Informacja publiczna: uporczywa niejawność
Projekt wprowadza kolejną możliwość ograniczania prawa do informacji: urząd może odmówić udzielenia informacji oceniając, że wniosek składany jest w sposób „uporczywy” oraz, że jego realizacja „znacząco utrudniałaby działalność podmiotu zobowiązanego”.
To taka ciekawostka, bo już dzisiaj wiele urzędów w uporczywy sposób odmawia udzielania informacji, zakładając, że wymóg jawności wyczerpują publikacje w Biuletynach Informacji Publicznej. Standardowym argumentem jest enigmatyczna i nigdzie nie zdefiniowana formuła "informacji przetworzonej". Dla wielu urzędników każda informacja, jakiej mają udzielić ma taki charakter. Wystarczy, że będą musieli coś zeskanować lub zrobić kserokopię.
Teraz za to urzędnicy będą oceniać wnioski jako "uporczywe". Zabawne może się wydawać to, że oceny tej dokonywać ma podmiot, do którego wniosek o udzielenie informacji publicznej wpłynie. Zdaniem specjalistów od prawa administracyjnego proponowana zmiana odwraca istotę prawa do informacji – teraz to nie urząd czy inna instytucja będzie się skupiał na udostępnianiu informacji, ale wnioskodawca będzie się zastanawiał nad tym, czy składany przez niego wniosek nie zostanie uznany za uporczywy.
W demokratycznym państwie prawa jest niedopuszczalne ograniczanie konstytucyjnego prawa do informacji ze względu na tak szerokie i w żaden sposób niezdefiniowane przesłanki. Osobiście wykonując pracę dziennikarza ale i wypełniając obowiązki radnego niejednokrotnie spotkałem się z sytuacją, kiedy mniej czasu zajęłoby udostępnienie żądanej informacji niż przygotowanie uzasadnienia o odmowie jej udzielenia.
Przypomina mi się sytuacja, kiedy kilka lat temu wysłałem zapytanie do rzecznika prasowego PiS. Informacji do dzisiaj nie otrzymałem, za to dokonano szczegółowej lustracji dotyczącej mojej osoby. Do Berezy Kartuskiej co prawda nie trafiłem, ale jak widać wszystko jeszcze przede mną.
Kasa, Misiu... kasa
Kolejną barierą w dostępie do informacji ma być uzależnienie jej udostępnienia od wniesienia opłaty za jej przygotowanie. Istnieje ona już dzisiaj, ale jej niewniesienie lub zakwestionowanie jej wysokości nie blokuje uzyskania informacji.
Uzależnienie udostępnienia informacji od wniesienia opłaty nie ma uzasadnienia, bo urzędy mają instrumenty skutecznego egzekwowania nałożonych opłat po przekazaniu informacji. Wprowadzenie zmian w ustawie dotyczących opłaty może skutecznie zniechęcać obywateli do korzystania z prawa do informacji.
Co ciekawe poprzednia ustawa nie różnicuje prawa dostępu do informacji. W ten sposób np. radni, którzy mają teoretyczne prawo nadzoru na działalnością organów wykonawczych i administracyjnych samorządu spotykają się z takimi samymi ograniczeniami. Nowe prawo i tej patologii nie zmienia.
Przypomnę tylko, że nie tak dawno temu niejaki wiceminister Jaki, do tego poseł i szef ważnej komisji reprywatyzacyjnej odgrażał się, że w związku z tym, że na przesłuchania nie stawia się prezydent Warszawy, on będzie wzywał radnych, którzy jej pracę winni nadzorować. Wypowiedź tego młodego człowieka kompromituje. Kompletny abnegat i to zajmujący wysokie rządowe stanowisko.
Oświadczeń coraz więcej
Ustawa poszerza krąg osób zobowiązanych do składania oświadczeń majątkowych oraz przesądza, że wszystkie oświadczenia – z wyjątkiem tych, składanych przez funkcjonariuszy służb – będą publikowane w Internecie. Przepis ten dotyczyć ma nie tylko posłów czy samorządowców, ale też m.in. egzaminatorów na prawo jazdy, strażników miejskich, pracowników Państwowej Inspekcji Pracy czy Prokuratorii Generalnej RP, urzędników służby cywilnej, a nawet strażaków i pracowników Państwowej Straży Pożarnej. Dobrze to, czy nie dobrze?
W pewnym zakresie zapewne tak, jednak przy tej liczbie urzędników powstaje pytanie: kto ma kontrolować rzetelność sprawdzanych informacji. Czy ich weryfikację pozostawimy samozwańczym szeryfom wszędzie widzącym przekręty? Czy może sygnalistom, którzy pisać będą ochoczo donosy na kolegów i przełożonych w swoim miejscu pracy?
Przedstawiciele licznych fundacji w tym Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska oraz Stowarzyszenia Amnesty International podkreślają, że jawność życia publicznego i przeciwdziałanie korupcji, którymi autorzy uzasadniają propozycję tych przepisów, są niewątpliwie ważnymi wartościami. Jednakże publikowanie w Internecie oświadczeń o stanie majątkowym kilkuset tysięcy osób, które ani nie są wybierane w wyborach ani nie odpowiadają realnie za podejmowanie ważnych z perspektywy obywateli decyzji, jest zbyt daleko idącą, nieproporcjonalną do celu i niekonieczną ingerencją w prywatność.
Jej skutkiem będzie osłabienia zaufania społecznego, zwłaszcza, że zakres informacji zawartych w oświadczeniach majątkowych jest niezwykle szeroki. Znajdą się tam informacje m.in. o wziętych kredytach, posiadanych nieruchomościach czy uzyskanym dochodzie (także przez małżonka osoby zobowiązanej do złożenia oświadczenia).
Odrębnym tematem jest zakres informacji, jakie podlegają upublicznieniu. Czy naprawdę koniecznym jest aby każdy wiedział jak duży dom posiadamy, jakie mieszkanie, kiedy i gdzie zaciągnęliśmy kredyt, albo ile pieniędzy spoczywa na naszym koncie bankowym? Czy nie wystarczyłoby aby te dane były dostępne urzędnikom skarbowym i CBA? Nie wystarczy. Bo z założenia ma to być kolejna forma tworzenia społecznego podziału, tworzenia granicy między "my" a "oni" i podgrzewania negatywnych emocji w stosunku do osób, które dzięki swojej pracy czegoś się w życiu po prostu dorobiły. Przecież każdy kto posiada lepszy samochód albo dom i dwa mieszkania to musi być złodziej, wegetarianin albo cyklista.
[reklama2]
Prywatność? A co to takiego?
Z jednej strony ogranicza się prawo dostępu do informacji publicznej w sposób definitywnie uznaniowy, z drugiej pomysłodawcy nowych przepisów chcą pozbawić prywatności wszystkie osoby, w stosunku do których wydawano decyzje administracyjne. Obecnie organ administracji może odmówić udostępnienia informacji publicznej ze względu na ochronę prywatności osoby fizycznej. Nowe prawo ogranicza tę możliwość w sprawach dotyczących postępowań administracyjnych. Materiały z postępowań administracyjnych – zwłaszcza decyzje administracyjne – staną się informacją publiczną, którą będzie można uzyskać w drodze dostępu do informacji publicznej.
Co to znaczy? Ni mniej ni więcej jak to, że każdy będzie mógł otrzymać dostęp do decyzji, w której np. Generalny Inspektor Ochrony Danych Osobowych stwierdza naruszenie czyjejś prywatności. A w decyzji tej mogą być dane tejże prywatności dotyczące. Można będzie przeczytać np. decyzje o odmowie wydania pozwolenia na broń jakiejś osobie ze względu na jej cechy psychiczne. Decyzje o zmianie nazwiska. I tysiące innych decyzji wydawanych przez rozmaite urzędy. W ich treści zaś będzie widoczne nie tylko imię i nazwisko adresata decyzji, ale też często wiele innych informacji na jego temat, np. o jego stanie zdrowia, rodzinie, majątku. Czyli informacje wrażliwe. - Przed tego rodzaju zapisami ostrzegają prawnicy.
Śpij spokojnie ORMO czuwa
To jedna z największych ciekawostek proponowanych rozwiązań. Dzięki niej możemy lepiej zrozumieć mentalność osób tworzących dzisiaj prawo. Trudno się dziwić skoro twarzą tego prawa są nie tylko tacy ludzie jak Zbigniew Ziobro ale i peerelowski prokurator Stanisław Piotrowicz. Mam na myśli o oczywiście "sygnalistów", czyli osoby, które działając /niby/ w interesie publicznym ujawniają nieprawidłowości i zagrożenia w swoim miejscu pracy. Jeśli taka interwencja jest nieskuteczna, lub gdy nie ma możliwości jej bezpiecznego przeprowadzenia, informują o nich media lub organy ścigania. Sygnaliści będą mieć zapewnioną ochronę prawną.
O nadaniu i odebraniu statusu sygnalisty arbitralnie decydować ma prokurator, a osoba taka pozostawać będzie na jego łasce. Jeśli prokurator odmówi jej ochrony, nie będzie miała możliwości odwołania się od tej decyzji. Projekt nie zapewnia żadnej ochrony osobom informującym o innych zagrożeniach niż korupcyjne i nie mających charakteru przestępstw, np. o ryzykach bezpieczeństwa pracy, o mobbingu czy molestowaniu. Nie motywuje też pracodawców ani związków zawodowych do wprowadzania procedur chroniących sygnalistów w miejscach pracy. Zamiast tego tworzy mechanizm godzący w zaufanie społeczne, który może zostać wykorzystany przez organy ścigania do inwigilowania pracodawców, w sposób naruszający zasady współżycia społecznego i swobody działalności gospodarczej.
Napisz komentarz
Komentarze