O tym, że stwierdzenie to mija się z prawdą możemy przekonać się obserwując działalność radnych, reprezentujących komitet wyborczy urzędującego prezydenta. Żaden z nich, przez okres mijającej kadencji nie wykazał się jakimkolwiek konstruktywnym działaniem ani nie zgłosił żadnego pomysłu, który wpływałby na jakość życia mieszkańców miasta. Jak dla mnie nie ma więc różnicy między radnym, który reprezentuje jakąś konkretną partię a osobą, która jest reprezentantem tak naprawdę nie wiadomo kogo (np. 200 pijaczków, którzy za 10 złotych sprzedali swoje karty do głosowania).
Sytuacji nie zmienią jednomandatowe okręgi wyborcze, z którymi po raz pierwszy będziemy mieli do czynienia w naszym mieście. Jak one funkcjonują w praktyce, możemy obserwować od kilkunastu lat w małych gminach. Niestety okazuje się, że prawo Greshama – Kopernika sprawdza się nie tylko w odniesieniu do pieniądza ale także do walorów ludzkich.
Mam nadzieję, że chociaż w tym roku moje przewidywania się nie sprawdzą. Aby tak się jednak stało potrzebna jest frekwencja i dojrzałość wyborców. Skoro potrafimy dokonać wyboru odpowiedniego dla nas telewizora, nie powinna nam sprawić problemów ocena kandydatów na radnych, posłów, czy prezydenta miasta. Stawianie krzyżyka przy czyimś nazwisku, tylko dlatego, że gdzieś się je słyszało albo widziało osobnika na oficjalnym spotkaniu, na zdjęciu w gazecie lub w „setce” w telewizji jest mało roztropne, bo przecież wybór, jakiego dokonujemy ma wpływ na nasze życie nie tylko w perspektywie kolejnych czterech lat ale w okresie zdecydowanie dłuższym.
Oczywiście poszczególni kandydaci będą nas przekonywać do siebie za pomocą różnego rodzaju hasełek wyborczych i pomysłów na „uzdrowienie” miasta. Większość z nich będzie wzięta z przysłowiowego sufitu (całkowicie oderwana od rzeczywistości), część będzie po prostu niemądra a wiele „koncepcji” okaże się po prostu dla miasta szkodliwych.
To, co jest najbardziej niepokojące, to fakt, że z pozoru mądrzy i rozsądni ludzie zgłaszają do realizacji pomysły z jednej strony mocno populistyczne, z drugiej tworzące dla miasta gigantyczne koszty. Dodajmy, że dla miasta, które z roku na rok się wyludnia, umiera gospodarczo, starzeje się i przede wszystkim zadłuża.
Ten, prawdziwy festiwal absurdalnych życzeń już się rozpoczął. Od kilku miesięcy możemy słyszymy o „konieczności” budowy u nas krytego toru łyżwiarskiego. Teraz, po olimpijskim sukcesie Zbigniewa Bródki te głosy jeszcze się będą nasilać.
Entuzjaści takiej inwestycji podkręcają atmosferę twierdząc, że przecież taki tor będzie na siebie zarabiał, bo ściągnie zawodników z całej Europy. Oczywiście nikt nie przedstawia żadnych wyliczeń, żadnych rachunków, gdzie z jednej strony pokazano by potencjalne przychody a z drugiej pewne i nieunikalne koszty.
Zamiast tego mówi się, że przecież część inwestycji może sfinansować Ministerstwo Sportu. Być może, tyle że ono samo nie jest zainteresowane przejęciem obiektu a więc koszty utrzymania spoczywać będą na mieście. O tym, politycy oferujący nam „kiełbasę wyborczą” zawiniętą w Przegląd Sportowy zdają się zapominać.
Na rok bieżący zaplanowano wydatek w wysokości 2,5 miliona złotych na remont maszynowni tomaszowskiego Toru Łyżwiarskiego i wykonanie oświetlenia. Ostatni raz remontowana ona był około 10 lat temu, w kadencji Mirosława Kuklińskiego. Według budżetowych zapisów jest to pierwszy etap modernizacji obiektu. Ponadto utrzymanie wszystkich obiektów sportowych, zarządzanych przez OSiR kosztuje nas prawie 3 miliony złotych rocznie. Generują one około 400 tysięcy złotych wpływów.
Napisz komentarz
Komentarze