[reklama2]
Pierwsze trzy płyty solowe Van Morrisona są rewelacyjne i trudno wybrać najlepszą z nich. Napiszę o "Moondance", bo właśnie na niej znajduje się mój osobisty faworyt, utwór "Into The Mystic".
Ale zacznijmy od początku. Van Morrison urodził się w 1945 roku w Belfaście i swoją karierę rozpoczął, śpiewając w niedocenianym zespole Them. Działo się to około 1965 roku, w czasach gdy światło dzienne ujrzały takie standardy jak "Gloria" czy "Mystic Eyes", piosenki do dziś interpretowane przez innych artystów.
"Moondance" to trzeci solowy album Van Morrisona, który został wydany w lutym 1970 roku, zaledwie dziesięć miesięcy od nagrania „Astral Weeks”. Jeżeli o wcześniej wydanej płycie powiemy, że jest genialna, to "Moondance" jest arcydziełem. Te dwa tytuły różni jednak sporo, zarówno pod względem podejścia do tworzenia kompozycji, jak i dominującego klimatu.
"Astral Weeks" stało się kultowym nagraniem wśród twórców i krytyków muzycznych za sprawą ambitnych i wręcz monumentalnych utworów, ale nie doczekało się aprobaty wśród szerszej grupy słuchaczy. Płyta "Moondance" porwała już każdego. Dzięki bezpretensjonalnym melodiom i pozornie prostym tekstom każdy może znaleźć swoją własną prawdę. Jednocześnie, album ustala styl późniejszych płyt artysty. Jest tutaj R'n'B, folk, country i jazz.
Po nagraniu "Astral Weeks" Van Morrison zamieszkał w górach, w pobliżu miejscowości Woodstock, w stanie Nowy York. Latem 1969 roku powstają tam utwory, które zostaną umieszczone na "Moondance". Być może właśnie klimat miejsca albo po prostu dobry moment w życiu Morrisona odmienił jego sposób patrzenia na tworzenie muzyki. Pewne jest jedno: utwory wypełniające "Moondance" – aranżacyjnie być może mniej „ambitne” – mają swój specyficzny „groove”, wyluzowany rytm i koncertowe brzmienie.
Sesje nagraniowe miały miejsce w A and R Studios w Nowym Yorku. Morrison był nie tylko kompozytorem wszystkich utworów, ale też producentem. Na płycie można usłyszeć wielu wspaniałych muzyków: Jacka Schroera grającego na saksofonie, Jefa Labesa na organach, Johna Platanie na gitarze czy zasiadającego za perkusyjnymi bębnami Gary'ego Mallabera. Nazwiska te zobaczymy na wielu późniejszych płytach Vana Morrisona. Warto jeszcze dodać, że zdjęcie na okładkę wykonał Elliot Landry, który był oficjalnym fotografem festiwalu w Woodstock w 1969 roku.
Sam Morrison w wywiadzie sprzed lat, którego udzielił brytyjskiemu magazynowi „New Musical Express”, podzielił się historią z okresu nagrywania płyty, która pomaga zrozumieć jego filozofię. „Pewnego dnia nadszedł dla mnie gorszy czas, musiałem pozbierać się duchowo. Każdy numer, który słyszałem w radiu, był mi zupełnie obcy”. Wspominając ten moment, Morrison przyznaje, że muzyczną terapią i zarazem objawieniem był dla niego zasłyszany w radioodbiorniku utwór nieznanej wówczas grupy the Band. „Pewnego dnia ta piosenka po prostu się pojawiła. Miała wyjątkowy nastrój, a do tego niepowtarzalną świeżość. (…) Nagle wyszło dla mnie słońce i momentalnie w mojej głowie pojawił się nowy numer”.
Dzisiaj „Moondance” to prawdopodobnie najlepiej rozpoznawalny krążek Morrisona. W 1999 roku album wprowadzono do Grammy Hall of Fame.
PW
Napisz komentarz
Komentarze