Jest na płycie kilka rzeczy, które mnie osobiście trochę przeszkadzają. Pierwszą i chyba najmniej ważną jest intro. Trwa blisko minutę i moim zdaniem nikomu do niczego nie jest potrzebne. Przerost formy nad treścią i tyle. Jeżeli zamiarem było stworzenie kontrastu podkreślającego tytuł płyty, to nie był to strzał w dziesiątkę ale raczej w kolano.
Nawiasem mówiąc na dłuższe i krótsze intra zapanowała ostatnimi czasy moda. Każdy chce mieć swoje entree. Tylko po co? O ile jest to zrozumiale w przypadku rozbudowanych w sposób formalny gotyckich czy też progresywnych kompozycji to wydaje się nie do zaakceptowania w utworach mających plastycznie przedstawić „wszelkie zło świata tego”. Wycięcie intra i byłoby jak należy. Ostro, agresywnie, konkretnie szybko… punkowo i przede wszystkim szczerze.
Drugą rzeczą jest perkusja. Właściwie to automat perkusyjny. Jestem wychowany na żywej muzyce, na perkusistach takich jak Ginger Baker, Bill Cobham, Terry Bozio, czy John Bonham. Automaty mnie denerwują. Uważam, że w pogoni za doskonałością techniczną często zapomina się o tym, co w muzyce jest najważniejsze. Zawsze powtarzam, że można słuchać muzyki na dwa sposoby. Po pierwsze narządem słuchu, po drugie sercem. Idealnie, kiedy udaje się oba sposoby połączyć. Wielogatunkowa muzyka rockowa powinna nieść przekaz i być słyszalna w duszy. Automat perkusyjny zakłóca przekaz. Jeżeli do tego dołożymy tytuł płyty „Fałszywa rzeczywistość”, który niejako definiuje stosunek zespołu do otaczającego świata, to każdy musi przyznać, że twórczy manifest staje co najmniej pod znakiem zapytania.
Mimo pewnych niedoskonałości technicznych wokal Mariusza „Zamit” Zamrzyckiego brzmi nieźle. Słychać problemy ze skalą i emisją głosu. Są to jednak elementy, które szybko i skutecznie można wyćwiczyć. Ma on jednak prawdziwie punk rockową ekspresję a to jest chyba największą zaletą.
Muzycznie Persfazja na przestrzeni ostatniego roku bardzo poszła „do przodu”. Widać wyraźne postępy w grze gitarzystów. Zagrywki Adriana Kowalika momentami wędrują w stronę mniej punkowej a bardziej metalowej kolorystyki. Nad surowością i „gęstością” brzmienia czuwa drugi gitarzysta Rafal Piątek. Basowym pochodom Patrycji Robak również niewiele można zarzucić. Nie zgadzam się z opiniami, że gra na basie to żaden problem. Nie wierzycie? Zapytajcie perkusistów.
Tekstowo Perswazja wypada nienajgorzej. Nawet jeśli songom zespołu można zarzucić nieco młodzieńczej naiwności czy zbyt daleko posunięty antyklerykalizm, to jednak mówią o tym wszystkim, co dzisiaj najbardziej porusza i złości młodego człowieka u progu dorosłego życia. Krótko mówiąc wpisują się w punk rockowy kanon.
Na największą pochwałę jednak zespół zasługuje za swoją konsekwencję i upór w dążeniu d wyznaczonego celu.
Podsumowując, zachęcam wszystkich do podróżny w muzyczny świat Persfazji. Dla mnie była to równocześnie podróż w czasie. Wycieczka do lat 80-tych ubiegłego wieku, gdy punk w Polsce stawiał swoje pierwsze kroki. Dezerter, Brygada Kryzys, Deadlock czy Siekiera.
[reklama2]
Napisz komentarz
Komentarze