Jerzy Tomasik Tomaszewski (1943-2006) – zwanym przez kolegów, przyjaciół i bliskich, uczestników dancingów w kawiarni Jagódka, miłośników i fanów rock’n’rolla ze względu na wspaniałe, klarnetowe wykonania muzycznych coverów (grane przez Jurka wersje nie odbiegały od oryginału) – tomaszowskim Acker'em Bilk'iem.
Jurka poznałem w szkole średniej (chodziliśmy do jednej Szkoły Rzemiosł Budowlanych o profilu metalowym przy ulicy Farbiarskiej). Był o dwa lata starszy. Kiedy ja zaczynałem naukę on był w klasie kończącej. Nasz profil zawodowy to była obróbka skrawaniem metali w zawodzie tokarz. Tak się złożyło, że zajęcia praktyczne zwane przejściami, jako młody adept w tym zawodzie, miałem na tokarce Jurka. Przez okres dwóch miesięcy Jurek był moim przełożonym instruktorem. Były to czasy, że pomimo różnicy wieku, można było poznać się i zbliżyć do siebie
Byłem już po rock’n’rollowej inicjacji u Szymona (czułem przysłowiowego bluesa), natomiast Jurek będąc umuzykalnionym chłopcem (chodził do Ogniska Muzycznego na lekcję gry na klarnecie), z dużym powodzeniem od lat najmłodszych, grał na tym instrumencie w wilanowskiej Orkiestrze Dętej działającej przy ZWCh WISTOM. Orkiestra grywała na różnego rodzaju akademiach z okazji świąt państwowych, ludowych, w trakcie ulicznych przemarszy, na zakładowych uroczystościach ale też brała udział w pogrzebach osób zasłużonych dla miasta czy zakładu Wistom.
Właśnie grając w tej kapeli stał się muzykiem publicznie znanym. Zespół ten był dla Jurka muzycznym poligonem doświadczalnym, na którym kształcił swoje, muzyczne, umiejętności. Jako osiemnastoletni młodzieniec załapał się do tworzonego przez Zdzisława Piwka Piwowarskiego, dixlandowego zespołu, o nazwie nomen omen DIX-61. Zespół powstał by grać do tańca w restauracji Jagódka. Bardzo szybko stał się jego niekwestionowanym liderem.
Tomasik (taki pseudonim nadali mu koledzy z dzielnicy i ławki szkolnej) uczestniczył w fajfach w Literackiej, tu poznał wybrankę serca, Ewę Ziębę, która ze swoimi koleżankami z nowo powstałej dzielnicy Strzelecka, Elą i Fredką (dawniej mieszkały w zlikwidowanej dzielnicy Kaczka), królowały na parkiecie kawiarni. Pobrali się tworząc do ostatnich dni świetny, kochający się związek. Mieli jedną córkę, Edytę, którą Jurek bardzo kochał, sam będąc kochanym przez swoje kobiety. Lubiłem się z nimi spotykać. Sprawiało to mnie i mojej rodzinie wielką przyjemność.
Razem ze swoimi rodzinami jeżdziliśy (w latach 70/80 -tych) na wczasy w Ośrodka Wypoczynkowym ZWCh Wistom w Kołobrzegu. Tych turnusów w naszym życiu były trzy, może cztery. Nigdy ich nie zapomnę. Były to dla mnie najbardziej śmieszne i radosne chwile. Tak Jurka jak i Ewę w każdej rozmowie cechował swobodny, dowcipny język kończący się pointą rodem z angielskiego humoru. Posiadali oboje wielką klasę. Jurek swoje historyjki opowiadał dowcipnie, barwnie z zachowaniem taktu. Starał się opowiadając o swoich kolegach, znajomych czy to z pracy, zespołu czy zza kulis kawiarni Jagódka nie narażać ich na śmieszność. Zawsze wydobywał z tych osób coś miłego, sympatycznego. Wielką sztuką było być zabawnym, jednocześnie utrzymać dobre relację z otaczającymi ludźmi. Jurek takim właśnie był.
Wcześniej opowiadałem o jego mistrzowskiej grze na klarnecie i saksofonie. Ten drugi był dla niego podstawowym instrumentem w realizacji stylu jaki zespół prezentował (dixland, fokstrot, rock’n’roll), natomiast klarnetu używał kiedy wszyscy znajdujący się na parkiecie po rock’n’rollowych szaleństwach oczekiwali czegoś wolnego, sentymentalnego, by ze swoim partnerem, partnerką choć na moment znaleźć się w erotycznym świecie, zatopionej w półmroku kawiarni, by nastrój podniecenia, przeszył na wskroś rozgrzane ciała.
Swój muzyczny kunszt Jurek wykazywał grając klarnetowe solówki. Nawet najbardziej odporny na muzyczne dźwięki gdy tylko znalazł się na parkiecie ze swoją partnerką, musiał im ulec, kiedy z klarnetowej rury wydobywały się dźwięczne, przenikające fluidy utworów takich jak; Petit Fleur, Sail Along Silvery Moon, Summer Set czy Maria Elena. Dla przeżywania tych cudownych momentów warto było przychodzić do lokalu przy ulicy Warszawskiej.
Wprowadzone, choć na krótko (1968/70), tak zwane niedzielne, wzorem kinowych seansów dla dzieci i młodzieży, Poranki Taneczne (fajfy) były niczym innym jak benefisem Tomasika. Jurek nie oszczędzał swoich instrumentów, dął w nie nieustannie, z wielką energią. Na taneczne fajfy (w godzinach 10.00/14.00) do Jagódki przychodziła młodzież starsza ze szkół średnich, przeważnie z klas licealnych z istniejących ogólniaków (I i II) czy innych znajdujących się w mieście szkół zawodowych jak Technika (Ekonomiczne, Mechaniczne, Budowlane czy Samochodowe).
Uczniowie ci przestrzegali ówczesnych regulaminów szkolnych i kodeksu ucznia. Nie uczestniczyli, z wyjątkami, w późno wieczornych, tradycyjnych dancingach. Świetnie, tanecznie wyrobiona młodzież na parkiecie Jagódki dawała, ze swymi pięknymi, przystojnymi partnerkami, w sposób ogromnie erotyczny, upust swym muzycznym namiętnością. Jurek Tomasik w zamierzony, profesjonalny sposób, przy dobrze dobranym muzycznie repertuarze, utrzymywał parkietowe Status Quo. Młodzież kochała Jurka, dzięki tej wzajemnej miłości, nie tylko przetrwał ale ciągle rozwijał się rock’n’roll, dzięki czemu trwały również, taneczne poranki w Jagódce.
Kiedy rozpoczynałem swoją muzyczną działalność w Galerii ARKADY (sierpień 2005) Długim weekendem z Elvisem, Tomaszewscy przebywali na urlopie. Spotkaliśmy się przypadkowo we wrześniu przy DT Tomasz, usiedliśmy na chwilę na ławce, wymieniliśmy z sobą formalnych kilka zdań, jak kumpel z kumplem dawno się niewidzący. Jurek opowiedział jak zwykle, we właściwy sobie dowcipny sposób, o wakacyjnych przygodach, spędzonym czasie, o swoich kochanych kobietach, o wnuczce, po czym zwrócił się do mnie, - Antek mówił mi Kaziu Cychner (Cychnerowie Kaziu i Fredka przyjaźnili się z Tomaszewskimi), że zrobiłeś jakiś ciekawy program o Presleyu, czy coś będziesz robił w tym temacie?Odpowiedź mogła być tylko jedna – nie - gdyż jeszcze w tym czasie nie zakładałem kontynuacji cyklu.
Przyszedł czas, że zdecydowałem się jednak na kontynuowanie rozpoczętych w sierpniu (2005 roku) muzycznych spotkań. Ba! Nawet nadałem nowemu cyklowi tytuł. Nazywa się on od tamtej chwili Herosi Rock’n’Rolla. Na rozpoczęcie, już z nazwą cyklu, w styczniu 2006 roku na święto babci (21), wybrałem Fatsa Domino, który w naszych czasach był największym idolem wszystkich interesujących się rock’n’rollową muzyką. Pośrednio przez Kazia Cychnera zaprosiłem, Jurka Tomasika dla którego Fats nie był kimś obcym, z jego repertuaru można było na dancingach w Jagódce usłyszeć nie jeden przebój.
Na inauguracyjne spotkanie przybył z Nowego Jorku zapowiedziany przez lokalne media Wojtek Szymon. Przybyli również wszyscy bliscy Wojtkowi, przyjaciele, uczestnicy w latach 60-tych na jego chacie muzycznych spotkań: Mirek Orłowski, Romek Jędrychowski, Janek Szulc, Reniek Szczepanik, Adam Gabryszewski, Kaziu Cychner, Witek Kiełkowicz czy Waldek Kondejewski. Nie przybył tylko, co bardzo było dziwne, Jurek Tomasik Tomaszewski, telefonicznie powiadomiony o spotkaniu przez Kazia Cychnera. Pierwszy jego nieobecność zauważył Wojtek, - Antek mówiłeś, że na spotkaniu będzie obecny tomaszowski Acker Bilk, nie wiesz co się z nim dzieje?
Za miesiąc, 25 lutego, w tym samym lokalu, Galeria ARKADY, doszło do spotkania z drugim herosem cyklu, Billem Haleyem, gdzie wiele utworów (np. Rudy’s Rock) z haleyowego zespołu, The Comets, w swoim repertuarze miał właśnie Tomasik. Myślałem, że teraz dotrze, impreza medialnie była dobrze nagłośniona, choć jak twierdził Kaziu, - Dzwoniłem do Tomaszewskich kilka razy, za każdym razem nikt nie podnosił słuchawki. Przyznam, że bardzo zaniepokoiłem się jego nieobecnością. W poniedziałek 27 lutego mam tragiczną informację od Kazia Cychnera. - Wczoraj w niedzielę w łódzkim szpitalu zmarł Jurek Tomaszewski. To był szok, nie tylko dla mnie, dla całego mojego pokolenia.
Dzisiaj nie mam problemu być z Tomasikiem, włączam płytę Acker Bilka i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki znajduję sie w naszym świecie, wracają fajfy, wraca Jagódka, powraca Jurek Tomasik Tomaszewski a wraz z nim nasze dziewczyny i chłopcy z tamtych lat, wraca ukochana muzyka. Dopóki ona trwa mam cały czas przed sobą obraz Jurka, obraz lat 60-tych. Oby nikt nie wyłączył mi tej płyty. Cześć JEGO pamięci.
Napisz komentarz
Komentarze