„No surrender” to nie tylko najlepszy utwór na „Foreplay”, ale jednocześnie to sztandarowy przykład sporych umiejętności muzyków Pornstars, którzy gładko przechodzą od pop gitarowego stylu do lajtowego, lecz kąśliwego nu metalu. Zgrabny, melodyjny refren zwieńczony kompetentnym gitarowym solem to główne cechy tego utworu, obdarzonego ładnie przyciętym rockowym pazurem. W zaśpiewanej po polsku „Chemii”, kontrowersyjny temat uzależnienia od narkotyków przybrał przebojową formę, chociaż cały czas obracamy się wokół tzw. reakcji bezpośredniej; występujący w utworze podmiot liryczny „skarży się” za pomocą rymów umieszczonych w tekście piosenki, iż „boski, biały proszek łaskocze go w nosek”.
W utworze „Partyzant”, Pornstars niemal zupełnie się rehabilituje (chociaż wspomniana przeze mnie rehabilitacja jest w tym przypadku li tylko figurą retoryczną) – jednym słowem, jestem już niemal skłonny odwołać swoje narzekania i zerwać z pudełka z napisem „Foreplay” nalepkę z lekko stygmatyzującą tradycją muzyczną pochodzącą z Radomia – ale cóż z tego, skoro kolejny ich utwór, „Salon niezależnych” znowu lekko przypomina Irę i Carrion (nie chodzi mi tu bynajmniej o artystyczne kompetencje, ani o geografię – raczej o udawanie, że gra się rocka, a w rzeczywistości tworzy muzykę pop przeznaczoną dla radia). Pamiętajmy jednak, że w przypadku warszawskiej kapeli (jak i w przypadku „radomskich”) nie mamy do czynienia z amatorami grającymi w świetlicy Zakładów Metalowych „Łucznik”, a z profesjonalnymi popowo-rockowymi składami. Tym bardziej, że na track-liście „Foreplay”, zaraz po „Salonie niezależnych” natrafiamy na „Rage age”, udane połączenie przebojowości Bon Jovi z melodyjnością Marilyn Mansona. Zresztą moje powyższe rozterki skutecznie łagodzi „Let me be yor dog”, który ma w sobie coś z łagodniejszej odmiany słynnej piosenki Iggy’ego Popa o podobnie „pieskim” tytule.
„Black Steep” nie wnosi niczego nowego do wizerunku grupy, poza oficjalnym świadectwem, iż Pornstars poruszają się nadzwyczaj swobodnie po rozmaitych stylistykach – w tym konkretnym przypadku napotykamy na przykład przebojowego, gitarowego wymiatania. Za to zaskakuje „100 stopni”, potwierdzając tym samym eklektyczny charakter materiału, w którym mamy do czynienia z wyrazistymi, niemal metalowymi partiami gitar (umiejscowionymi przez cały czas w konturach melodyjnego grania). Z kolei „Warsaw at night” wydaje się być gotowym „szyldem” tej muzyki, gotową wręcz receptą na radiowy przebój upalnych, letnich nocy.
Ostatnie sześć utworów z płyty, stanowią angielskie warianty utworów zaśpiewanych wcześniej w polsko-języcznych wersjach („Chemii”, „Partyzanta”, „Salonu niezależnych”, „Let me be your dog”, a ponadto tym razem polska wersja „Dirty thoughts”). Jest więc okazja sprawdzić jak zabrzmią w słownikowo obcych ujęciach. „Chemia” i „Partyzant” sprawdzają się w obu (dla nie znających języka Byrona „Chemia” zabrzmi prawdopodobnie odrobinę mocniej bez rymów i zdrobnień). „Salon niezależnych” w wersji angielskiej jest do przyjęcia, choć nie powala na kolana. „Let me be your dog” jak był udany tak i jest, podobnie sprawa ma się ze „100 stopniami”. Polska wersja „Dirty thoughts” udowadnia bezspornie, że do tej niezwykle sprawnie zagranej muzyki lepiej pasuje wymiar anglosaski. Lecz Pornstars na „Foreplay” pozostawia słuchaczowi wybór – i bardzo dobrze – ponieważ mój z oczywistych względów jest stricte subiektywny. Aha… z tym Radomiem odrobinę sobie oczywiście dworowałem, bo jeśli mam już słuchać muzyki z radia, mimo wszystko zdecydowanie wolę set-listę z Irą, Carrionem i z Popstars niż z na siłę promowanym plastykiem wyprodukowanym w ramach takiej czy innej telewizyjnej ramówki.
Popstars, „Foreplay”. Wydanie własne.
Napisz komentarz
Komentarze