Zakończony tydzień temu festiwal przez organizatora określany jest mianem „najpiękniejszego z dotychczasowych”. Nie wydam tego typu sądu, bo zwyczajnie nie mam odpowiedniej skali porównawczej, ale muszę przyznać, że to, co zobaczyłem przeszło moje najśmielsze oczekiwania.
Nigdy wcześniej nie miałem przyjemności przebywania z tak wielką rzeszą wspaniałych ludzi, nigdy też nie czułem się tak wolnym człowiekiem. Również koncerty, ze względu na fantastyczną oprawę świetlną oraz spontaniczne reakcje ludzi pod sceną (zjawisko, które Herbert G. Blumer zdefiniował jako „tłum ekspresyjny”) przeżywało się bardziej intensywnie. Na pewno długo pamiętał będę koncert jubileuszowy, z udziałem czołówki polskiej sceny muzycznej oraz artystów z operetki Mazowieckiego Teatru Muzycznego, zakończony poruszającym „Biko”, tym samym utworem, którym Peter Gabriel zwieńczył amerykański Woodstock w 1994 roku. W pamięci zostaną także niecodzienne obrazy – Owsiak skaczący ze sceny podczas występu Dżemu czy łzy w oczach wokalisty rap metalowej formacji Clawfinger.
Przystanek Woodstock to także swoisty fenomen socjologiczny. Mimo obecności przedstawicieli wielu narodowości, wyznań i subkultur na miejscu panuje wręcz niebywała tolerancja i wzajemny szacunek. Ludzie są bardzo pozytywnie nastawieni i troszczą się o siebie nawzajem. Leszek Możdżer w jednym z wywiadów powiedział, że na Woodstocku można spotkać nie tylko rzeczy straszne, ale także te najpiękniejsze. Myślę, że spora część uczestników imprezy podpisałoby się pod tym, wielu zaś powiedziałoby, że tych „strasznych rzeczy” nie doświadczyła.
Po zakończeniu festiwalu pojawiło się sporo głosów skierowanych przeciwko festiwalowi. Warto zauważyć także to, że osoby krytykujące Przystanek w większości przypadków mają w tym jakiś interes, nie były tam lub są radykalnymi konserwatystami, dla których jakiekolwiek przejawy wolności i tolerancji są sprzeczne z „narodową tradycją”. Nie chcę bagatelizować ciemnej strony tegorocznego Przystanku – jednej ofiary śmiertelnej oraz zapewne kilkudziesięciu przypadków kradzieży, ale prawdę mówiąc na terenie festiwalu czułem się znacznie bezpieczniej niż podczas spacerów ulicami naszego miasta. Poza tym, biorąc pod uwagę skalę całego wydarzenia, są to przypadki marginalne i w przeszło czterystutysięcznym mieście (np. Gdańsk) tego typu incydentów w ciągu każdego, letniego weekendu jest zapewne więcej.
Wpływ na bezpieczeństwo tegorocznego Woodstocku miała zapewne wprowadzona w całym mieście prohibicja (nigdzie nie można było kupić wina ani alkoholi wysokoprocentowych), ale także rodzaj „duchowej przemiany” organizatora – zamiast zwyczajowego „róbta, co chceta”, uczestnicy festiwalu wielokrotnie usłyszeli ze sceny zwrot „dbajcie o siebie”.
[reklama2]
Napisz komentarz
Komentarze