Wyjaśnijmy sobie na samym początku. Chodzi o bezpłatny dostęp do lekarzy specjalistów, finansowany w ramach NFZ. W prywatnych gabinetach problemu nie ma, ale to za każdym razem wydatek rzędu kilkuset złotych za kilkunastominutową wizytę. Dla wielu emerytów zapłacenie 200 złotych za wypisanie (często) jedynie recepty jest ponad ich możliwości finansowe. Czekają więc rok na wizytę, tylko po to, by dowiedzieć się, że musza przyjść jeszcze raz z gotowym zestawem badań, za które też często muszą zapłacić. Sytuację zapewne wszyscy znacie i zadajecie sobie pytanie: na co idą moje składki zdrowotne. Są osoby płacące co miesiąc od kilkuset do kilku tysięcy złotych a i tak za skorzystanie z lekarskiej porady muszą zapłacić. Tych ludzi może na to nawet stać, ale co z tymi, którzy skazani są na publiczną służbę (nie lubiane w środowisku słowo) zdrowia?
Świadomość patologii systemu jest powszechna. Nic dziwnego, że w czasie wyborów pojawiają się ludzie, którzy obiecują, że tę sytuację, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zmienią. Chcielibyśmy aby dało się to zrobić, ale niestety po raz kolejny mamy do czynienia z sytuacją, że "obiecanki cacanki, a.... pacjentowi radość". Tyle, że po krótkiej chwili radości przychodzi rozczarowanie. Każdą taką osobę, która obiecuje, że zapewni Wam dostęp do lekarzy specjalistów zapytajcie czy wie jak długo trwa wykształcenie lekarza wyspecjalizowanego w jakieś dziedzinie. To zadanie na minimum 10 lat. Niektóre specjalizacje to nawet lat 16 lub 18. Jesteście zaskoczeni? Zapewne bardziej kandydaci na radnych, którzy mają pomysły i brak sposób na ich realizację.
Ten czas kształcenia kładzie też kłam teorii, że za zapaść w systemie odpowiadają ośmioletnie rządy PiS. Trzeba uczciwie powiedzieć, że to nieprawda, lub nie nie do końca prawda. Odpowiedzialność ponoszą bowiem wszyscy, którzy rządzili u nas ostatnie 25-30 lat. Ulegano lekarskiemu lobby, nie brano pod uwagę trendów społecznych i dynamiki zmian kulturowych, a przede wszystkim demografii. Efektem było stworzenie tzw. rynku pracownika. jakiś czas temu miałem okazję rozmawiać z grupą lekarzy na jednym z oddziałów Tomaszowskiego Centrum Zdrowia. Usłyszałem mniej więcej takie zdanie: niech się Pan cieszy, że jeszcze tu jesteśmy i chcemy tu pracować. Czy mnie to zszokowało? Wcale nie, naprawdę się cieszę, że te lekarki (bo większość to były kobiety) chce u nas pracować, bo po pierwsze to bardzo chwalone specjalistki, po drugie znam rynek usług medycznych. Sam też szukam neurologa dla jednej z poradni.
Jeśli w prywatnych poradniach zarabia się po kilkaset złotych za godzinę pracy, to tylko pasjonat przyjdzie pracować do szpitala za o połowę mniejszą stawkę. W dodatku odpowiedzialność zawodowa za pacjenta jest nieporównywalnie wyższa. O wysokim poziomie stresu nawet nie wspominam. Tak więc dziękuję, szanownym Paniom, że pracują i mam nadzieję, że kosmate myśli na temat rozstania ze szpitalem nie chodzą im po głowie.
Przez ostatnie lata wytworzono całe luki pokoleniowe w lekarskim środowisku. Część kadry wyeksportowaliśmy za granicę a z mównicy sejmowej krzyczano: Niech jadą. Przyszłych lekarzy nie ma kto kształcić, Profesorowie z jednej strony blokują dostęp do zawodu, z drugiej wynagrodzenia na wyższych uczelniach są oderwane od tych jakie otrzymuje się na wolnym rynku. Koło się zamyka. Jedyny endokrynolog w Tomaszowie zrezygnował z kontraktu z NFZ i jest tragedia. Znaleźć kolejnego nie będzie łatwo. Stawki NFZ są oderwane od realiów. Zatrudniając w TCZ specjalistę musimy liczyć się z tym, że będziemy do jego wynagrodzenia dopłacać. Zapewne straty wyrównają kandydaci i kandydatki ze swoich diet. bardzo to chwalebne, ale pieniędzy jednak może zabraknąć. Przypomnę, że większość naszych szpitalnych oddziałów jest na minusie.
Ale dosyć tych złośliwości. Jeśli chodzi o endokrynologa, to dzięki Eli Przedborze, przymierzamy się do rozmów ze specjalistą, który wstępnie zadeklarował chęć pracy w Tomaszowie. Zapewne negocjacje będą obejmować stawki godzinowe. Możemy się spodziewać, że przekroczą one te, które zapewnia NFZ. Pozyskanie takiego specjalisty jest ważne ze względu na dużą liczbę osób zgłaszających choroby tarczycy. Nie leczone skutkują powikłaniami między innymi kardiologicznymi. Więc warto tu dopłacać, chociażby ze względów czysto społecznych. Istotnym jest też, że specjalistą w zakresie chirurgii endokrynologicznej jest doktor Włodzimierz Koptas, a wiele torbieli, guzów wymaga interwencji właśnie chirurgicznej. Wczoraj w czasie rozmów z mieszkańcami pojawiła się też potrzeba znalezienia dermatologa.
Jak ratować system? Lobbyści twierdzą, że za kilka lat będziemy mieć nadpodaż lekarzy na rynku. Wiele czynności wykonywanych przez nich ma zastąpić sztuczna inteligencja. To oczywiście możliwe, ale rozwój technologii obserwujemy na co dzień, zadań nie ubywa. Sytuację na rynku ratują w Polsce lekarze z Ukrainy i... Białorusi. Zapytajcie kandydatów na radnych ile takich osób dostało zgodę na pracę w Polsce. Odpowiem: ponad 6 tysięcy. Czy kandydaci/kandydatki wiedzą, czy są zatrudnieni w naszym szpitalu? Znowu odpowiem: są.
Jak widzicie nie jest łatwo znaleźć lekarza specjalistę, bez osobistych kontaktów Wiesława Chudzika, byłoby to właściwie niemożliwe. Ratuje nas często lista jego kontaktów w telefonie. Tyle, że to rozwiązania doraźne, a myśleć trzeba w perspektywie 25 letniej. Za chwilę powinna na wielu oddziałach nastąpić wymiana pokoleniowa. Już kiedyś pisałem o koniczności zmian np. na ortopedii, czy rehabilitacji. Potrzebujemy młodych, energicznych lekarzy. Powinniśmy ich tu ściągać już w okresie studiów.
Tyle, że aby to zrobić potrzebujemy stworzyć im warunki do pracy. Muszą chcieć tu pracować i to już od chwili, kiedy przekroczą próg szpitala. Wyposażenie oddziałów, warunki socjalne to wszystko ma znaczenia. ja nawet posunąłbym się dalej. Zarezerwowałbym jakąś liczbę mieszkań, choćby w ramach SIM, by ludzie zapuszczali tu korzenie. Kilka tygodni temu zaprosił mnie na rozmowę nowy koordynator Oddziału Intensywnej Opieki Medycznej. Młody człowiek, który chce postawić oddział na nogi w zgodzie ze standardami ustawowymi. Lista sprzętu, który trzeba mu zakupić, by było to możliwe robi oszałamiające wrażenie. I tu nie ma na co czekać. Pierwszą decyzją jaką powinien podjąć nowy starosta, powinna być rezygnacja z płatnych konferencji prasowych i przeznaczenie kilkuset tysięcy złotych na ten cel. Zacząć trzeba od pomp infuzyjnych, ale to dopiero początek.
Zamiast konkretnych pomysłów, opartych na jakimś minimum wiedzy, czytam, że miasto powinno dofinansować szpital. Naprawdę? A na jakiej podstawie prawnej? Oczywiście jestem od lat zwolennikiem objęcia przez samorząd miejski części udziałów w spółce. Ostatnia kadencja pokazała, że jest to bardzo ważne, bo okazało się, że w rozwiązywanie problemów szpitala często bardziej był zaangażowany Prezydent Marcin Witko, niż starosta Mariusz Węgrzynowski, któremu szpital podlega.
Napisz komentarz
Komentarze