Zatrzymałem się na noc w Cizre - miasteczku na pograniczu Turcji, Syrii i Iraku. właściwie to Cizre leży nie tyle w Turcji co w Kurdystanie - ale i tak nie macie co szukać tego państwa na mapie. Kurdystan obejmuje część Turcji, Syrii, Iraku i Iranu. Sama droga do Cizre biegła wzdłuż granicy z Syrią, zaraz obok drutu kolczastego i budek wojska. Od czasu do czasu przejechały sobie czołgi. Jakość drogi nie taka jak na zachodzie Turcji, ale nadal o wiele lepsza niż w Polsce.
Pan w podrzędnie wyglądającym hotelu postanowił sobie ze mnie zażartować rzucając cenę 20 USD za pokój. Pół godziny zajęło mi stargowanie do 5 USD. W środku, jak się okazało, hotel nie taki podrzędny - było łóżko, okno, telewizor i nawet..... klimatyzacja. Karaluchów też nie było więc z chrupiącej kolacji nici :-).
Po zameldowaniu poszedłem kupić papierosy i napić się kawy. Zabawne jest to, że tutaj nie da się już kupić fajek z turecką akcyzą - są tylko te z przemytu. I tak to powinno być rozwiązane również u nas. Nikt nikogo się nie czepia; nikt nie ma do nikogo pretensji, policja zajmuje się walką przemytem broni i narkotyków a nie głupich papierosów. Przy filiżance kawy, otoczyła mnie grupka miejscowych - niektórzy się przyglądali i uśmiechali, inni zagadywali. Skończyło się na tym, że nie musiałem płacić za kawę i dostałem jeszcze wałówkę na wieczór; choć, nie powiem, czułem się trochę jak małpka w cyrku.
Następnego dnia o dziewiątej rano byłem już na drodzę w kierunku przejścia granicznego z Irakiem. Według ostrzeżeń moich znajomych, trzeba uważać na grasujących w tym rejonie terrorystów. Mnie jednak terroryści mieli głęboko w zadniej części ciała ponieważ ani jednego nie udało mi się spotkać. Zresztą, to konflikt Turecko-Kurdyjski, który mnie zbytnio nie dotyczy. Turcy mówią, że Kurdowie to terroryści, Kurdowie mówią to samo o Turkach i Arabach i ogólnie ciężko się w tym połapać - lepiej pomijać te tematy a jak sami je podejmują, zagadać coś o pogodzie. Droga mało przyjemna, dużo pyłu unoszonego przez ciężarówki, skwar z nieba i obrzydliwie suche powietrze powodują, że zapotrzebowanie na wodę skacze do minimum 2 litrów na godzinę.
Droga do Iraku - więcej kurzu niż asfaltu.
Udało mi się złapać ciężarówkę do samej granicy. Zatrzymała się na końcu 3-kilometrowej kolejki do odprawy więc nie było nawet co cekać z kierowcą czymś co przypominało kuchenkę mikrofalową na kołach. Wzdłóż kolejki dzieciaki sprzedające co się da i proszące o bakszysz. Dieci są słodkie, ale te były wyjątkowo..... "gorzkie". Od razu jak wysiadłem z tira zostałem otoczony przez małą gromadkę, która z czasem przerodziła się w wielką chmarę. napierającą na mnie coraz mocniej i ciągnącą za plecak. Nie było to byt przyjemne.
Chciałem się wbić przez granicę na pieszo więc był to długi spacerek z "ogonkiem". Jeden z kierowców zawołał mnie i wyciągnął butelkę wody - to jedna z lepszych rzeczy, która mnie tego dnia spotkała - przy 45 stopniach lepiej nie myśleć jakie byłyby skutki odwodnienia.
[reklama2]
Sama granica Turecko-Iracka to trochę dziki zachód. Dzieciaki na przejściu są jeszcze bardziej agresywne niż te przy tirach. Na dodatek, Turcy nie chcieli mnie przepuścić na pieszo. Stanąłem zaraz obok budki i próbowałem coś złapać. Autostop pry budce granicznej :-). Pierwszy kierowca chciał 20 usd za przewiezienie mnie te 5km przez granicę. Podziękowałem i szukałem dalej. Na szczęście, zatrzymał się sympatyczny Kurd; 5 minut i pierwszy checkpoint był za nami.
Trzeba uważać na pytania o cel podróży. pozoru niby logiczne jest, że jeśli jedziemy przez granicę to jedziemy na drugą stronę, ale oni czepiają się mocno poprawności politycznej; czyli: Turkom mówimy, że jedziemy do Iraku a Kurdom, że jedziemy do Kurdystanu. Trochę to skomplikowane, ale idzie się z czasem przyzwyczaić. Biurokracji też jest bardzo dużo - praktycznie co chwila się zatrzymywaliśmy z paszportami i innymi papierkami do kontroli.
Już po irackiej stronie Kurdystanu.
Kierowca, który podjął się przewiezienia mnie przez granicę.
Wreszcie, po drugiej stronie, cyknęliśmy sobie pamiątkową fotkę a ja poszedłem dalej łapać stopa do stolicy Irackiej częściu Kurdystanu - Arbil. Okazało się to łatwiejsze niż w Turcji. Do Arbil, dojechałem na trzy skoki, z których ostatni i najdłuższy, dziennikarz z Arbil, miał ustawioną klimatyzację na 18 stopni........ otwarcie okien było jak kubek z gorącą czekoladą w środku zimy. Po drodzę można czuć się na prawdę bezpiecznie - blokady policyjno-wojskowe co kilkanaście kilometrów stanowiące swojego rodzaju filtr antyterrorystyczny dbają o to żeby żadni zamachowcy nie wjechali w rejon autonomii kurdyjskiej.
Arbil jest na początku trudny do rozkminienia - napisy na znakach po angielsku i drutem kolczastym; na straganach - tylko drut kolczasty, ale moja metoda pytania ludzi o najmniejszą głupotkę jak zwykle zdziałała cuda :-).
Idąc przez ulice, znów czułem się dziwnie - ludzie robili mi zdjęcia (czy coś ze mną nie tak?), zagadywali, oferowali herbatę i kawę, zapraszali do domów. Gdy pytałem się o kafejkę internetową, patrzyli się na mnie jak na kosmitę, ale w końcu udało mi się znaleźć sposób na połączenie z siecią jak i hosta na couchsurfingu, u którego zatrzymam się na najbliższe dwa dni.
Napisz komentarz
Komentarze