Rozpętała się burza, wkurzył się nawet Piechociński, a specjalistka od ciepła szybciutko zrezygnowała z posady i opublikowała oświadczenie, jakoby jej zatrudnienie nie miało nic wspólnego z koneksjami politycznymi (papcio również działacz PSL) i jeszcze chwila a wyrzekłaby się nawet narzeczonego, a przecież data ślubu już wyznaczona i goście zaproszeni...
Sam narzeczony też ma poważny problem, bo jest murowanym kandydatem na posła w jesiennych wyborach parlamentarnych. nie pozostaje więc nic innego, jak poczekać aż sprawa przycichnie, a zaproszonemu na wesele Piechocińskiemu zmięknie serce.
Czy Was to nie wkurza?
Przypadek Dariusza Klimczaka i jego narzeczonej nie jest przypadkiem odosobnionym i nie jest właściwym jedynie dla PSL (chociaż to ta partia w partyjne polityce "prorodzinnej" u nas w kraju przoduje. Jest to praktyka powszechna obecna na wszystkich szczeblach władzy publicznej.
Trudno z nią walczyć, mimo, że to właśnie ona zabija w Polsce jakąkolwiek ludzką aktywność i jest jedynym z głównych powodów, dla których ludzie z naszego kraju emigrują. Niech mi ktoś powie, po co pracownik ma się angażować w swoja pracę, doskonalić, wzbogacać wiedzę, zbierać i pielęgnować doświadczenie, skoro i tak ma od samego początku świadomość, że nie ma w przyszłości szans na awans, bo jego wiedza i umiejętności nie mają żadnego znaczenia.
Po co się starać, skoro wolny wakat obejmie i tak narzeczona, żona, czy pociotek partyjnego towarzysza, niczym w czasach PRL. No nie, w PRL-u tak się jednak nie dało. Tam, gdzie była potrzebna specjalistyczna widza, nie wsadzano na stanowisko całkowitego ignoranta.
Pytam raz jeszcze: czy Was to nie wkurza?
Jest oczywiście jeszcze gorzej. Doświadczeni pracownicy firm i instytucji traktowani są jak niewolnicy. Polski murzyn utrzymywany jest po to, by zapieprzał na partyjnego działacza lub jego żonkę, którzy na pracę po prostu nie mają czasu ani nawet ochoty, w dodatku bywa często są oporni na wiedzę, a próby jej zdobycia kończą się fiaskiem i frustracją.
Konkursy na stanowiska urzędnicze to farsa. Mało kto do nich przystępuje. Bo i po co? Z góry wiadomo kto "spocznie na tarczy". Człowiek naraża się na stres, a wie z góry, że i tak wygra "specjalista". Po co to robić? Żeby zbuntować się przeciwko systemowi. Tyle, że kac i poczucie krzywdy pozostaną i zniechęcenie na przyszłość. Partyjniacki spec o tym jednak nie pomyśli. Empatia obecna jest tylko na sztandarach upapranych... sami wiecie w czym.
To jesteście wkurzeni czy nie?
No dobrze, powie ktoś, okazja czyni złodzieja. Tyle, że złodziej okazji szuka. To nie przypadek, że osoby, o których piszę szukają sobie zatrudnienia w sektorze publicznym. W prywatnych firmach i konsorcjach wylecieliby na zbity pysk, bo tam trzeba, mówiąc brzydko, zapie...przać. A praca rozliczana jest z jej efektów.
Łatwiej wspiąć się po plecach tatusia, mamusi lub narzeczonego, przy okazji, robiąc komuś innemu krzywdę, bo nie wierzę, że w takich firmach jak tomaszowska czy skierniewicka ciepłownia nie ma ludzi z bagażem wiedzy i doświadczeń, którzy mogliby a nawet powinni na stanowiska kierownicze awansować.
Wkurzyłem Was już wystarczająco?
Ale to jeszcze nie koniec. Wystarczy szeroko otworzyć oczy, by zobaczyć to, co jest z pozoru jest niedostrzegalne. Otóż wszystkie te partyjno - rodzinne synekury, pozwalają na utrzymanie dotychczasowego systemu. Ktoś komuś załatwia robotę, a ta osoba musi zapłacić "dobrowolną" daninę na "matkę partię". W ten sposób jesteśmy oskubywani podwójnie, potrójnie i po tysiąckroć.
Uważacie, że to w porządku, by świeżo upieczony radny bez żadnego doświadczenia zawodowego zostawał nagle urzędnikiem, naczelnikiem, prezesem, czy dyrektorem jednostki podległej samorządowi? Czy to jest na pewno ta sama osoba, na którą głosowaliście? Czy na pewno takiej aktywności oczekiwaliście? Czy ta osoba aby na pewno Was reprezentuje? Jeśli odpowiedzi na te pytania udzielicie twierdzące, to macie to na co zasłużyliście. Jeśli odpowiedź za każdym razem brzmi "nie", to znaczy, że najzwyczajniej w świecie zostaliście zrobieni w bambuko.
Napisz komentarz
Komentarze