Weźmy taki „Underneath”, który przez kilka początkowych sekund brzmi jak soundtrack do filmu „Gladiator”, żeby za chwilę przemienić się w melancholijne trip-hopowe „plumkanie”. W tym utworze głos wokalistki tylko intensyfikuje doznania, które krążą wokół emocjonalnego niespełnienia i tęsknoty (ale takiej naprawdę „deep, deep”). Ciekawe gitarowe tła i „senne” chórki dopełniają onirycznego klimatu „Underneath”. „Chmura” to już zupełnie inna bajka. To utwór o wiele bardziej energetyczny, postmodernistyczny (lub jak wolicie: „ponowoczesny”). Zdefiniowany prościej - rockowo-house’owy. To rzeczywiście istna „chmura”, która posiada swoją przestrzeń i własny flow (pułap), akcentowane dodatkowo przez nie nachalną elektronikę. „Heart Shape” jest muzyczną kwintesencją tej płyty – beat sekcji rytmicznej i „lejący się” wokal, a na dalszych planach mozaika brzmień – słuchacz na końcu języka ma nazwy dziesiątków zespołów, u których słyszał niemal to samo, a jednak nie może sobie w tej chwili ich przypomnieć. Woli skupić się na tej jedynej nazwie – Newtones.
Zwłaszcza, że „Chaotic” to niemal gotowy przebój dla każdej trochę bardziej skomplikowanej jednostki niż ta, która na co dzień realizuje swój sposób na nieśmiertelność (czytaj: upływ czasu): praca, impreza, kac, makijaż, ingerencja chirurgiczna. Co wcale nie znaczy, że ta piosenka nie sprawdziłaby się w klubie – sprawdziłaby się - i to w dodatku w każdym: i tym warszawskim i tym londyńskim. „Monochromatic” to już bez mała odmęty Tamizy, doskonała muzyczna alternatywa dla wychowanych na Radiu Złote Przeboje bywalców imprez sylwestrowych na świeżym powietrzu. Trochę klaustrofobicznych doznań polecają zwolennicy nieco mniej zabawowych i „sielskich” brzmień! Zwłaszcza, że utwór kolejny - „Without Light” to na swój sposób utwór „taneczny”. Jeśli przy nim nie uda się Wam zatańczyć, spróbujcie tego samego przy następnym: „Roban” to piosenka, która z powodzeniem mogłaby „śmigać” w mainstreamowym radiu, gdyby tylko (cholera!) nie trwała sporo ponad pięć minut! Ile to czasu reklamowego trafi nagły szlag?! I ta wokaliza?! Po cóż zbytnio kombinować, wszak wakacyjny przebój powinien być prosty jak słomka zanurzona w zimnym drinku!
„Black Cofee”, tytułowy „Anachronizm” i „Cygnus”, choć wszystkie na swój sposób pięknie „bujają” i łączą w sobie tak pożądaną „muzyczną mądrość” – swoistą równowagę pomiędzy „przebojowością” a „jakością” – są jednocześnie nazbyt skomplikowane brzmieniowo i kompozycyjnie, aby znaleźć się w „złotym środku” najlepszego czasu antenowego. Ale puszczane w godzinach nocnych, w audycjach specjalizujących się w „puszczaniu” muzyki dla wyrobionych słuchaczy, stanowić będą świetne tło dla niejednej „podróży”. Podróży zarówno duchowej jak i tej rzeczywistej; rozklekotanym „merolem” z Bytowa w kierunku Łęczycy. W dzisiejszych czasach podniecać się muzyką? To przecież podejście zgoła anachroniczne….
PS: Płyta zawiera niespodziankę: po dziesiątym utworze następuje kilka minut przerwy, po której rozlega się przepiękna ballada (nie ujęta w programie umieszczonym na okładce). Tylko głos Niki i dźwięki pianina w elektronicznej osnowie. Tori Amos, Kate Bush, Gaba Kulka? Jak najbardziej, tak!
Newtones, „Anachronizm”. Wydanie własne.
Dla naszych czytelników mamy 2 egzemplarze płyty. Otrzymają je osoby, które wymienią chociaż 2 zespoły, w których wcześniej grali muzycy Newtones. Podpowiedzi szukajcie na facebookowym profilu Newtones w zakładce Informacje
http://www.facebook.com/Newtonesband
Napisz komentarz
Komentarze