice Tomaszowa, gdzie mam się udać? Szymon pokierował Zarzyka na Brzozową, a sami z Jankiem udali się w tym samym kierunku, a ja, ukontentowany przebiegiem wydarzeń dnia, autobusem „14”, z głębokim westchnieniem, - Uff nareszcie wszystko się pozytywnie wyjaśniło - pojechałem na zasłużony obiad do domu przy ulicy Dzieci Polskich, w dzielnicy Niebrów. Po obiedzie i dwugodzinnej sjeście, ze spokojem udałem się do byłego ZDK Włókniarz przy ulicy Mościckiego 6.
Kiedy znalazłem się w obiekcie ZDK, o ironio, przestało padać, nawet bardzo się wypogodziło, było cieplej niż w trakcie dnia przy padającym deszczu ale nie był to czas na odwrócenie zaplanowanych wcześniej, już ustalonych wydarzeń związanych z muzycznym świętem, 50 lat Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim. Sala kinowa nabita była do ostatniego miejsca. Dziesiątki osób po obu stronach widowni podpierało ściany. Przybyło na moje zaproszenie wielu tomaszowian, którzy byli wiodącymi postaciami w tworzeniu podwalin rock’n’rolla i jego rozpowszechnianiu (np. w kultowej kawiarni Literacka, restauracji kawiarni Jagódka czy w Klubie ZMS przy Barlickiego), przyjaciół, żyjących dziś w najbardziej odległych regionach świata czy kraju; Wojtek Szymon Szymański z Nowego Jorku, Edek Wójciak z Toronto, Jurek Dereń z małżonką Anią z Wrocławia, Czarek Francke z małżonką Henią z Gdańska, moja kuzynka Halina z Pabianic czy nieżyjąca dziś moja siostra Barbara z mężem Zbigniewem ze Śląska i wielu innych nie wymienionych w tym felietonie osób.
Dzięki wypogodzeniu się otworzyliśmy drzwi na zewnątrz pomieszczenia, by mogli stanąć przy otwartych drzwiach, na dziedzińcu ZDK Włókniarz ci, którzy nie mieli szczęścia dostać się do środka sali kinowej, by z niewygodnej pozycji mogli, choć szczątkowo, obejrzeć jedno z największych, muzycznych wydarzeń jakie w historii miasta odbyło się w ostatnią sobotę wakacji 2009 roku. Miałem osobistą satysfakcję, że w narożniku sali kina, przy drzwiach wyjściowych na zewnątrz, Basia Goździk, przy pomocy męża Czesława i mojej synowej Anny, mogła sprzedawać książkę mojego autorstwa, tematycznie związaną z niniejszymi obchodami święta rock’n’rolla, Moje miasto w rock’n’rollowym widzie. Publikacja ta miała największą sprzedaż, jednego dnia, ze wszystkich moich wydanych trzech tytułów Tryptyku.
Zjawiliśmy się o godzinie 17.00 w komplecie, to znaczy Wojtek Szymon, Mirek Orłowski i Marek Zarzycki, których na miejsce swoim volvo dowiózł Janek Koziorowski. Omówiliśmy w skrócie lekko zmieniony nasz występ, którym miało rozpocząć się jubileuszowe spotkanie. Również ustaliliśmy z prowadzącym, Tomkiem Zdonkiem, w którym momencie zmienionego scenariusza, wcisnąć rhythm’n’bluesowe szaleństwo Marka Zarzyckiego. Po uzgodnieniu ogłosiliśmy, że recital Zarzyka odbędzie się po występie warszawskiej grupy SZYMONERSI. Wybiła godzina 18.00, przy ogromnym aplauzie publiczności na scenę wchodzi wodzirej spotkania, dyrektor MDK, Tomek Zdonek i rozpoczął:
- Dobry wieczór państwu, mam zaszczyt zapowiedzieć największe wydarzenie w 50-letniej historii rock’n’rolla w naszym mieście. Chciałbym na początek, wyrazić swoją wdzięczność, wszystkim tym, którzy mimo, że nie należę do tamtej epoki, jeszcze nie było mnie na świecie, zaufali mi i powierzyli prowadzenie historycznego przedsięwzięcia. Choć pogoda sprawiła nam figla i dużo trzeba było wysiłku, by tak ważne dla miasta wydarzenie przenieść z Muszli Koncertowej do pomieszczenia Sali kinowej Włókniarz. Pomimo kłopotów, jestem szczęśliwy, że mogę przed państwem stanąć i poprowadzić dzisiejsze spotkanie. Kiedy patrzę na tłoczące się rzesze fanów, miłośników rock’n’rolla, tych siedzących na widowni jak również tych podpierających ściany kina, a szczególnie wszystkich tych, stojących na zewnątrz pomieszczenia mogę zapewnić, że czeka nas wspaniała, egzotycznie szalona zabawa, w którą wprowadzi nas, lokalny heros rock’n’rolla, pan Antoni Malewski. Panie Antoni – ZACZYNAMY - zapraszam na scenę.
Przy dźwiękach najbardziej klasycznego przeboju wszechczasów, jednego z prekursorów rock’n’rolla Billa Haleya, Rock Around The Clock, wchodzę na scenę kina Włókniarz i przy szalejącej jak za dawnych lat widowni, z okrzykami i fruwającymi marynarkami, rozpoczynam z łezką w oku, obchody święta rock’n’rolla w naszym mieście. Zacząłem od historii z kina Mazowsze (z 4 października 1959 roku), o tym jak zamiast poranka dla dzieci wystąpił po raz pierwszy w naszym mieście, rock’n’rollowy zespół w Polsce założony przez pana Franciszka Walickiego, Rhythm and Blues, co zaowocowało początkiem tego stylu w Tomaszowie. Przypomniałem starzycką jedenastolatkę, na tak zwanej górce przy ulicy Warszawskiej, miejscu, w którym w szkolnej kotłowni nastąpiła moja, rock’n’rollowa inicjacja. Opowiadając wydarzenia z przed 50 laty czułem wzruszenie zatykające gardło ale i radość, że dane było mi doczekać przepięknego jubileuszu. Wspomniałem koleżanki i kolegów, którzy uczestniczyli i przyczyniali się do rozwoju tej formacji w mieście a przedwczesna śmierć nie dała im szans doczekać tak pięknej chwili. Po opowiedzianej sekwencji z kina i szkolnej kotłowni, dołączyli do mnie Wojtek Szymon i Mirek Orłowski.
Wojtek przedstawił na przełomie lat 1950/60 tragiczną sytuację na polskim rynku płytowym, w zakazanej dziedzinie jakim był rock’n’roll, a właściwie o ich całkowitym wakacie na półkach sklepowych, o swoich sposobach w zdobywaniu płyt i domowej skarbnicy rock’n’rollowych krążków. Opowiedział również o muzycznych seansach, spotkaniach w swoim mieszkaniu przy Placu Kościuszki 17 oraz o najsłynniejszych prywatkach w mieście, jako jedyne miejsca dla młodzieży pracującej, szkolnej, w których można było uprawiać taneczne szaleństwa przy prawdziwym rock’n’rollu. Przyznał, że dzięki rock’n’rollowi zawdzięcza swój obecny status w Stanach Zjednoczonych, że dane mu było poznać wiele wybitnych postaci ze światowego show buisnessu, że mógł zobaczyć i przebywać w miejscu, w którym tworzył się rock’n’roll, to jest maleńkie studio nagrań SUN RECORDS w Memphis, gdzie poznał i uścisnął dłoń samego Sama Phillipsa, najsłynniejszego właściciela studia nagrań rock’n’rollowych krążków. To tu zaczynali swoje kariery najwięksi z największych; Elvis Presley, Jerry Lee Lewis, Carl Perkins, Billy Lee Riley, Roy Orbison czy Johnny Cash.
Mirek Orłowski, jak wcześniej ustaliliśmy w scenariuszu imprezy, jak przystało na jedynego z byłego województwa łódzkiego (przed gierkowskim podziałem Polski na 49 województw) uczestnika wielkiego, szczecińskiego finału Szukamy Młodych Talentów w 1962 roku. Opowiedział o swojej, amatorskiej przygodzie z rock’n’rollem. Drodze do lokalnego sukcesu poprzez miejskie i wojewódzkie eliminacje i zwycięski wyjazd do Szczecina. Opowiedział także o kulisach trzydniowych finałach szczecińskich, o piosenkarzach amatorach, z którymi się zaprzyjaźnił, a po finałach stali się zawodowcami i idolami polskiej młodzieży (Wojtek Kędziora – Korda, Czesław Wydrzycki – Niemen, Wojtek Gąssowski, Karin Stanek, Helena Majdaniec czy Krzysztof Klenczon).
Po naszym wystąpieniu rozpoczęło się całkowicie rock’n’rollowo, przy szalonych przebojach z epoki lat 50/60-tych, kolejno wystąpiły tomaszowskie, taneczne grupy. Najpierw uraczyli widownię tanecznymi popisami, roztańczone dzieci z grupy ASTER pani Beaty Będerz a po nich, dwie młodzieżowe pary z zespołu CANTINERO, wykonały bardziej profesjonalne kołatanie, klasycznym krokiem jive, ze wspaniałymi figurami co wywołało wśród przybyłych, duży aplauz i rock’n’rollową ekstazę. Myślę, że szereg odtwarzanych, rock’n’rollowych przebojów, jeden po drugim, oraz taneczne szaleństwa naszych milusińskich, wprowadziły przybyłych w najpiękniejszy okres lat sześćdziesiątych minionego wieku, przy czym zadowolić mogły najbardziej wybrednych w tej dziedzinie.
Po dziecięcych i młodzieżowych występach na kinowej scenie ukazała się warszawska grupa (zamiast planowanej Korda Nebeski Band) muzyczna, SZYMONERSI a w niej trzy wspaniałe, bardzo zgrabne, podniecająco, kuso ubrane wokalistki zespołu. Choć śpiewały profesjonalnie w stylu słynnej, szwedzkiej grupy ABBA, w tym wiele przebojowych coverów z ich repertuaru, to jednak kilku zatwardziałych rock’n’rollowców, na znak protestu, opuszczało z okrzykiem – Antek, jesteśmy oszukani, to nie jest rock’n’roll - salę kina Włókniarz. Choć w trakcie trwania spotkania była informacja o rock’n’rollowym występie Marka Zarzyckiego ci najbardziej krnąbrni, wychodząc z sali w proteście, posiali na widowni ferment, by z upokorzeniem po krótkim czasie zawstydzeni, ze spuszczonymi głowami, powrócili na salę kina Włókniarz powiadomieni telefonami komórkowymi przez wytrwałych na widowni, kiedy na scenie, w rhythm’n’bluesowym rytmie ukazał się Marek Zarzyk Zarzycki.
Marek swój nieplanowany mini koncert rozpoczął wielkim przebojem Elvisa Presleya, Don’t Be Cruel by po chwili utworem z repertuaru Fatsa Domino I’m In Love Again wprowadzić wszystkich w rock’n’rollową ekstazę. Ten blisko 40 minutowy recital Zarzyk zakończył hitem killera rock’n’rolla Jerry Lee Lewisa, Great Balls Of Fire. Dzisiaj kiedy wspominam to wydarzenie nie jestem w stanie wytłumaczyć co spowodowało, że Marek bez wypłaconej złotówki, na koszt własny przybył do Tomaszowa, by ratować mój honor, honor miasta, honor rock’n’rolla, dał fantastyczny, profesjonalny, muzyczny popis, wykonując piosenki, pokolenia najpiękniejszego okresu lat 60-tych dla polskiej młodzieży. Gdy próbowałem przed nim tłumaczyć się brakiem pieniędzy za występ on natychmiast skierował do mnie słowa, - Antek nie przeżywaj, przyjechałem do Tomaszowa tylko dla mojego przyjaciela Wojtka Szymona z Nowego Jorku, ale tak naprawdę i przede wszystkim przybyłem dla ukochanego ROCK’N’ROLLA.
Napisz komentarz
Komentarze