Mówi się, że każdy sukces smakuje lepiej, jeśli okupiony jest choć odrobiną wysiłku, jeśli jest wynikiem pokonywania nadciągających niedogodności. Zespół Lechii, obwołany przez wielu faworytem do awansu, nie był tu wyjątkiem.
Problemy zaczęły się już po turnieju półfinałowym. Na ból barku zaczął uskarżać się nasz przyjmujący Maciek Janikowski. Z początku wydawało się, że to tylko przejściowe problemy, jednak z czasem niedogodność stawała się coraz bardziej doskwierająca.
"Ból był coraz większy" – mówi nasz przyjmujący – "Przez 3 dni poprzedzające wyjazd do Andrychowa nie mogłem w pełni trenować z zespołem. Ustawiałem się jedynie w polu obrony, głównie by przyjmować zagrywki kolegów. Nie atakowałem. Podczas turnieju przyjmowałem tabletki przeciwbólowe, które w połączeniu z solidną rozgrzewką pozwalały rozegrać mecz. Teraz, kiedy wypełniliśmy zadanie postawione przed nami przed sezonem, mogę w spokoju skupić się na wyleczeniu kontuzji"
Nie mniej poważna sytuacja spotkała naszego rozgrywającego. Bartek Neroj już w trakcie turnieju półfinałowego zgłaszał ból prawego nadgarstka.
"Pierwsze moje odczucie to było jakby stłuczenie nadgarstka. Z każdym dniem ból się jednak nasilał. Po wizycie u rehabilitanta postanowiłem w dniu wyjazdu do Andrychowa zrobić zdjęcie RTG dłoni." - wspomina nasz kapitan.
Na całe szczęście nie wykazało ono żadnego pęknięcia kości. Jednakże po zwycięskim, czwartkowym meczu z Poznaniem kontuzja nasiliła się jeszcze bardziej.
"W piątek nie trenowałem normalnie z drużyną. Pojechałem do specjalisty na badanie USG. Lekarz stwierdził, że mam naderwane ścięgna nadgarstka. Zalecił mi 6 tygodni przerwy, bądź zastrzyk z kwasem hialuronowym do uszkodzonego stawu - wtedy mógłbym wyleczyć to w ciągu 10 dni. Skończyło się na zażywaniu leków przeciwbólowych i przeciwzapalnych przed każdym meczem."
Dzień później, w pojedynku przeciw Olimpii Sulęcin nasz kapitan został wybrany najlepszym zawodnikiem spotkania.
Za analizę gry przeciwników już od turnieju półfinałowego rozgrywanego w Tomaszowie odpowiedzialny był u nas Jarek Żmijewski. To jeden z czołowych statystyków w Polsce. Dzięki uprzejmości występującego w Plus Lidze klubu GKS-u Katowice, mogliśmy na zasadzie wypożyczenia skorzystać z usług popularnego "Żmiji". To w dużej mierze dzięki niemu przeszliśmy półfinały tracąc tylko jednego seta. Również w Andrychowie nasz statystyk świetnie rozpisał oba mecze grupowe. O tym, kto będzie naszym rywalem w decydującym, ostatnim meczu turnieju, musieliśmy czekać w sobotę do godziny 21. Wtedy bowiem zakończyło się spotkanie pomiędzy gospodarzami, a zespołem z Krosna. Kiedy po powrocie do hotelu nasi siatkarze szykowali się do snu, Jarek rozkładał sprzęt do pracy.
"Jeszcze będąc na hali i widząc, że gospodarze wystawiają w 3. secie rezerwowy skład wiedziałem, że muszę skupić się na Krośnie". (W przypadku wygranej Andrychowa, naszym niedzielnym rywalem byłby zespół Ostrołęki). "W hotelu, na podstawie nagranych wcześniej meczów, opisaniu akcji przeciwnika, analizie i interpretacji zebranych statystyk zabrałem się do rozpisania założeń naszej gry w niedzielnym, najważniejszym meczu sezonu. Skończyłem około godziny 5. Położyłem się spać na dwie godziny, bo o 7 rano mieliśmy pobudkę. Potem szybkie śniadanie, mocna kawa i razem z całą drużyną zebraliśmy się na omówieniu taktyki meczowej. Na halę sportową pojechałem własnym autem razem z Bartkiem Rebzdą (II trener Lechii). On prowadził. Chyba nie wyglądałem na wypoczętego" – wspomina statystyk.
Całkowita dominacja Lechii na parkiecie dowiodła, że ta zarwana noc była tego warta.
Cóż jednak znaczyłoby to wszystko, gdyby nie nasi kibice? Są z nami od początku sezonu, nie tylko na meczach domowych lecz także wyjazdowych. Nie mogło zabraknąć ich również w Andrychowie. W liczbie kilkudziesięciu osób przyjechali w niedzielę, by głośno dopingować naszych siatkarzy, a później wspólnie z nimi świętować sukces. Wyjątkowym zaangażowaniem wykazała się jednak grupa przedstawicieli Klubu Kibica w osobach: Tomka Radzikowskiego, Błażeja Musierowicza i Anii Żak, którzy podróżując własnym samochodem, wspierali Lechię na każdym meczu w Andrychowie.
Tomek Radzikowski:
"Najbardziej zwariowany był pierwszy dzień turnieju. W drodze na czwartkowy mecz z Poznaniem staliśmy w dwóch korkach. To był pierwszy raz, gdy spóźniliśmy się na mecz naszej drużyny. Wpadliśmy na halę cztery minuty po pierwszym gwizdku i z marszu uruchomiliśmy nasze gardła i kibicowski bęben. Chłopcy rozprawili się z rywalami w nieco ponad godzinę, więc nie zdążyliśmy za bardzo zagrzać miejsca i po ostatniej wygranej piłce szykowaliśmy się już w drogę powrotną – mówi pierwszy bębniarz Klubu Kibica Lechii - Łącznie, w trakcie trzech dni meczowych przejechaliśmy około 1700 km, a w samochodzie spędziliśmy jakieś 19 godzin. Każda przejechana minuta warta była jednak tego sukcesu i upragnionego awansu do I ligi".
Będąc niezmiernie dumnymi z tego co udało nam się osiągnąć, staramy się nie zapominać o drodze, która do tego sukcesu prowadziła. Oczywiście mieliśmy w tym sezonie świetny zespół, fantastycznych, wyjątkowych kibiców oraz olbrzymie wsparcie sponsorów wraz z władzami miasta i powiatu. Mimo tego, nie chcieliśmy niczego pozostawić ślepemu losowi i do samego końca staraliśmy się jak najlepiej wykonać swoje zadanie. Każdy dołożył małą cegiełkę do tego sukcesu. Dlatego w imieniu Klubu Sportowego Lechia chcielibyśmy podziękować wszystkim tym, którzy poświęcili swoje zdrowie, swój czas, czy też własne oszczędności. To wspólne zaangażowanie i wspólna determinacja w walce o 1. ligę w Tomaszowie sprawiło, że wszyscy razem możemy na koniec sezonu krzyknąć: MAMY TO !
Napisz komentarz
Komentarze