– Od 2035 roku spodziewamy się wprowadzenia zakazu sprzedaży samochodów z silnikami spalinowymi. To oznacza, że w Polsce, Francji czy Niemczech sprzedawane będą już tylko samochody elektryczne. Sądzę jednak, że będą wtedy współistniały dwa rodzaje rynków. Niezależnie od kraju w dużych miastach – takich jak Warszawa, Paryż czy Berlin – prawdopodobnie pojawią się strefy niskich emisji, a mieszkańcy będą musieli jeździć pojazdami ekologicznymi. Restrykcje uniemożliwią wjazd do takich stref pojazdów silnie zatruwających powietrze. Z drugiej strony będą strefy poza miastem, gdzie będzie większa liczba samochodów z silnikami spalinowymi. Nawet jeśli ostatnie z nich zostaną sprzedane w 2035 roku, to one będą mogły jeździć po ulicach jeszcze przez 20–25, może 30 lat – mówi agencji Newseria Biznes Matthieu Simon, partner w kancelarii doradztwa strategicznego Roland Berger w Paryżu.
Parlament Europejski w połowie lutego br. zagłosował za wprowadzeniem przepisów, zgodnie z którymi od 2035 roku producenci aut będą mogli wprowadzać na rynek UE jedynie pojazdy bezemisyjne, głównie na prąd lub wodór. Dotyczy to jednak tylko nowych samochodów. Po 2035 roku zarejestrowane już wcześniej samochody z silnikami benzynowymi i diesle będą mogły być wykorzystywane i odsprzedawane dalej aż do kresu ich żywotności. W UE ta średnia żywotność samochodu wynosi jednak około 15 lat, dlatego Komisja Europejska chce zacząć zmiany już w 2035 roku, żeby do 2050 roku wszystkie samochody były neutralne pod względem emisji CO2. Ma to umożliwić UE dojście do neutralności klimatycznej w założonym terminie.
– Obecnie wprowadza się regulacje na poziomie europejskim, lokalnym i krajowym, strefy niskiej emisji, zachęty – wszystko po to, żeby ulicami jeździło więcej elektryków. W efekcie widzimy wzrost penetracji rynku przez pojazdy elektryczne, co stopniowo przełoży się też na obecność elektryków na rynku wtórnym – mówi Matthieu Simon.
Z danych ACEA wynika, że w I półroczu br. udział elektryków w łącznej sprzedaży nowych samochodów osobowych na europejskim rynku wyniósł 12,9 proc. (wobec 9,9 proc. przed rokiem). Najczęściej odbywa się to „kosztem” diesli, których udział w ciągu roku spadł z 17,4 do 14,5 proc. W Polsce w pierwszym półroczu tego roku BEV-y stanowiły zaledwie 3,6 proc. wszystkich nowo zarejestrowanych osobówek. Ich liczba szybko rośnie – w ciągu 10 miesięcy tego roku na polskim rynku zarejestrowano blisko 19 tys. nowych elektryków, co stanowi aż 55-proc. wzrost względem analogicznego okresu rok wcześniej.
Z raportu opublikowanego przez kancelarię Roland Berger i CLEPA (Europejskie Stowarzyszenie Producentów Części Motoryzacyjnych) wynika, że ta transformacja rynku spowoduje spadek na europejskim rynku wtórnym. Wielu producentów części i podzespołów oraz warsztatów mechanicznych obecnie nastawionych jest przede wszystkim na klasyczną motoryzację, a pojazdy w pełni elektryczne (BEV) mają o ok. 30 proc. mniejsze zapotrzebowanie na te komponenty. W zależności od scenariusza i przyjętego tempa elektryfikacji eksperci oceniają, że popyt na rynku obniży się o 13–17 proc. do 2040 roku. Najbardziej dotknięte spadkami kategorie produktów to silnik spalinowy i układ napędowy.
Wyzwaniem będzie także to, że przez długi czas rynek wtórny będzie obsługiwać zarówno pojazdy elektryczne, jak i spalinowe, nawet po 2035 roku. Eksperci Rolanda Bergera i CLEPA na postawie swoich scenariuszy oszacowali, że w 2030 roku pojazdy BEV będą mieć w sprzedaży od 53 do 82 proc.. Do tego dochodzi także cała flota pojazdów spalinowych, które zostaną zarejestrowane przed 2035 rokiem i będą użytkowane wiele lat po nim.
– Prognozy na rok 2040 mówią o tym, że tylko połowa wykorzystywanej floty będzie elektryczna, a druga połowa pozostanie spalinowa. Oznacza to, że rynek wtórny wciąż ma czas, aby przygotować się do nowej sytuacji, doposażyć się, przeszkolić mechaników – wymienia ekspert Rolanda Bergera. – Widzimy też nie tylko minusy, ale także plusy upowszechnienia samochodów elektrycznych. Na przykład w tym, że produkujemy i regenerujemy, ale też działamy poprzez recykling.
Szczególnie ważne dla graczy na rynku wtórnym będzie rozwinięcie możliwości regeneracji elementów. O tym już dzisiaj wiele się mówi w kontekście zazieleniania motoryzacji. Jak podkreślali eksperci podczas Kongresu Przemysłu i Rynku Motoryzacyjnego, organizowanego przez SDCM, podczas regeneracji ograniczana jest produkcja materiałów służących do tworzenia nowych podzespołów. Zużycie surowców w procesie regeneracji jest od 50 do 90 proc. niższe niż w przypadku produkowania nowej części zamiennej od podstaw. Z badania Europejskiego Stowarzyszenia Producentów Części Motoryzacyjnych wynika, że fabryczna regeneracja części pozwoliła w 2020 roku zmniejszyć emisję dwutlenku węgla o 800 tys. t, co jest odpowiednikiem emisji śladu węglowego pozostawionego przez 120 tys. statystycznych mieszkańców Unii Europejskiej.
Eksperci oceniają, że na znaczeniu zyskają także usługi konserwacji zapobiegawczej, naprawy systemów baterii, nowe rozwiązania diagnostyczne dla warsztatów, w szczególności w przypadku wymagającego oprogramowania i zarządzania danymi pojazdów elektrycznych z akumulatorem z nową elektroniką i platformami łączności. Warsztaty mogą się pozycjonować jako specjaliści od pojazdów z napędem elektrycznym i oferowania usług warsztatom ogólnym w swojej okolicy. Z kolei dystrybutorzy części będą mogli pomóc w zarządzaniu zużytymi komponentami, stając się dostawcami materiałów.
Wartość europejskiego rynku wtórnego części przeznaczonych do pojazdów BEV eksperci szacują na ok. 6–7 mld euro.
– Cały rynek wtórny był w ostatnim roku dość popularny, jego wartość sięgnęła blisko 100 mld euro. Rynek skorzystał na wzrostach inflacji w 2022 i 2023 roku. Według prognoz w przyszłości będzie rósł o ok. 2 proc. rocznie aż do 2030 roku – mówi Matthieu Simon.
Napisz komentarz
Komentarze