[reklama2]
Informacja o tym, że Bob Dylan – ostatnimi albumami konsekwentnie wpisujący się w tradycję americany, czyli gatunku łączącego folk, country i bluesa – nagrał płytę z repertuarem Franka Sinatry, mogła wywołać pewną konsternację. Słynne standardy, spopularyzowane przez Sinatrę (choć wykonywane także przez rozmaitych współczesnych mu artystów, jak m.in. Aretha Franklin, Johnny Cash, Frankie Lane, Ray Charles, Dinah Washington) głównie w latach 40-tych i 50-tych XX wieku, wchodzą w skład amerykańskiego kanonu, funkcjonującego w języku Szekspira jako „Great American Songbook”. To utwory pisane na potrzeby Broadway'u i Hollywood, oryginalnie wykonywane z orkiestrą. Dylan co prawda sporadycznie sięgał po nie podczas koncertów, ale dopiero szerszy kontekst – który wprowadził opublikowany na dwa tygodnie przed premierą wywiad z muzykiem – pozwolił mi zrozumieć, że w tym wypadku ma on do zaoferowania coś więcej niż muzykę.
Rozmowa była dla mnie podwójnym zaskoczeniem. Raz, że Bob Dylan bywa rozmówcą powściągliwym i mało wylewnym wobec dziennikarzy. Druga sprawa to zwyczaj selektywnego wybierania mediów (w ostatnich latach to najczęściej dwa magazyny, Rolling Stone lub Newsweek) lub publikowania ekskluzywnych wywiadów wyłącznie na stronie internetowej muzyka.
Tym razem Dylan postanowił, by wywiad poprzedzający wydanie „Shadows in the Night” pojawił się w AARP The Magazine, magazynie stowarzyszenia amerykańskich emerytów! Ten wybór można potraktować jako autoironiczny żart, ale po prawdzie na bardziej wymowny tytuł prasowy dla promocji swojej płyty Dylan-siedemdziesięciolatek nie mógł się zdecydować. Jednocześnie, swoim krokiem zyskał najszerszy od lat zasięg w prasie, bo AARP The Magazine jest obecnie papierowym wydawnictwem o największym na świecie nakładzie i grupie czytelników szacowanej na 47 milionów. A sam wywiad – zaskakująco szczery – porusza wiele fascynujących i równocześnie uniwersalnych wątków.
Dla kronikarskiego porządku wypada dodać: Bob Dylan jako świetny stylista utworów nieswoich objawił się już dwie dekady wstecz, wydając na początku lat 90-tych dwa albumy z kompozycjami blues-folkowymi, „Good As I Been To You” (1992) i „World Gone Wrong” (1993). Utwory wybrane na „Shadows in the Night” to jednak zupełnie inna para kaloszy – nie tylko pod względem muzycznym, ale też tekstowym. Trzy poprzednie płyty Dylana, wydane po 2006 roku, wypełniają nagrania z „ładnymi”, wpadającymi w ucho melodiami, którym towarzyszą najczęściej historie z piekła rodem – krew, pot i łzy leją się, opryszkowie kradną na potęgę, a przegrani zostają na lodzie.
Teraz – przy pomocy słów innych autorów – zdaje się, że Dylan ma do powiedzenia coś znacznie bardziej osobistego. Teksty utworów na „Shadows in the Night” – wszystkie wyśpiewane w pierwszej osobie – są prostolinijnymi wyznaniami o utraconej miłości, spostrzeżeniami na temat upływu czasu, młodzieńczych marzeń i sile wieloletnich przyzwyczajeń. W wywiadzie Dylan nie ukrywa, że przeniesienie akcentu na słowa było próbą zdjęcia ze słynnych utworów ciężaru ich poprzednich wykonań – wykonywanych dziesiątki razy w podobnym stylu.
Chodzi o to, by uwierzyć w historie, które opowiadają słowa, a te ostatnie są równie ważne jak sama melodia. Dopóki nie uwierzysz piosence i nie przeżyjesz po swojemu, wykonywanie jej nie ma w zasadzie sensu.
Mówi się, że najbardziej lubimy słuchać piosenek, które dobrze już znamy, bo stoi za nimi cała Rembrandowska gama emocji i wspomnień, do których odsyłają nas ukochane kawałki. Sam Dylan, który wychował się w regionie Iron Rage w Minnesocie, wspomina słuchanie stacji radiowych późno w nocy, gdy jako podrostek, leżąc w łóżku, wyobrażał sobie, jak wyglądali wykonawcy prezentowanych piosenek.
[Słuchanie radia] uczyniło ze mnie słuchacza, którym jestem do dzisiaj. Sprawiło, że zacząłem zwracać uwagę na drobne szczegóły: trzaśnięcie drzwi, dzwonienie kluczyków przekręcanych w zamku samochodowym. (…) Całkiem przypadkowe dźwięki. Muczenie krów. Mógłbym nawlec je wszystkie na żyłkę i zrobić z nich piosenkę.
I tu sprawa kluczowa dla „Shadows in the Night”: na nic, moim zdaniem, zda się przykładanie do tych nagrań klucza „tribute to Sinatra”. I całe szczęście. Głos muzyka – choć wydaje się, że najwyraźniejszy i najczystszy od lat – brzmi wciąż surowo i daleki jest od trafiania we wszystkie dźwięki. Rzecz w tym, że Dylana nie interesują perfekcyjne wykonania. Otoczony pięcioma muzykami, z którymi spędza większość czasu w trasie (Tony Garnier – gitara basowa, Stu Kimball – gitara rytmiczna, Donnie Herron – gitara hawajska, Charlie Sexton – gitara prowadząca i George Receli – perkusja), zdecydował się wszystkie utwory nagrać na setkę, z zaledwie dwoma-trzema podejściami do każdej piosenki. Na dokładkę, zrezygnowano z korekcji dźwięku instrumentów i głosu Dylana, a wybrana dziesiątka utworów trafiła na płytę w kolejności ich wykonywania podczas sesji.
Studia nagraniowe są teraz pełne technologii. Każde z nich jest zorganizowane na własną modłę. Żeby je unowocześnić, trzeba je od nowa zmieniać. (…) A ludzie – jasna sprawa – lubią te wszystkie ulepszenia. Im bardziej studio jest technologicznie do przodu, tym większym cieszy się wzięciem. Wszystko jest dziś w rękach korporacji, nawet studia nagraniowe. Prawdę mówiąc, duch korporacyjny zawładnął całym naszym krajem. Jak Ameryka szeroka, wszędzie tak samo ubrani, myślący w ten sam sposób, karmieni tym samym jedzeniem ludzie.
Wygląda na to, że Boba Dylana mierzi nie sama technologia, co sposób jej wykorzystania przez współczesny kapitalizm, który ludzi zamienia w niewybrednych konsumentów, a piosenki – w wypośrodkowane produkty. W jaki sposób, jako muzyk, można to status quo kontestować? Przygotowując na przykład niedzisiejszy album, wypełniony minimalistycznymi melodiami i staroświeckimi tekstami. Nie inaczej, „Shadows in the Night” taka właśnie jest – intymna, pełna brzmieniowych niedoskonałości. Tej płycie najbardziej służy słuchanie świadome, powiedzą niektórzy, trącące myszką. Usiąść wygodnie w fotelu, ustawić dźwięk głośno i przez pół godziny zachować uwagę. I mieć z tyłu głowy aluzję:
Namiętności to domena młodych. Oni mogą tacy być, nic im nie grozi. Ale starsi muszą zmądrzeć. Jesteśmy tu w końcu tylko na chwilę, zostawiamy pewne sprawy młodszym od nas. Nie starajmy się udawać, że czas się zatrzymał. W ten sposób można naprawdę zrobić sobie krzywdę.
Wszystkie zapisane kursywą cytaty pochodzą z wywiadu opublikowanego na łamach AARP The Magazine, numer na luty/marzec 2015.
Olga Włodarczyk
Napisz komentarz
Komentarze