Ich przyczyny bywają różnorakie. Należą do nich wstyd, obniżone poczucie własnej wartości związane z system społecznej oceny i krytyki, w tym tej najpodlejszej, opartej na plotce i pomówieniu.
Tak jest między innymi w przypadku ofiar gwałtów, które w obawie przed reakcją najbliższego otoczenia a także mając świadomość uciążliwości poniżającego śledztwa, często rezygnują z występowania przeciwko swoim katom.
Miałem okazję rozmawiać z kilkoma kobietami, które zostały zgwałcone. Żadna z nich nie zgłosiła się na Policję. Zamiast tego same siebie obwiniały za to, co je spotkało. Pojawia się syndrom sztokholmski.
Dzisiejsze czasy niosą ze sobą nowe zagrożenia. Przemoc nie zawsze musi wiązać się z bezpośrednim kontaktem z napastnikiem, z pobiciem i długotrwałym pobytem w szpitalu. Współczesna podłość ma bardziej technologicznych charakter.
Oprawcy mogą krzywdzić swoje ofiary na odległość nękając je smsami, mailami lub z pozoru anonimowymi wpisami na popularnych serwisach społecznościowych, z których korzysta już prawie każdy z nas. Informacje na nich rozprzestrzeniają się z szybkością błyskawicy. W skrajnych przypadkach elektroniczne nękanie doprowadzić może osobę szykanowaną do aktów samobójczych.
Niedawno zapytano mnie, co powinna zrobić osoba, która dotknięta została internetowym szykanowaniem, polegającym na publikacji w Internecie jej dosyć intymnych fotografii? Co zrobić z byłym partnerem, który z zemsty albo żartu poniżył nas, mając dostęp do naszego facebookowego profilu i na nim właśnie umieścił to, do czego akurat nie wszyscy powinni mieć dostęp? Odpowiedziałem może ostro ale w zgodzie z własnymi przekonaniami: należy zniszczyć łobuzowi życie, tak jak on próbował zniszczyć nasze. Bez litości i bez skrupułów.
Pierwszym krokiem, jaki musimy zrobić powinno być zabezpieczenie dowodów. Najlepiej w postaci zrzutów ekranu a także poprzez wystąpienie do administratora strony o zabezpieczenie logów i numerów IP, z których logowano się na nasze internetowe konto.
Następny, to wizyta w prokuraturze lub na Policji. Nie należy myśleć o wstydzie ani o reakcji funkcjonariusza. To złego, co miało nas spotkać, już się wydarzyło. To, czy nasze fotki zobaczy jeszcze jedna policjantka lub policjant, nie powinno nam robić większej różnicy, skoro widzieli je już wszyscy nasi znajomi.
Policja wszczynając postępowanie na wniosek poszkodowanej wystąpi do administratora serwisu o przekazanie danych osoby, która poniżyła ofiarę za pomocą środków masowego komunikowania się. Powiedzmy jasno: jest to przestępstw! Za jego popełnienie grozi nie tylko grzywna, nawiązka i odszkodowanie ale także kara pozbawienia wolności.
Uważam, że w opisywanym przypadku jest ona adekwatna do miary podłości sprawcy. Ma się rozumieć, że o stopniu winy orzeka Sąd ale bierze on pod uwagę szereg różnych czynników. Jednym z nich może być efekt jego działań w postaci załamania nerwowego ofiary.
Warto też pamiętać, że publikacja intymnych fotografii bez naszej zgody narusza nasze dobra osobiste. Jest to czyn, który nie podlega przedawnieniu. Mało tego, ciężar dowodowy pozostaje po stronie sprawcy, który udowodnić musi, że dóbr osobistych nie naruszył, co może być niemożliwe w przypadku wcześniejszego skazania w tej samej sprawie w procesie karnym.
Można więc z tego wywnioskować, że ofiara internetowego napastnika, będzie mogła wystąpić z roszczeniem odszkodowawczym nawet po 10 latach od daty powstania konkretnego zdarzenia, argumentując, że ma ono wpływ na fakt pozostawania bez pracy.
***
Do cyberprzemocy jeszcze wrócimy, ponieważ ma ona różne oblicza
Napisz komentarz
Komentarze