O Panu Stanisławie Kujawskim słyszało zapewne niewiele osób, tymczasem jest on osobą, która 13 grudnia 1981 wywiozła z siedziby fabryki jedyny sztandar Solidarności, którego nie udało się przejąć esbekom.
- To prawda, że to ja wywiozłem nasz sztandar. Miałem taką możliwość, ponieważ byłem kierowcą dyrektora. Tego dnia wezwano mnie w nocy do zakładu. Wydano polecenie, bym zwiózł do zakładu pezetpeerowców, którzy mieli obstawić zakład i nie wpuszczać na jego teren członków Solidarności – mówi nam pan Stanisław. – Później, gdy stan wojenny był już zaawansowany, przewoziłem ulotki i inne podziemne wydawnictwa. Miałem możliwość podróżowania, której inni nie mieli.
- Słyszałem, że to ktoś inny został odznaczony za uratowanie sztandaru.
- Co zrobić – mówi nasz rozmówca i wzrusza ramionami. – Odznaczono osobę, która sztandar przechowywała.
- Jak pan wspomina 13 grudnia 1981 roku?
- Dla mnie 13 grudnia trwał około 36 godzin. Wtedy nie było tylu samochodów, co dzisiaj. Ja byłem kierowcą naszego dyrektora i pozostawałem do jego dyspozycji. Jak już mówiłem na początku, jeździłem tylko do zakładu wożąc różne osoby, które były dyrektorowi potrzebne do pilnowania, jak to się mówiło, zakładu. Później wysłano mnie, bym woził milicjantów zakładowym samochodem.
- Wiedział pan już co się tak naprawdę dzieje?
- Dokładnie to nic nie było wiadomo. Zacząłem zastanawiać się po co ci wszyscy ludzie i dlaczego nie ma nikogo od nas, czyli z Solidarności. W końcu pojechałem do Cześka (Czesław Karalus – ówczesny przewodniczący „S” w Weltomie). Mówię do niego, chodź do zakładu, bo tam zwozić każą różnych a nikogo z Solidarności nie ma. Przyjechaliśmy pod zakład a tu już czekały kolejne osoby, Stasiek Jeżak z Jankiem Owsianką. Doszliśmy do wniosku, że mało nas i że trzeba ściągnąć innych.
- Dużo Was się w końcu zebrało?
- Kilka osób, może sześć. Później nieco więcej. Ja przecież cały czas musiałem też jeździć tam, gdzie mnie dyrektor wysyłał. Za którymś razem, kiedy przejeżdżałem, koledzy zatrzymali mnie i mówią, że trzeba nasz sztandar z biura wywieźć, bo ubecy zabiorą go i zniszczą. Doszedłem do wniosku, że trzeba szybko działać, bo gdy przejeżdżałem obok siedziby Solidarności w Alejach Wojska Polskiego (dzisiaj Piłsudskiego) widziałem jak milicjanci wyrzucają wszystko przez okna. Leciały na chodnik papiery, maszyny do pisania i co się dało.
- Całkowite zdziczenie.
- No tak. Więc Czesiek dał mi klucz od biura i mówi, wywieź ten sztandar. Wjechałem na zakład, otworzyłem biuro i zdjąłem ze ściany sztandar. Odpiąłem od drzewca i schowałem w samochodzie. Musieliśmy ukryć go gdzieś, gdzie było mało prawdopodobne, by ubecy zrobili rewizję.
Napisz komentarz
Komentarze