[reklama2]
Na początek dali mocno czadowy pokaz energetycznego grania The Corpse. Trzech facetów, skład okrojony do gitary, perkusji i basu a siła i moc niczym na koncercie Motorhead. Myślicie, że to stwierdzenie „na wyrost”? Guzik prawda, trzeba było przyjść i sprawdzić samemu. Kolejne numery płynące z głośników, pokazały, że nie mamy do czynienia z amatorami, że garażowe granie może stać na najwyższym poziomie.
Ekipa Mariusza Jakóbczaka daje nam to, czego ja osobiście w muzyce szukam najbardziej i nie są to wirtuozerskie popisy gitarowe czy wokalne wypudrowanych pajaców ale szczerość przekazu. To nie jest coś, czego można się nauczyć, albo co można odegrać, czy udawać.
Chłopaki nadają na rock’n’rollowych falach i mam nadzieję, ze jeszcze nieraz o nich usłyszymy. Jeśli będę miał kiedykolwiek okazję jeszcze organizować, gdziekolwiek, jakikolwiek koncert, to bez wątpienia są oni w mojej czołówce prawdziwych gwiazd, mimo, że nie puszczają ich komercyjne stacje radiowe. Przy okazji podziękowania za płytę Self Made Bomb, brzmi lepiej niż na myspace.
Poziomem nie odbiegali od swoich poprzedników Means of Control. Kilkudziesięciominutowy koncert unosił dach Tkacza i budził wszystkich okolicznych śpiochów. Poziom opoczyńsko - odrzywolskiej załogi najlepiej skwitował jedyny obecny na imprezie przedstawiciel tomaszowskich zespołów. - K… jesteśmy naprawdę daleko w tyle.
Nie nam to oceniać, szczególnie, że staramy się kierować patriotyzmem lokalnym. Mimo wszystko jednak dziwi trochę, że Ci sami, którzy na co dzień narzekają na brak frekwencji na własnych koncertach, sami na koncerty nie chodzą.
MOC-y trudno jest nie doceniać. Dla fanów ostrzejszych dźwięków dodam tylko, że w składzie zespołu znajdują się muzycy znani z metalowego Nomada.
Na zakończenie gigu na scenie pojawili się SKTC. Trochę spóźnieni, przejechali 250 kilometrów po zakorkowanych drogach, by zagrać dla tomaszowskiej publiczności. Tymczasem na sali może ze 30 osób. Dobre i to.
Prawdziwych facetów poznaje się przecież po tym co robią niezależnie od tego, czy ktoś im akurat kibicuje. Widać, że weterani z Bielska doskonale czują to, co robią i świetnie się przy tym bawią. Nie ma dla nich róznicy, czy słucha ich 50, czy 500 osób. Wychodzą na scenę i liczy się tylko muzyka. Owski szaleje na scenie, jakby wciąż miał 19 lat.
Totalna jazda bez trzymanki. Ci, którzy mieli niewątpliwą przyjemność zespół oglądać nie mogli być rozczarowani. Dla mnie na koncercie wypadają i brzmią jeszcze lepiej niż na płytach, które też są warte uwagi i oczywiście polecenia. Ostatnią z nich Herezje wydała znana, niezależna wytwórnia Spook Records. Co ciekawe każda z płyt zespołu jest inna a o żadnej nie da się powiedzieć, że jest gorsza od poprzedniej.
Grupa zapowiada na jesień następną i mam nadzieję, że będę miał przyjemność ją recenzować.
Jeśli chcecie chociaż odrobinę poczuć atmosferę koncertu zachęcamy do obejrzenia naszej fotogalerii.
Podsumowując imprezę warto przez chwilę się zastanowić dlaczego w Tomaszowie Mazowieckim, gdzie podobno nic się nie dzieje, kiedy ktoś zorganizuje koncert, nikt na niego przychodzi. Mówię oczywiście o szeroko rozumianych rockowych klimatach. Cieszy to, że jest grupa stałych bywalców, którzy rozumieją, że obcowanie z muzyką na żywo przewyższa odsłuchiwanie jej fragmentów na portalach internetowych. Czy aby na koncert przyszło 100 osób musi na plakacie pojawić się znane z telewizji nazwisko? Zaprzyjaźniony z portalem młody człowiek powiedział mi niedawno, że pójście na koncert plastikowej, wypromowanej w TV „gwiazdeczki” ma być lekarstwem na małomiasteczkowe kompleksy, które w naszym mieście nie opadają wraz z poranną mgłą ale unoszą się w powietrzu, czyniąc je gęstym i nie nadającym się do oddychania.
Póki co więc naszą działalność związaną z organizacją koncertów zawieszamy co najmniej do września. Z oczywistych względów musimy odpuścić sobie koncerty Strachów na lachy, Buldoga i Kata z Romanem Kostrzewskim, które zaczęliśmy przygotowywać.
Napisz komentarz
Komentarze