- I co było dalej?
- Jak schowaliśmy sztandar, postanowiliśmy, że wjedziemy do fabryki wszyscy. Wejść przez portiernię się nie dało, bo tam pilnowali. Przeskoczyć przez płot, jak Wałęsa, też nie za bardzo. Zaraz by chłopaków straż zakładowa wyprowadziła wprost do milicyjnej Nyski. Postanowiłem, że wwiozę nas służbowym samochodem. Oprócz mnie wjechało jeszcze 3 kolegów ukrytych w aucie. Na portierni się nie połapali, bo co chwile przecież wjeżdżałem i wyjeżdżałem z zakładu kogoś przywożąc.
- Co mieliście zamiar zrobić?
- Porozmawiać z dyrektorem. Jak nas zobaczył to zdębiał. I pyta: skąd się tu wzięliście? Zadzwonił później na portiernię i kazał chłopaków wyprowadzić.
- Tak się dla pana skończył 13 grudnia?
- Gdzie tam. Po 24 godzinach jazdy w zakładzie wpieprzyli mnie do jazdy z milicjantami. Tam dopiero był cyrk. Trudno to wszystko opisać. Próbowałem protestować, mówiłem że bardzo długo już siedzę za kółkiem. To powiedział mi gliniarz, że będę jeździł tak długo, jak on będzie chciał, bo on ma teraz takie uprawnienia, że może wyciągnąć pistolet i strzelić mi w łeb. Tak się zdenerwowałem, że jak przejeżdżaliśmy obok dworca, to pokazałem mu ścianę i wdepnąłem pedał gazu. Mówię mu, zobaczymy kto kogo. Wtedy dopiero się wystraszył. Było ich dwóch ze mną i jechali sprawdzać jakieś magazyny. W końcu mówią do mnie bym się zatrzymał na dworcu, to pójdziemy coś zjeść. Zanim wyszli to się przebrali skurczybyki.
- 12 godzin w służbie PRL-owskiej milicji..
- E tam. Woziłem ich po wsiach, bo kontrolowali też sołtysów. Straszne łobuzy niektórzy byli. Zatrzymali np. na Nadrzecznej faceta, który wracał od teścia. W siatce niósł jabłka. Milicjant wysypał mu te owoce z siatki. Po co to zrobił? Podły drań był.
- Wróćmy na chwilę do uratowanego przez pana sztandaru. Kilka miesięcy wcześniej było święcenie sztandarów tomaszowskiej Solidarności. Z tego co mi wiadomo, to jest jedyny, który udało się uratować.
- No sztandary były poświęcone jakoś na jesieni. A uratował się rzeczywiście jeden. Słyszałem, że na Białej Górze ukryto sztandar u zakonników ale jak ubecy postraszyli przewodniczącego, to pojechał i sam przywiózł.
Napisz komentarz
Komentarze