Wydaje się, że tak jednoznaczna ocena jest jednak sporą przesadą. Można zgodzić się, że wiele elementów tak zwanej amerykanizacji jest nie najlepsza – McDonald’s jest na to świetnym przykładem. Jedzenie w tej „restauracji” z pewnością jest szkodliwe, szczególnie dla dzieci, które w ten sposób nabywają złych nawyków żywieniowych. Nie mówiąc o tym, że podawane tam dania są zwyczajnie niezdrowe (a także niesmacznie). Obiad w McDonaldzie jako forma spędzenia czasu z rodziną zapewne nie służy budowie właściwych relacji w rodzinie i oczywiście jest niegodna polecenia. Jednak bar sam w sobie nie jest nośnikiem zmiany kulturowej. Raczej powiedziałabym, że jego popularność jest symptomem takiej zmiany. Z resztą nie jest też tak, że McDonald’s to zawsze McDonald’s – wbrew pozorom w lokalach tej sieci w różnych miejscach na świecie można zjeść różne potrawy.
Nie mam zamiaru obchodzić Walentynek, bo wymuszona romantyczność, w moim przekonaniu, nie jest tym, o co chodzi.
Mamy do czynienia ze swoistym napięciem między homogenizacją a heterogenizacją. Z jednej strony, na pierwszy rzut oka, wydaje się, że wszędzie jest to samo, z drugiej natomiast okazuje się, że przy głębszej analizie należy uznać, że to, co pozoru jest identyczne, w rzeczywistości różni się od siebie znacząco. Należy uznać za fakt, że pewne trendy płyną z centrów ku peryferiom, ale nie można ignorować faktu, że wszystko to następnie zostaje poddane „ulokalnieniu” – zmienione w warunkach lokalnych tak, by pasowało do całości lokalnego świata.
Cały świat ogląda te same filmy i seriale, ale czy cały świat odbiera je dokładnie tak samo? Jak pokazują badania etnograficzne, wcale nie. Zupełnie inaczej są one interpretowane w różnych kontekstach kulturowych. Rzecz dotyczy także i innych zjawisk. Nie jest tak, że to samo zawsze oznacza to samo.
Inną jeszcze kwestią jest to, że często skupiamy się na amerykanizacji, nie dostrzegając znacznie poważniejszych (i być może groźniejszych) importów kulturowych. Dla niezbyt liczebnych grup trendy przychodzące od bezpośrednich sąsiadów są znacznie większym problem i w większym stopniu mogą pozbawiać je tożsamości kulturowej, na przykład dla Jawajczyków zagrożeniem jest wchłonięcie przez Indonezję i zastąpienie elementów lokalnej kultury elementami pochodzącymi z kultury większego sąsiada (tak samo dla Koreańczyków zagrożeniem jest japonizacja, dla mieszkańców Kambodży – wietnamizacja, i tak dalej)*.
Ale wróćmy może do Halloween i Walentynek. Co roku wiele się mówi, ile szkody te święta, czy raczej pseudoświęta, wyrządzają naszej kulturze, że to nie nasza tradycja, że to niedobrze, że nie powinno się ich obchodzić, i dalej w tym tonie. Zdziwi to zapewne wiele osób o poglądach konserwatywnych, ale nie mam nic do Halloween – jeśli kogoś bawi przebierani się za zombie, tudzież dekorowanie mieszkania dynią, to proszę bardzo. Tak długo, jak długo Halloween nie zastępuje zakorzenionego w naszej kulturze Dnia Wszystkich Świętych, moim zdaniem nie ma nic złego w jego obchodzeniu. Nie na siłę, rzecz jasna, ale jeśli ktoś ma wolę bawić się w stroju wilkołaka czy kościotrupa, to tylko jego sprawa. Jak również tylko jego sprawą jest to, kiedy się bawi – może to robić 31 października. Moim zdaniem znacznie bardziej gorszące jest organizowanie imprez w Wielkim Poście, ale o tym jakoś mniej się mówi.
Tak naprawdę nie mam też nic przeciwko temu, by obchodzić Walentynki, oczywiście tylko jeśli ktoś ma na to ochotę. Trochę przeszkadza mi, że to pseudoświęto trochę zbyt nachalnie jest narzucane wszystkim, czy tego sobie życzą, czy nie. Ale jeśli ktoś uważa, że fajnie jest tego dnia świętować, to czemu nie? W końcu co mnie to obchodzi, cytując Chmielewską, “nie mojej babci buraczki”.
Skoro nie mam nic do Walentynek, to czemu ich nie obchodzę, spyta ktoś. I bardzo słusznie, bo nie mam nic do tego „święta” tylko i wyłącznie w wymiarze globalnym. W wymiarze osobistym mam mu bardzie wiele do zarzucenia. Nie mam zamiaru obchodzić Walentynek, bo wymuszona romantyczność, w moim przekonaniu, nie jest tym, o co chodzi. Walentynki to okazywanie sobie miłości na komendę, a to mi zupełnie nie odpowiada. Ale jeśli komuś nie przeszkadzają plastikowe serduszka i „Kocham cię” powiedziane z poczucia obowiązku, to już tylko i wyłącznie jego sprawa, a mnie nic do tego.
*Jeśli ktoś pragnie poczytać więcej o zmianach kulturowych związanych z globalizacją polecam tekst Arjuna Appadurai pt. “Disjuncture and Difference in the Global Cultural Economy” w “Modernity at Large”, Minneapolis Londyn 2003.
Anna Grabińska
Goniec Wolności
www.goniecwolnosci.pl
Naszym czytelnikom polecamy miesięcznik „Goniec Wolności”, wydawany przez Stowarzyszenie Konserwatywno – Liberalne „Koliber”. Pozdrawiamy redakcję.
Napisz komentarz
Komentarze