Niezależnie od tego, kto był aktualnie prezydentem Tomaszowa Mazowieckiego zatrudniano radnych i nic nie wskazuje na to, by sytuacja miała się zmienić. Tak się dzieje u nas, ale i w innych miastach, chociażby w pobliskiej Łodzi. Podobnie jest we wszystkich samorządach: gminnych, miejskich, powiatowych i wojewódzkich. Wprowadzenie zakazu łączenia funkcji radnego i członka organu zarządzającego lub nadzorczego spółek czy innych instytucji miało na celu unikanie konfliktu interesu. Ale zatrudnianie na niższych stanowiskach nie jest sprzeczne z prawem a co najwyżej z etyką, a przecież powszechnie wiadomo, że o tą w polityce niezwykle trudno. Przyjęło się myśleć, że mamy do czynienia z wyjątkowo atrakcyjnymi finansowo synekurami. Prawda jest taka, że często wynagrodzenie znajduje się na poziomie najniższej krajowej.
Mówiąc o zatrudnianiu radnych pojawia się wątek o jego korupcyjnym charakterze. W samorządach gminnym i miejskim raczej rzadko on występuje, bo wójt, burmistrz lub prezydent mogą skutecznie rządzić mając nawet wsparcie pojedynczych radnych. Dużo gorzej jest w samorządach powiatowych i wojewódzkich. Tutaj marszałkowie, czy też starostowie wybierani są przez radnych. Ich rządzenie opiera się w wielu przypadkach na chwiejnej większości. Dlatego starają się zapewnić sobie stabilną pozycję przekupując radnych oferując im różnego rodzaju posady, Co ciekawe, najczęściej są to tzw. radni opozycyjni.
Powiat Tomaszowski jest tego doskonałym przykładem. Reprezentujący PiS, Starosta Mariusz Węgrzynowski nie byłby w stanie powołać Zarządu nawet przy udziale radnych z komitetu Marcina Witko, nie mógłby też skutecznie funkcjonować bez wsparcia grupy radnych, którzy zostali zatrudnieni przez niego w jednostkach podległych Starostwu. Takich osób jest co najmniej pięć. Wśród nich wyróżnia się Tomasz Zdonek, który wyjątkowo potrafi w samorządzie dbać o... własne interesy,
Z zatrudniania radnych, dla świętego własnego spokoju, trudno czynić zarzut samemu Staroście. Przez lata nauczył się co trzeba robić by skutecznie funkcjonować w lokalnej polityce. Czego się nauczył, wykorzystuje w praktyce. Gdyby nie to, dwa lata temu zostałby odwołany, ale taktyka kupowania radnych opozycyjnych się sprawdziła i Starosta, Starostą pozostał.
Niedawno radny miejski, reprezentujący Polska 2050 Szymona Hołowni postanowił w formie interpelacji zapytać, którzy radni (z różnych samorządów) są zatrudnieni w jednostkach podległych miastu oraz w jakiej formie prawnej od 2019 roku. Pytanie bardzo dobre. Może takie samo należałoby zadać Hannie Zdanowskiej, która zatrudnia Arkadiusza Gajewskiego i Barbarę Klatkę (i wielu innych samorządowców z całego województwa) na stanowiskach, w których roczne dochody sięgają setek tysięcy złotych, albo starostę Węgrzynowskiego zatrudniającego Bognę Hes, Pawła Łuczaka, Tomasza Zdonka. Można też sięgnąć przecież dalej, bo część radnych powiatowych to pracownicy gmin wchodzących w skład powiatu tomaszowskiego. Dotyczy to przede wszystkim radnych PSL ale i Tomasz Zdonek był przecież specjalistą od czegoś (nikt nie wie od czego) w gminie Będków.
Dlaczego pytać tylko o radnych z ostatnich czterech lat. Może warto prześledzić minione ćwierć wieku funkcjonowania samorządu w Tomaszowie. Wyniki takiego "śledztwa" byłyby zapewne niezmiernie ciekawe. Może posunąć się dalej i sprawdzić, gdzie pracują kandydaci na radnych z poprzednich lat.
Czy złożona interpelacja oznacza, że radny reprezentujący Szymona Hołownię chciałby zapowiedzieć przeprowadzenie czystek we własnej partii, wyrzucając z niej na przykład lokalną szefową? A może zamierza napiętnować swojego obecnego koalicjanta z PSL? Z cała pewnością będziemy mu w tych działaniach kibicować. Chyba, że mamy do czynienia z kolejnym przykładem politycznej hipokryzji, obliczonym na wywołanie emocji u odbiorców.
Informacje, jakich domaga się radny Polska 2050 są zresztą ogólnie dostępne. Można znaleźć je w oświadczeniach majątkowych. Dla przykładu wspomniana wyżej Barbara Klatka zatrudniona jest w miejskiej spółce w Expo Łódź z wynagrodzeniem za ubiegły rok w wysokości 208 tysięcy złotych na stanowisku wiceprezesa spółki. Z kolei Arkadiusz Gajewski, radny wojewódzki zgarnął w w łódzkim ZGWIK 147 tys. zł. Znalezienie każdej z osób zajmuje mniej niż minutę.
Żądanie ich opracowywania to przejaw niewiedzy, lenistwa, lub chęć przysporzenia dodatkowej pracy ludziom, którzy powinni w tym samym czasie wykonywać pracę przynoszącą pożytek miastu i jego mieszkańcom. Jeśli więc wasza sprawa czeka na rozpatrzenie lub załatwienie, to nie dziwcie się. Ważniejsze są pytania radnego.
W dodatku większość informacji regularnie publikują lokalne media. Dziennik łódzki robi to co roku. No ale jak pisze radny celem jest "transparętność". Tyle, że te dane, jak wspomniałem, są transparentnie prezentowane w Biuletynach informacji publicznej i w każdej chwili można do nich sięgnąć.
Tego rodzaju interpelacja, której swój czas musi poświęcić x-osób, powinna nie tylko zaspokajać ciekawość radnego, ale wiązać się też z jakimiś konkretnymi wnioskami. Jakie mogą być w tym przypadku? By nie zatrudniać radnych? Tyle, że jest to poza kompetencjami radnego.
Na koniec nieco poważniej. W wyborach proporcjonalnych co prawda wyborcy oddają głosy na poszczególnych kandydatów, ale głosują też na konkretny komitet. Nie ma więc w tym nic złego, że zwycięska grupa (niezależnie od tego jak ją nazwiemy: PO, PIS, PSL, Polska 2050, czy lokalny komitet prezydenta) zatrudnia na różnych stanowiskach swoich zaufanych ludzi. Na kimś swoje funkcjonowanie musi opierać. I za te osoby ponosi też odpowiedzialność w sensie medialnym i politycznym. Widzimy to codziennie w TV, gdzie wybryki jednego człowieka wpływają na ocenę wszystkich innych związanych z nim ludzi (nawet jeśli osobiście go nawet nie znają).
Nie ma też nic złego w tym, że samorządzie dwa antagonistyczne w skali kraju ugrupowania podpisują porozumienie. Tak było i u nas. Chociaż w Tomaszowie egzotyka bywa na najwyższym poziomie poznawczym. Chyba nigdzie indziej radni PO w radzie powiatu, nie byli w opozycji do własnego szefa, który był równocześnie starostą i współrządził razem z PIS i SLD. Dzielą si wówczas stanowiskami i też zatrudniają swoich ludzi. Czasem lepszych, innym razem gorszych.
Nie oznacza to oczywiście, że zatrudnianie ludzi według tak zwanego klucza partyjnego jest czymś pożądanym. W Polsce mamy do czynienia z prawdziwą patologią partyjniactwa. Ma ona zresztą bogatą tradycję historyczną sięgającą okresu międzywojennego.
Napisz komentarz
Komentarze