Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 22 grudnia 2024 04:01
Reklama
Reklama

Radosław Piwowarski dla PAP Life: Całe życie robię filmy o kobietach

Nigdy nie ulegał modom, zawsze kręcił filmy inne niż wszyscy. Niby wesołe, ale podszyte smutkiem i melancholią. Ich bohaterami są ludzie, którzy ścigają swoje marzenia, tak jak Mariolka Wafelek w „Pociągu do Hollywood”. W tej roli wystąpiła Katarzyna Figura, którą Radosław Piwowarski odkrył dla polskiego kina. Nie tylko ją, bo to u niego debiutowały takie gwiazdy jak Anna Przybylska, Joanna Pacuła, Małgorzata Socha, Maria Seweryn czy Robert Gonera. Aktorskich talentów odkryłby zapewne znacznie więcej, gdyby nie to, że 20 lat temu przestał kręcić filmy. Teraz wraca – już w przyszłym roku będzie można zobaczyć jego najnowszy film „Lekcje miłości”. Nam Radosław Piwowarski mówi, dlaczego tak długo nie kręcił filmów, co go skłoniło do powrotu, dlaczego lubi pracować z debiutantami i co sprawiło, że porzucił pomysł zrealizowania filmowej biografii Anny Przybylskiej.

PAP Life: Dwa miesiące temu pojawiła się w mediach informacja, że kręci pan nowy film „Pani od polskiego”. Pana poprzedni film kinowy – „Ciemna strona Wenus” – powstał 26 lat temu, potem w 2003 roku zrealizował pan jeszcze dla telewizji „Królową chmur”. Długa ta przerwa. Co pan robił w tym czasie?

Radosław Piwowarski: Ponad 20 lat temu zadzwonił do mnie Tadeusz Lampka i zaproponował mi reżyserię nowego wówczas serialu „Złotopolscy”. Miałem przyjść na kilka dni, żeby ten serial „ocieplić”, bo zawsze miałem opinię reżysera, który kręci filmy lubiane przez widzów. Z tych kilku dni zrobiło się 12 lat. Po prostu przez własną nierozwagę wszedłem w świat seriali, który jest pociągający, bo to jest stała robota, stałe pieniądze, a poza wszystkim to lubiłem. Nakręciłem ponad 350 odcinków „Złotopolskich”. Później zrobiłem jeszcze wspomnianą „Królową chmur” z Danutą Szaflarską i Anią Przybylską. I to tak naprawdę był mój ostatni film, bo potem znów były seriale. Poza tym wykładam w Warszawskiej Szkole Filmowej. Przez cały ten czas myślałem o nowych scenariuszach, dużo pisałem, ale do realizacji fabuły nie mogłem się przebić.

PAP Life: Dlaczego?

R. P.: Kiedy przychodziłem z kolejnym scenariuszem, słyszałem: „Ach mistrzu, napije się pan kawy czy herbaty?”. Ale gdy zaczynałem mówić, że chcę wyreżyserować nowy film, to spotykałem się ze zdziwieniem, że w moim wieku jeszcze chcę to robić. Prawda jest taka, że moje pokolenie już nie robi filmów. Minęły już czasy, kiedy przychodził pan reżyser i mówił: „Mam fajną historię do opowiedzenia”, a wszyscy byli ciekawi, co on zaproponuje. Dziś reżyser jest człowiekiem do wynajęcia. Młodzi na to idą.

PAP Life: Ale w końcu udało się panu przebić. Nakręcony właśnie film „Lekcje miłości” to opowieść o miłości między Polakami wywiezionymi w czasie II wojny światowej na roboty do Niemiec. Skąd wziął się ten pomysł?

R. P.: Dawno, dawno temu Janusz Gazda podsunął mi niewielką książeczkę „Szara gęś” autorstwa Emili Kunawicz. To były beletryzowane wspomnienia nauczycielki z Kresów, która spędziła pół wojny w III Rzeszy z dzieckiem przy piersi. Spotkałem się wtedy z panią Emilią, przemiłą starszą panią i umówiliśmy się, że zrobię z tego film. Później niestety zajmowałem się innymi rzeczami, pani Emilia umarła, ale ta jej książka nie dawała mi spokoju. Kilka lat temu zacząłem czytać pamiętniki i wspomnienia ludzi, którzy byli na robotach w III Rzeszy i odkryłem niezwykły świat, który właściwie jest kompletnie nieznany. Trudno to zrozumieć, ale przez 70 lat nie powstał na ten temat żaden film – ani fabuła, ani dokument. A przecież na robotach w Niemczech było 2 miliony 800 tysięcy ludzi z Polski. To jest kopalnia szekspirowskich dramatów. Pomyślałem, że to jest wyzwanie. Jako artysta chcę oddać hołd tym kobietom, które straciły najlepsze lata swojego życia, pracując u Niemców. I tak powstał ten film. Z jednej strony inspiracją były autentyczne wspomnienia, z drugiej moja artystyczna potrzeba. Całe życie robiłem filmy o kobietach i główne role zawsze grały u mnie kobiety.

PAP Life: Do tej pory kręcił filmy osadzone w czasach współczesnych. Nakręcenie filmu historycznego było dla pana dużym wyzwaniem?

R. P.: Fantastycznym! To była prawdziwa zabawa, żeby wymyślić wszystko od początku do końca. Fakt, nie robiłem wcześniej filmów historycznych, no może poza „Yesterday”, który dzieje się w 1964 roku na polskiej prowincji. Tutaj akcja toczy się przez trzydzieści lat – od 1938 roku do lat 60., kamera przesuwa się przez Kresy, III Rzeszę, Ziemie Odzyskane. Rozmach tego filmu jest iście epicki, mimo że nie mieliśmy dużych pieniędzy. Ale pracowałem ze wspaniałym scenografem Wojciechem Żogałą, który zachwycił się scenariuszem i włożył bardzo dużo serca w ten film. Z kolei Waldemar Pokromski zaprojektował świetną charakteryzację, bardzo trudną, bo bohaterowie starzeją się na ekranie. Ogromną rolę odegrały też kostiumy, część z nich sprowadziliśmy z niemieckich magazynów ubrań i butów, ale większość trzeba było uszyć. Wszystkie te prace nad kreacją były pracochłonne i czasami wkurzające, ale zarazem cudowne. Teraz rozumiem zamiłowanie niektórych reżyserów do filmów historycznych.

PAP Life: A nie bał się pan wejść na plan filmowy po tak długiej przerwie?

R. P.: Byłem naładowany taką twórczą energią, taką kreatywnością, która we mnie zbierała przez lata, że podobno wprawiłem w zdumienie całą ekipę. Siwy facet, który najszybciej lata, najgłośniej krzyczy i najwięcej robi – to właśnie ja. Nie miałem krzesła z napisem „reżyser”. Przypomniał mi się Andrzej Wajda, który mówił, że jakby usiadł, to by zasnął. Ja na planie czułem, że nareszcie żyje. Ekipa była znakomita, oni mnie zaakceptowali, co też było miłe, bo jestem inny od dzisiejszych reżyserów, którzy głównie siedzą przed monitorem. Ja od świtu byłem z aktorami w garderobie, w charakteryzacji, na planie.

PAP Life: Główną rolę w tym filmie powierzył pan debiutantce, Sylwii Skrzypczak-Piękoś. Nie lepiej było wziąć kogoś znanego, kto przyciągnie widzów?

R. P.: U mnie zawsze debiutowali aktorzy. Tym razem znów Bóg nade mną czuwał, znowu mi się udało – chyba stworzyłem dwie nowe gwiazdy polskiego kina. Sylwia to dziewczyna po Warszawskiej Szkole Filmowej, zna języki, była nauczycielką. Już pierwszego dnia zdjęć stopiła się ze swoim literackim pierwowzorem. Jest prawdziwa, poruszająca, przejmująca. Stworzyła postać, jakiej dawno nie widziałem na ekranie. Do tego „w posagu” wniosła do filmu swoje prawdziwe dziecko, syna Stasia, który „zagrał” jej filmowe dziecko. Od pierwszego dnia miałem z nią doskonałe porozumienie. Z kolei główną rolę męską gra Witalij Havryla, Ukrainiec spod Lwowa, który studiuje na trzecim roku w krakowskiej Akademii Teatralnej. Jest świetny. W dwóch głównych rolach mam dwójkę cudownych debiutantów. Wynikło z tego trochę problemów. Pytano mnie, dlaczego nie ma w obsadzie gwiazd, jak możliwe, że biorę debiutantów.

PAP Life: A gdzie pan ich znalazł?

R. P.: Na castingu. Do tych poszukiwań przykładam bardzo dużą wagę. Najpierw szukam w szkołach teatralnych, uruchamiam prywatne kontakty, rozpytuję. Tym, którzy mnie jakoś zaintrygowali, wysłałem fragmentem scenariusza, prosiłem o nagranie filmików, potem tym obiecującym wysłałem kolejne teksty. Wybrani przyjeżdżali na zdjęcia próbne, zdjęcia w kostiumie, sceny z niemieckimi aktorami itd. Kandydatki do głównej roli musiały znać niemiecki. W finale miałem trzy świetne dziewczyny. Debiutantki.

PAP Life: Można przypuszczać, że Sylwii Skrzypczak-Piękoś i Witalij Havryla będą gwiazdami, bo ma pan bardzo dobrą intuicję do aktorów. To u pana debiutowały Katarzyna Figura i Anna Przybylska

R. P.: I Joanna Pacuła, Małgorzata Socha, Maria Seweryn i wielu innych aktorów, którzy dziś są powszechnie znani. Uważam, że reżyser jest warty tyle, ile stworzy gwiazd. Mam satysfakcję, że w trakcie mojego zawodowego życia udało mi się kilkanaście świetnych młodych aktorów wprowadzić na ekrany.

PAP Life: Jak pan znalazł Anię Przybylską?

R. P.: Na zdjęciach próbnych do „Ciemnej strony Wenus”. Miała wtedy 16 lat i jej mama musiała podpisać zgodę, żeby mogła grać. Nauczyłem ją właściwie wszystkiego, zawsze mówiła o mnie „filmowy tata”, co było wzruszające. Kiedy była już ciężko chora, pisała do mnie ze szpitala: „Tato, nie martw się”. Ania to było cudowne zjawisko. Myślę, że gdyby urodziła się w Stanach, byłaby światową gwiazdą. Takie cudo zdarza się raz na dekadę.

PAP Life: Z Marią Seweryn było podobnie? Też trafił pan na nią na castingu?

R. P.: Z nią było inaczej. Pojechałem spotkać się z jej mamą, Krystyną Jandą. I zobaczyłem Marysię – 16-latkę, która kosiła trawę. A szukałem wtedy dziewczyny do głównej roli w „Kolejności uczuć”. Od pierwszego spojrzenia czułem, że to ktoś inny, intrygujący.

PAP Life: Maria Seweryn miała jednak zdecydowanie bliżej do świata filmu niż Anna Przybylska.

R. P.: I tak, i nie. Kiedy namawiałem ją na próbne zdjęcia, powiedziała: „Przecież ja się do niczego nie nadaję, aktorami są moja mama i ojciec, to wystarczy”. Ona wtedy planowała, że zostanie kontrolerem lotów na Okęciu. Moim odkryciem jest też Piotrek Siwkiewicz, który grał w „Yesterday” i „Marcowych migdałach” oraz Andrzej Zieliński. Ale również Stanisław Brudny, najstarszy żyjący polski aktor, który jeździ po całym świecie jako Odyseusz ze spektaklami Krzysztofa Warlikowskiego. Staszek debiutował w moim filmie „Córka albo syn” w ubiegłym wieku. Tak samo Robert Gonera. Obaj gościnnie, po starej przyjaźni pojawiają się teraz w „Lekcjach miłości”. Krystynę Feldman wyciągnąłem z niebytu jako aktorkę, która obijała się gdzieś między Legnicą, Zieloną Górą i Szczecinem. Po raz pierwszy większą rolę zagrała u mnie, w serialu „Jan Serce”, a potem w „Yesterday”. Ona też jest „moim dzieckiem”.

PAP Life: Wracając do Ani Przybylskiej – podobno planował pan nakręcić o niej film. Dlaczego on nie powstał?

R. P.: Pierwsza myśl, że trzeba o Ani zrobić film, pojawiła się na jej pogrzebie. Napisałem wstępny scenariusz. To miał być film o Ani, jaką znałem – skromnej dziewczynie z wojskowej rodziny znad morza, której została twarzą Europy. Wszystko było na dobrej drodze do momentu, gdy usłyszałem od producenta, że ludzie chcą oglądać, jak Ania umiera. To mnie zabolało i zaczęło zniechęcać do tego projektu. Do tego pojawiły się osoby z kręgu jej rodziny, znajomych, które chciały na tym filmie jak najwięcej zarobić. To wszystko razem zrobiło się niesmaczne, dlatego uznałem, że jako jej „filmowy ojciec” nie mogę w czymś takim uczestniczyć. I bardzo dobrze, że taki film nie powstał. Choć może jeszcze kiedyś wrócę do tego projektu.

PAP Life: Umieranie, przemoc, alkoholizm to tematy, które często pojawiają się w polskich filmach. Ale pan nigdy takich wątków nie podejmował. Dlaczego?

R. P.: Wolę jasną stronę życia. Sztuka jest po to, żeby dać ludziom nadzieję, a nie, żeby ich dołować. Najłatwiej zrobić film, że kogoś zabili, ktoś kogoś gania, ma wyrzuty sumienia. Takie rzeczy łatwo się kręci i panuje przekonanie, że ludzie chcą to oglądać. Mi bliżej do Bohumila Hrabala i Billy’ego Wildera. W „Lekcjach miłości” miałem dramatyczną scenę egzekucji, ale ostatecznie nie wziąłem jej do filmu. Jeśli przez całe życie nikogo w filmie nie powiesiłem, nie zamordowałem, to dlaczego teraz mam to robić?

PAP Life: Wszystkie pana filmy mają bardzo charakterystyczny klimat. Trochę są wesołe, trochę smutne, trochę melancholijne. I wszystkie mają wspólny mianownik – niosą przesłanie, że każdy z nas ma prawo do wielkich marzeń, jak Mariola z „Pociągu do Hollywood”.

R. P.: Tak, bo marzenia czynią nas lepszymi. Wszystkie moje filmy biorą się z życia. Tak było też z „Pociągiem do Hollywood”. Przez wiele lat jeździłem pociągami do Łodzi. Zauważyłem dziewczynę w białym fartuchu, która sprzedawała piwo w przedziałach. Ten biały fartuch miała ubrudzony łapskami facetów, którzy od niej kupowali piwo i uważali, że mogą ją obmacywać. To był punkt wyjścia. Prosta dziewczyna, która musi zarabiać na życie, więc sprzedaje piwo. Dołożyłem do tego marzenie o karierze w Hollywood, wspólne dla wielu dziewcząt na świecie.

PAP Life: Pana filmy wyróżnia też to, że bohaterkami zwykle są kobiety. To rzadkość, bo nasza kinematografia zdecydowanie faworyzuje mężczyzn.

R. P.: To jest nasza tradycja, nasi bohaterowie literaccy to też przede wszystkim mężczyźni, w teatrze na pięć ról męskich jest jedna żeńska. A przecież kobiety są ciekawsze. Są solą, pieprzem, światłem naszego życia. Szczególnie w tej części Europy. W Polsce od czasów rozbiorów wszystko spadło na ich barki. Widzę to w mojej rodzinie, w życiorysach mojej prababki, babki, ciotki. Bez nich Polski by nie było. Ten film dedykowany jest im, pani Emilii Kunawicz, mojej ciotce Teresie Ostrowskiej, która była na robotach w Niemczech, milionom kobiet, które sklejały to, co się rozpieprzyło. Kobiety zawsze mnie fascynowały.

PAP Life: A jak to się stało, że w ogóle został pan reżyserem?

R. P.: Los, przypadek. Jako 9-letni chłopiec zagrałem w filmie „Żołnierz królowej Madagaskaru”, który reżyserował Jerzy Zarzycki. Był to pierwszy polski film barwny. A ja byłem rudy i miałem piegi. Zobaczył mnie Tadeusz Fijewski, sławny aktor, który grał w tym filmie, zabrał na próbne zdjęcia do Łodzi. Już sama Łódź zrobiła na mnie wrażenie, a co dopiero „Fabryka Snów” przy Łąkowej. To był film kostiumowy, wszystko działo się na hali, grały orkiestry, jeździły dorożki, płonęły domy, przyjeżdżała straż z motopompą, a tym wszystkim dyrygował jakiś tajemniczy człowiek – jak mi powiedziano – reżyser. Taki lokalny Pan Bóg albo nawet lepiej. Po latach pojechałem do Łodzi zdawać do Szkoły Filmowej, oczywiście mnie nie przyjęli, bo nic nie potrafiłem, nic o życiu nie wiedziałem. Poszedłem do pracy do telewizji, nosiłem za operatorem statyw, jeździłem roburem po Polsce, nauczyłem się jeść śledzia, poznałem smak jarzębiaku i za rok zdałem. Potem na mojej drodze pojawił się Andrzej Wajda, który szukał młodych, zdolnych ludzi i wybrał mnie do zespołu X. Tak to się zaczęło.

PAP Life: Zajmuje się pan nie tylko reżyserią, ale też pisaniem. Większość scenariuszy do swoich filmów stworzył pan sam. Dlaczego?

R. P.: Dlatego, że lubię wymyślać i pisać. Pisarz to jest ktoś. Jest wolny. W pandemii napisałem prawdziwą powieść „Lekcje seksu doktora Alzheimera”. Może ktoś zrobi z niej film?

PAP Life: Tematyka nie zaskakuje – seks był zawsze obecny w pana filmach.

R. P.: Sztuka od tysięcy lat się obraca się wokół seksu, erotyzmu. To jest najbardziej intymna, najbardziej wrażliwa i najważniejsza część naszej egzystencji. Teraz film odchodzi od seksu. Przejął go internet i zwulgaryzował.

PAP Life: Teraz też trudniej sceny seksu kręcić, podczas ich realizacji na planie musi być obecny koordynator intymności.

R. P.: To przyszło z Hollywood, tam rzeczywiście działy się różne nieprzyjemne rzeczy. Ja nigdy nie miałem problemu z kręceniem scen intymnych. W moich filmach grały wszystkie najpiękniejsze polskie aktorki, do dziś ze wszystkimi żyję w wielkiej przyjaźni, w życiu nie spotkałem się z jednym gestem niechęci

PAP Life: W „Lekcjach miłości” będzie seks?

R. P.: To jest film o miłości. Bardzo wzruszający. Radzę zabrać do kina chusteczki.

PAP Life: A dlaczego właściwie wrócił pan do robienia filmów?

R. P.: Bo tak naprawdę to jest jedyna rzecz, którą potrafię. (PAP Life)

 

Rozmawiała Izabela Komendołowicz-Lemańska

 

Radosław Piwowarski – reżyser, scenarzysta, absolwent PWSFTviT w Łodzi. Na dużym ekranie debiutował w 1984 filmem „Yesterday”. Ma w dorobku tak kultowe dziś filmy „Kochankowie mojej mamy”, „Pociąg do Hollywood”, „Marcowe migdały”, „Autoportret z kochanką” czy „Kolejność uczuć”, który w 1993 roku zdobył Złote Lwy na festiwalu w Gdyni). Reżyserował wiele seriali telewizyjnych, m.in. „Jan Serce”, „Złotopolscy”, „Na dobre i na złe”. W przyszłym roku w kinie będzie można obejrzeć jego najnowszy film „Lekcje miłości” (pierwotny tytuł „Pani od polskiego”).


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Opinie
Narzędzia diagnostyczne wspierające pracodawców w promocji zdrowia personelu Ponad 53% średnich i dużych firm w Polsce deklaruje, że dba o to, by ich kultura organizacyjna znacząco sprzyjała zdrowiu pracowników. Wynika to z deklaracji kadry zarządzającej zdrowiem i dobrostanem w tych firmach, zebranych w ogólnopolskim badaniu Krajowego Centrum Promocji Zdrowia w Miejscu Pracy Instytutu Medycyny Pracy im. prof. J. Nofera, zakończonym w listopadzie br. Reprezentatywna próba badawcza liczyła 1032 organizacje i odzwierciedlała ich strukturę branżową, kategorię wielkości zatrudnienia oraz lokalizację w podziale wojewódzkim.Data dodania artykułu: 17.12.2024 10:01 Wszystko, co musisz wiedzieć o betonomieszarkach W nowoczesnym budownictwie betonomieszarki odgrywają kluczową rolę. Zapewniają transport i jednorodność mieszanki betonowej, co ma zasadnicze znaczenie dla jakości pracy.Data dodania artykułu: 16.12.2024 16:47 Rząd nie dostrzega systemowej luki - a mógłby zyskać ponad miliard złotych z podatków i uchronić Polaków przed szeregiem zagrożeń. Teraz tracą wszyscy - państwo i konsumenci – alarmuje WEI w nowym raporcie Rząd planuje na 2025 rok rekordowy deficyt w finansach publicznych. Szukając dodatkowych źródeł i oszczędności, władze ignorują zjawisko, o którym od kilku lat alarmują eksperci – szarą strefę na rynku kasyn online. Tylko w zeszłym roku obrót na nielegalnych witrynach hazardowych oferujących kasyna online wyniósł prawie 26 mld zł, pieniądze Polaków trafiły do firm zarejestrowanych w rajach podatkowych, m.in. Curacao oraz na Malcie – podaje WEI w raporcie.Data dodania artykułu: 16.12.2024 13:47
Ruszyło głosowanie na Samochodową Premierę Roku OTOMOTO. Wybierz faworyta i wygraj 20 000 zł W ramach konkursu TYTANI OTOMOTO 2024/2025 pojawia się nowa kategoria - Samochodowa Premiera Roku OTOMOTO. To jedyna kategoria, w której zwycięzcę wybiorą fani motoryzacji w otwartym plebiscycie. Za udział w głosowaniu mogą zdobyć nagrodę w wysokości 20 tysięcy złotych. Głos można oddać do końca stycznia 2025 r. za pośrednictwem strony konkursowej w serwisie OTOMOTO News.Data dodania artykułu: 16.12.2024 13:19 Od 30 lat na straży bezpieczeństwa oszczędności Polaków 14 grudnia 1994 roku Sejm RP zdecydował o powstaniu Bankowego Funduszu Gwarancyjnego (BFG) – instytucji, która stoi na straży bezpieczeństwa oszczędności Polaków. Od początku działania BFG jest gotowy, by – jeśli zajdzie taka konieczność – wypłacić klientom banku lub spółdzielczej kasy oszczędnościowo-kredytowej środki do ustawowego limitu gwarancji, który od 2010 roku wynosi równowartość w złotych 100 tys. euro.Data dodania artykułu: 16.12.2024 11:54 Raport: w tym roku mniej Polaków ma zadłużyć się na organizację Świąt Bożego Narodzenia Co dziesiąty badany deklaruje, że w tym roku zadłuży się, by zorganizować święta; kilka lat temu było to nawet 20 proc. społeczeństwa - wskazują autorzy badania "Świąteczne zadłużenie Polaków". Dodano, że paradoksalnie pożyczkę na święta najczęściej zaciągną ci lepiej zarabiający.Data dodania artykułu: 16.12.2024 11:42
ReklamaSklep Medyczny Tomaszów Maz.
ReklamaSklep Medyczny Tomaszów Maz.
Sztuka – Sport – Olimpiada Na wystawie zatytułowanej „Sztuka – Sport – Olimpiada”, prezentowane są obrazy oraz sylwetki tomaszowskich olimpijczyków którzy reprezentowali nasze miasto, a tym samym nasz kraj, na olimpijskich stadionach, w różnych dyscyplinach sportowych. Tematyka sportu została przedstawiona w malarstwie, nurcie pop artu. Na płótnach przedstawione są różne dyscypliny lekkoatletyki i nie tylko. Prezentujemy dzieła Niny Habdas (1942–2003), łódzkiej malarki i graficzki, Wiesława Garbolińskiego (1927–2014), Andrzeja Szonerta (1938–1993) i Benona Liberskiego (1926–1983). Płótna powstały w latach siedemdziesiątych XX wieku, podczas Pleneru Olimpijskiego zorganizowanego w Spale koło Tomaszowa Mazowieckiego. Prezentowane obrazy zostały przekazane w darze tomaszowskiemu Muzeum w latach 70. XX wieku przez Wydział Kultury i Sztuki Urzędu Wojewódzkiego w Łodzi. Wystawę uzupełniają informacje o Tomaszowskich Olimpijczykach, pamiątki Stanisławy Pietruszczak z XII Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Innsbrucku (1976) oraz znaczki poczty japońskiej wydane z okazji XVIII Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Nagano (1998), podarowane Muzeum przez Pawła Abratkiewicza. Wystawa przypomina nam o pięknej tradycji umacniania więzi pomiędzy ideą sportu olimpijskiego a twórczością artystyczną, która może kształtować humanistyczne wartości sportu i kreować jego wizerunek w społeczeństwie. Zapraszamy do zwiedzania wystawy w dniach 1 sierpnia – 27 października 2024 r., w godzinach otwarcia Muzeum: od wtorku do piątku od godz. 9.00 do 16.00, w soboty i niedziele od godz. 10.00 do 16.00 (w poniedziałek nieczynne). Data rozpoczęcia wydarzenia: 01.08.2024
Helios zaprasza na Maraton Sylwestrowy  Jak co roku kino Helios zaprasza na nietuzinkowego sylwestra w filmowych klimatach. Tym razem oprócz gwiazd kina, będą nas bawić również giganci muzyki. W zależności od zestawu na który się zdecydujemy, na wielkim ekranie zobaczymy Nicole Kidman, Antonio Banderas’a, a potem jeszcze Celeste Dalla Porta i Gary’ego Oldman’a lub Robbie’go Williams’a we własnej osobie oraz Boba Dylana, zagranego przez Timothée Chalamet’aW zestawie pierwszym, na początek w doskonały nastrój wprowadzi nas ROBBIE WILLIAMS, czyli prawdziwa „sceniczna małpa”. Ten film to porywający, niebanalny portret zwykłego brytyjskiego chłopaka, który podbił świat rozrywki najpierw w zespole Take That, a potem w karierze solowej. Po przerwie na powitanie Nowego Roku, jego miejsce zajmie Timothée Chalamet, który wcielił się w rolę wielkiego Boba Dylana! Gwarantujemy, że nie zabraknie doskonałej muzyki, wspaniałych emocji, zabawy i dobrego smaku, a to wszystko w niepowtarzalnej kinowej atmosferze. swoich pasażerów do ich domu…Z kolei w zmysłowym zestawie drugim gwarantujemy zabawę w towarzystwie zniewalająco pięknych kobiet i nie mniej przystojnych mężczyzn, ich nieposkromionych żądz i romansów. Na początek Nicole Kidman w filmie „BABYGIRL”, a po przerwie na noworoczny toast, również przedpremierowo film mistrza Paolo Sorrentino, „BOGINI PARTENOPE”. Będzie energetycznie, romantycznie, ale przede wszystkim bardzo zmysłowo... Wszystko to w niepowtarzalnej kinowej atmosferzeCałość dopełni skromny sylwestrowy poczęstunek przygotowany przez Puchatek obiady na dowóz oraz lampka szampana o północy.Bilety na Sylwestrową odsłonę cyklu Nocne Maratony Filmowe dostępne są na stronie: www.helios.pl, w kasach kin Helios w całej Polsce oraz w aplikacji mobilnej. Dokonując zakupu wcześniej, można wybrać najlepsze miejsca, a także – zaoszczędzić. Do zobaczenia na nocnych seansach!Data rozpoczęcia wydarzenia: 31.12.2024
Reklama
Reklama
Skarpetki zdrowotne z przędzy bawełnianej ze srebrem Skarpetki nieuciskające DEOMED Cotton Silver to komfortowe skarpetki zdrowotne wykonane z naturalnej przędzy bawełnianej z dodatkiem jonów srebra. Skarpety ze srebrem Deomed Cotton Silver mogą dzięki temu służyć jako naturalne wsparcie w profilaktyce i leczeniu różnych schorzeń stóp i nóg!DEOMED Cotton Silver to skarpety bezuciskowe, które posiadają duży udział naturalnych włókien bawełnianych najwyższej jakości. Są dzięki temu bardzo miękkie, przyjemne w dotyku i przewiewne.Skarpetki nieuciskające posiadają także dodatek specjalnych włókien PROLEN®Siltex z jonami srebra. Dzięki temu skarpetki Cotton Silver posiadają właściwości antybakteryjne oraz antygrzybicze. Skarpetki ze srebrem redukują nieprzyjemne zapachy – można korzystać z nich komfortowo przez cały dzień.Ze względu na specjalną konstrukcję oraz dodatek elastycznych włókien są to również skarpetki bezuciskowe i bezszwowe. Dobrze przylegają do nóg, ale nie powodują nadmiernego nacisku oraz otarć. Dzięki temu te skarpety nieuciskające rekomendowane są dla osób chorych na cukrzycę, jako profilaktyka stopy cukrzycowej. Nie zaburzają przepływu krwi, dlatego też zapewniają pełen komfort przy problemach z krążeniem w nogach oraz przy opuchnięciu stóp i nóg.Skarpetki DEOMED Cotton Silver są dostępne w wielu kolorach oraz rozmiarach do wyboru.Dzięki swoim właściwościom bawełniane skarpetki DEOMED Cotton Silver z dodatkiem jonów srebra to doskonały wybór dla wielu osób, dla których liczy się zdrowie i maksymalny komfort na co dzień.Z pełną ofertą możecie zapoznać się odwiedzając nasz punkt zaopatrzenia medycznegoTomaszów Mazowiecki ul. Słowackiego 4Oferujemy atrakcyjne rabaty dla stałych klientów Honorujemy Tomaszowską Kartę Seniora 
zachmurzenie duże

Temperatura: 2°C Miasto: Tomaszów Mazowiecki

Ciśnienie: 1006 hPa
Wiatr: 24 km/h

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Napisz do nas
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama