Z "dżungli" wyszliśmy z Mateuszem w stronę drogi - Nima i jego znajome zostały na noc we wsi. Zanim zaszło słońce, my ustawiliśmy się w stronę wybrzeża Kaspijskiego - jedziemy nad morze! Mateusz był nieco sceptycznie nastawiony do autostopu w Iranie. Wystarczyło jednak, że wyszlismy na drogę, pomachalismy łapką "od niechcenia" i od razu ktoś się zatrzymał. Chyba właśnie pobiliśmy rekord najkrótszego czasu oczekiwani.
Dojechaliśmy do Astary a stamtąd do Rasht. Kierowca wiozący nas do Rasht bardzo obrazowo krytykował fundamentalny ustrój państwa. Przeklinał swoje imię (arabskie) i wychwalał imię syna (perskie). Najbardziej wymowne było wyciągnięcie przez niego banknotu 20.000 riali (czyli potocznie 2.000 tomanów ;-)) nazwanie kilka razy Khomeiniego terrorystą, zgniecenie go i wyrzucenie przez okno.
Tego pana tutaj chyba nikt nie lubi :-).
Tak poza tym, Hossein wydał się być spoko gościem. Zawiózł nas pod sam park, w którym mogliśmy rozbić namioty. Postanowiliśmy się już wtedy z Marcinem rozdzielić. Ja chciałem spać pod palmą.......
[reklama2]
Super miejsce tylko, że trawa pod tą palmą rosła na jakiejś supertwardej glinie. 'Będzie nocleg pod palmą tak czy siak", pomyslałem - i mimo, że rozbicie namiotu zajęło mi pół godziny, wreszcie miałem swoje upatrzone drzewko nad głową :-).
Może nie dokładnie ta, ale podobna dała mi cień rano (zawsze nad morzem odbija mi palma :-)).
Rano skromne śniadanie (znów bez kawy), wyjście z Rasht i przejazd do Langerud - superspokojnego malutkiego miasteczka nad samym Morzem Kaspijskim (które, de facto jest tak na prawdę dużym jeziorem), gdzie mieszka mój znajomy Pooyian, mikrobiolog z wykształcenia - językowiec i nauczyciel angielskiego z zamiłowania.
Słiiit focia.
Tutaj, na wybrzeżu, góry chowają się w morzu, jest gorąco i bardzo wilgotno. Mój telefon i paszport poddał się na kilka godzin próbie wilgoci - na szczęście, przy użyciu kilku sztuczek, udało się doprowadzić wszystko do porządku. Od teraz, telefon będzie podróżował w plecaku, a paszport w plastikowej torebce.
Kolejne dni w Langerud minęły mi na chilloucie na plaży do południa, domowych obiadkach i paleniu fajki wodnej w gronie znajomych wieczorami. Zyć nie umierać :-).
Moja nowa przyjaciółka - Huka - smakuje jak papierosy w wersji superhiperultra light ale co tam.....grunt, że jest dymek.
Napisz komentarz
Komentarze