Zwierzak przybłąkał się na podwórko a pan Leszek niewiele myśląc go nakarmił. Przez jakiś czas psiaka dokarmiali wszyscy sąsiedzi, nic więc dziwnego, że na podwórku poczuł się jak we własnym domu. Zamieszkał w jednej z pustych komórek i było mu jak u pana Boga za piecem. Było tak do czasu aż czworonóg postanowił wybrać się na spacer w ślad za jedną z lokatorek kamienicy. Skończyło się potrąceniem przez samochód i poważnymi obrażeniami oraz cierpieniem dla zwierzęcia i dotkliwymi konsekwencjami finansowymi dla pana Leszka, bo skoro karmił, to wziął na siebie przecież odpowiedzialność.
- Psa ktoś podrzucił na nasze podwórko, więc razem z sąsiadami go dokarmialiśmy – opowiada starszy pan. – Pewnego dnia przybiegła do mnie sąsiadka, kiedy naprawiałem motorower w komórce i krzyczy do mnie biegnij tam, bo samochód potrącił tego naszego psa z podwórka. Pobiegłem więc na Szeroką. Zobaczyłem faktycznie że pies został przejechany przez auto ale na miejscu była pani ze schroniska, która zapytała mnie czy to mój pies, czy go zabieram i czy będę go leczył. Odpowiedziałem, że psa znam ale nie należy on do mnie. Podsunięto mi więc jakąś kartkę do podpisania a ja podpisałem i na tym się skończyło.
Starszy pan losem zwierzęcia przejął się po raz kolejny. Wsiadł więc na rower i popędził z ulicy Szerokiej na Kępę, by dowiedzieć się, co dokładnie szczeniakowi dolega. W schronisku usłyszał, że psiaka nie ma, bo został wywieziony do lecznicy do Łodzi i że leczenie będzie sprawą bardzo kosztowną. Sam transport miał kosztować 500 złotych, do tego zabieg chirurgiczny prawie 1400 ale to nie był jeszcze koszt ostateczny kuracji. Po jakimś czasie do domu przyszła pierwsza faktura. U emeryta wydatek 1370 złotych wywołał silne wzburzenie. Zaczął więc poszukiwać pomocy.
W ten sposób trafił m.in. do Powiatowego Rzecznika Konsumentów, Agnieszki Drzewoskiej Łuczak.
- Sprawę przyjęłam ale problem polega na tym, że pan, który prowadzi schronisko, nie jest przedsiębiorcą w rozumieniu ustawy – wyjaśnia Rzecznik. - Tomaszowskie Schronisko dla Bezdomnych Zwierząt prowadzi fundacja, tym samym moje możliwości oddziaływania są żadne. Mogę co jedynie skierować do prokuratury wniosek o zbadanie, czy nie doszło do próby wyłudzenia nienależnego świadczenia.
Prezes Pogotowia dla Zwierząt, Grzegorz Bielawski zapytany o sprawę potrąconego psa odpowiada ostro, że ze starszym panem pójdzie do Sądu i będzie dochodził swoich należności
- W Tomaszowie jak się cokolwiek stanie to nigdy nie ma właściciela psa, psy są niczyje po prostu – mówi w rozmowie z portalem Nasz Tomaszów. – Zdarzenie miało miejsce chyba jeszcze w sierpniu. Wezwano nas na miejsce i stwierdziliśmy, że jest potrącony szczeniak w bardzo ciężkim stanie. My mieliśmy w schronisku parwowirozę i nie mogliśmy go przyjąć, bo umarłby, tak jak inne szczeniaki. Pies pojechał więc od razu do specjalistycznej kliniki do Łodzi, żeby zrobili badania a następnie do Pabianic, gdzie koleżanka się nim opiekowała. Pan, który przyjechał kolejnego dnia przyznał się do tego, że jest to jego pies.
Grzegorz Bielawski potwierdza, że emeryt pytał o koszty leczenia psiaka. Twierdzi natomiast, że starszy pan chciał aby psa uśpiono. Mimo to domniemany właściciel telefonował niemal codziennie i pytał o stan zdrowia potrąconego przez auto szczeniaka. Prezes fundacji podkreśla też, że proponował aby fakturę pokrywać w ratach, na co niby właściciel psa miał się zgodzić.
- Właściciel psa nie wpłacił jednak ani złotówki, zamiast tego poszedł na skargę do urzędu i do biura poselskiego pana Marcina Witko. Spotkaliśmy się tam i jeszcze raz wyjaśniałem całą sytuację.
Według Grzegorza Bielawskiego nie ma znaczenia, że pies został na podwórko pana Leszka podrzucony (czy może przyprowadzony), ponieważ mieszkańcy powinni zgłosić bezpańskie zwierzę do schroniska i wtedy zostałoby one zabrane (mimo, że panowała w nim zakaźna choroba). W ten sposób można było uniknąć problemów.
Prezes fundacji otwiera laptop i pokazuje nam fotografie innych potrąconych przez auta zwierząt. Wyciąga też faktury i mówi, że nie może leczyć psów mieszkańców Tomaszowa za darmo. Mówi o cwaniactwie tomaszowian, którzy starają się uniknąć ponoszenia kosztów leczenia własnych pupili i przerzucać ten obowiązek na schronisko.
Zofia Szymańska z biura posła Marcina Witko jest zaskoczona, że sprawą zajmujemy się od strony dziennikarskiej. Uważała, że została ona załatwiona, bo starszy pan zobowiązał się do ratalnej spłaty należności, której domaga się od niego Pogotowie dla Zwierząt. Przywołuje przy tym przepisy Kodeksu Cywilnego mówiące o odpowiedzialności hodowcy zwierzęcia.
Art. 431. Kodeksu Cywilnego
§ 1. Kto zwierzę chowa albo się nim posługuje, obowiązany jest do naprawienia wyrządzonej przez nie szkody niezależnie od tego, czy było pod jego nadzorem, czy też zabłąkało się lub uciekło, chyba że ani on, ani osoba, za którą ponosi odpowiedzialność, nie ponoszą winy.
Problem jednak w tym, że definicja chowu jest dosyć jednoznaczna. Jest on taką hodowlą, której celem nie jest rozmnażanie dobytku, a jedynie czerpanie korzyści ze sprzedaży uzyskanych produktów. Hodowla jest planową opieką nad wzrostem i rozwojem zwierząt lub roślin, chów jest karmieniem i pielęgnowaniem zwierząt hodowlanych. Czy więc dokarmianie bezdomnego zwierzaka można za takie uznać?
Napisz komentarz
Komentarze